Darmowa prenumerata - tu i teraz!
Menu
  - Redakcyjne
  - Strefa NN
  - Net
  - Teksty poważne
  - Polemiki
  - Meritum
  - Filozofia
  - Szkoła
  - Nauka
  - Poezja
  - Opowiadania
  - Komputery
  - Muzyka
  - Wstęp
  - Confessione
  - Dwie strony zwierciadła
  - Jak Śniłem?
  - Królestwo Światła
  - Monospace
  - Otchłań ponad morzem
  - Notes przydrożny - dygresje.
  - Odszedłeś...
  - Oneirika_05099
  - Oneirika_55645
  - Oneirika_919
  - Oczekiwania, nadzieje, rozczarowania
  - Poniedziałek
  - Sarriss z Czarnej Zatoki (1/6)
  - System
  - Ścieżki losu
  - W krainie
  - Tremoriańskie drogi
  - Ucieczka
  - Wigilia z Tobą
  - Wyśniłam Cię
  - Zaproszenie
BezImienny - wersja online!
Czytelnia.net - lektury szkolne, debiuty literackie, poezja, cytaty... i wiele więcej!
Poprzedni artykułNastępny artykuł Opowiadania  

Sarriss z Czarnej Zatoki (1/6)


Niedźwiedź

Nigel: Powiem tak, długie (sześć dość długich rozdziałów) i arcyciekawe.


Zapewne jak na początku opowiadania fantasy bywa, trzeba przedstawić bohatera, rzec, kto on, co umie i dlaczego w świat wyruszył. Tak samo powiedzieć będzie trzeba, gdzie tym razem autor ciągnie wyobraźnię czytelnika. A zatem:

Sarriss była dwudziestokilkuletnią elfką o błękitno-srebrnych włosach, zbudowaną proporcjonalnie, o twarzy bystrej i harmonijnej. Miała stalowoszare oczy, wąski, delikatny nos i różowe, nie za duże, nie za małe usta. Wychowana w mieście Helindorm, w Czarnej Zatoce, po pobraniu odpowiednich nauk, za jakie uznała czytanie, pisanie, podstawy rachowania, nawigację i szermierkę, przypasała do boku wąski miecz elfiej roboty i wyruszyła w świat.

Rozdział 1. W którym poznajemy Sarriss i miasto zwane Bramami Odina

Okolice Czarnej Zatoki, miasta takie jak Falkendorf, Ilmyre, Helindorm i Aeryngard, były okolicami dosyć chłodnymi, jednak nie tak surowymi jak zamieszkiwane przez krasnoludy Żelazne Góry. Miasta portowe, takie jak Helindorm czy Bramy Odina przez cały rok tętniły życiem, zawsze pełne rodzimych i pochodzących z tak egzotycznych krain jak Shiv czy Wyspy Pierścienia kupców, wojowników i czarodziejów.

Był to akurat środek lata, czternasty dzień miesiąca Solemen, kiedy Sarriss zawitała do Bram Odina. Skośnoocy dżyngiccy kupcy z wielbłądami obciążonymi ciężkimi sakwami sprzeczali się między sobą w ojczystym języku, co dla Sarriss brzmiało jak kilka gąsiorów, którym rzuci się suchy chleb. Elfka stanęła przed drzwiami do gospody "Trzy Baryłki", otworzyła je i weszła do środka. Od razu podeszła do szynku. -Jedną szklanicę miodu, byle szybko! - usiadła na wysokim stołku i rozejrzała się wokół. Miała znaleźć Calimnijczyka o imieniu Eddy. Tymczasem to on znalazł ją.

-Sarriss z Czarnej Zatoki? - wysoki murzyn z bródką i włosami skręconymi w sznurowate pasma, odziany w skórzaną zbroję podszedł do baru. - Jestem Eddy Gordo z Calimnii.

-Ta sama. Ledwie zdążyłam, ale zdążyłam. Na czym polega problem, panie Gordo? - Sarriss zgrabnie odwróciła się na stołku, plecami do lady.

-Eddy. Kłopot w tym, że pewna kobieta porwała moją siostrę, Safanę. Wiem, gdzie ją więzi, potrzebuję jedynie wsparcia.

-A to dobrze trafiłeś, Eddy. Co, gdzie i jak?

Eddy odgarnął włosy do tyłu, potarł brodę i powoli powiedział:

-Dziś o północy, w dokach. Moją siostrę poznasz, też jest ciemnoskóra. Będę pilnował wyjścia, ty wejdziesz do środka i ją uwolnisz. Dostaniesz za to dwieście sztuk złota.

-Brzmi prosto. Spotkamy się przy wejściu do portu kwadrans przed północą.

      Dwa księżyce świeciły tej nocy dość jasno. Elfka zresztą widziała dobrze w ciemnościach, jak wszyscy przedstawiciele jej rasy. Razem z Eddym doszli do magazynu. Calimnijczyk wydobył z rękawa wytrych i kilkoma ruchami otworzył zamek. Sarriss wśliznęła się do środka i ujrzała przywiązaną do krzesła śpiącą dziewczynę. Zrobiła kilka kroków do przodu...

Ktoś wskoczył jej na plecy i przewrócił na ziemię. Elfka zawołała towarzysza, ale ten nie zareagował. Na szyi elfki zacisnęła się jedwabna chusta. Ktoś ją dusił! Rzuciła się, jedną ręką chwyciła napastnika za włosy i przewróciła się na bok. Uścisk zelżał, Sarriss wstała i dobyła miecza.

Miała przed sobą szczupłą, wysoką kobietę w luźnych szatach i skórzanych butach, zakrywającą twarz czarną chustą. W dłoni napastniczki znajdował się sztylet. Zamaskowana wyprowadziła pchnięcie, ale Sarriss uskoczyła do tyłu. Potem w drugiej ręce kobiety pojawiła się metalowa rurka, napastniczka przyłożyła jeden z jej końców do ust i dmuchnęła. Mała, pierzasta strzałka trafiła Sarriss w szyję, przed oczami elfki wszystko się zamazało i dziewczyna padła na wznak.

Obudziła się związana w obskurnej portowej ruderze. Siedziała pod drewnianą ścianą wraz z siostrą Calimnijczyka.

-Safana? Safana z Calimnii?

-To ja...Eddy cię przysłał? Zabójcy z cechu Mieszkańców Cienia potrafią dołożyć nawet mistrzowi walki ginga. Mam tu sztylet do rzucania, schowany przed nią, to zaraz się... - Safana wiła się chwilę. - Uwolnię.

Podeszła z niewielkim ostrzem długości palca do Sarriss. Elfka ujrzała, że zabójczyni, z którą walczyła w magazynie, wchodzi do pokoju i dobywa z rękawa sztylet do rzucania. W ułamku sekundy ostrze znalazło się w plecach Calimnijki. Ta osunęła się na Sarriss, spojrzała jej w twarz błagalnym wzrokiem i szepnęła:

-Handlarze niewolników...

Zabójczyni podbiegła do martwego ciała, chwyciła je za szyję i odciągnęła pod przeciwległą ścianę. Potem wsunęła rękę w fałdy szarawarów i wyjęła sztylet. Kucnęła przy Sarriss i dłonią w rękawiczce z czarnej skóry chwyciła ją za gardło.

-Jesteś pięknym dzieckiem... - syknęła. - Zabić cię byłoby szkoda...Sprzedam cię do Shiv, albo jakiemuś czarownikowi...Jeśli jesteś dziewicą, to złoży cię w ofierze, jeśli nie...trudno, w takich przypadkach uznaję reklamacje. Ale obejrzę sobie, jak jesteś zbudowana.

Chwyciła Sarriss za koszulę i jednym szarpnięciem rozerwała materiał. Potem sztyletem rozcięła rękawy koszuli i ściągnęła z Sarriss to, co jeszcze chwilę wcześniej było jedwabną koszulą. Potem tak samo zdarła z niej spodnie i bieliznę.

-Jesteś taka...doskonała... - zabójczyni przesunęła dłonią po piersi elfki. - Bogacze w Shiv płacą za takie niewolnice dziesiątki tysięcy sztuk złota...

W oczach zabójczyni było coś niezwykłego. Cienkie, prawie niedostrzegalne czerwone obwódki wokół źrenic. Powoli wodziła dłońmi po twarzy, piersiach, brzuchu i udach elfki. W końcu przytknęła sztylet do jej nagiej piersi.

-Zabiłabym cię...Dla przyjemności. Ale zazwyczaj pracę stawiam przed przyjemnościami. Pozwolę sobie tylko na to...

Uniosła chustę odsłaniając ciemnoczerwone usta, chwyciła elfkę za skronie i przytknęła swoje usta do jej ust. Język zabójczyni powoli wślizgnął się w wargi Sarriss. Ten pocałunek trwał chyba minutę. Elfka skrzywiła się i splunęła na podłogę.

-Jesteś chora...wariatka...psycholka...dziwka...

Zabójczyni spoliczkowała ją, odwróciła się i wyszła. Sarriss została naga w towarzystwie martwej Safany, leżącej na podłodze i patrzącej na nią nieruchomymi oczyma. Z trudem doczołgała się do ciała, wyciągnęła z niego zakrwawiony sztylet i zaczęła przecinać swoje więzy. Broń była tępa, miała tylko ostry czubek do pchnięć. Elfka piłowała zawzięcie sznur, który wreszcie pękł. Ubrała się w rzeczy Safany i oparła się o ścianę przy wyjściu, wstrzymując oddech.

Cisza. Sarriss ostrożnie ruszyła do przodu. Pchnęła drzwi prowadzące do wyjścia i wymknęła się na zewnątrz. Świtało. Rudera stała na kamiennym brzegu Czarnej Zatoki. Niebieskozielona woda leniwie lizała szarożółty piasek brzegu, wąską plażę poniżej kamiennych umocnień zaścielały różnorakie śmieci.

Ledwie zbite z desek drzwi rudery przebiła strzała. Kilka centymetrów od twarzy Sarriss. Elfka przetoczyła się do przodu, za stertę starych beczek. Druga strzała utkwiła w zmurszałym ze starości drewnie. Sarriss złapała sztylet za ostrze i przygotowała się do rzutu. Wyskoczyła zza beczki i cisnęła w tajemniczego łucznika.

Ubrana na czarno około szesnastoletnia dziewczyna została trafiona prosto w serce. Stoczyła się z dachu magazynu i spadła ciężko na ziemię. Strzały z kołczana przy jej udzie rozsypały się dookoła. Delikatna dłoń jeszcze konwulsyjnie zaciskała się na majdanie łuku. Sarriss ostrożnie podeszła do martwej przeciwniczki.

-Jeszcze dziecko...Na Jhergala, Pana Końca Wszechrzeczy...Zabiłam dziecko...

Klęknęła przy trupie. Na prawej dłoni dziewczyny, między kciukiem i palcem wskazującym, widniał prosty tatuaż w kształcie sztyletu. Adeptka Gildii Zabójców przypłaciła inicjację życiem. Sarriss zarzuciła sobie martwą dziewczynę na ramiona i zaniosła ją do siedziby Straży Płonącego Oka - ludzi pilnujących Bram Odina i okolic. Strażnik zastąpił jej drogę i zapytał:

-Dokąd to?! Ta mała może szukać pomocy albo u uzdrowiciela, albo u grabarza...Nie tutaj.

Sarriss ujęła w dłoń delikatną rękę niedoszłej zabójczyni. Podsunęła ją prawie pod nos strażnika.

-Adeptka Gildii Zabójców? Ty ją tak załatwiłaś, dziecinko? Niech mnie, co za kobiety się teraz rodzą...Niedługo zagonią nas do garów i cerowania skarpet...

-Daruj sobie, przyjemniaczku. Mam ją zanieść do grabarza, czy pokazać komuś w środku?

-Rzuć ją przez płot na stary cmentarz, jak grabarz nie zachlał, to zakopie. A jak zachlał, to szczury zjedzą tę dziwkę.

Sarriss zaniosła ciało na cmentarz i zapukała do domku grabarza.

-Hee...Czym mogę służyć...? - grabarz cierpiał na straszliwego kaca.

-Zakop ją gdzieś. - wskazała głową na ciało przewieszone przez jej ramię i upuściła je na ziemię. Zabrała jeszcze sakiewkę wiszącą u pasa zabójczyni i wróciła do siedziby Straży.

Strażnik przepuścił elfkę ze słowami:

-Zamelduj o tym sierżantowi Helge, powinien być gdzieś przy wejściu. Poznasz go, taki duży facet z czarnymi wąsami.

Sarriss podeszła do wysokiego, barczystego mężczyzny.

-Sierżant Helge?

-Tak, a o co chodzi?

-Zaatakowała mnie adeptka Gildii Zabójców...Jeszcze przed inicjacją, chciała mnie zabić.

Helge się zirytował.

-No i co?! Coś ci zrobiła?!

-Nic, ale ją zabiłam.

-No, trzeba tak było od razu! Gildia Zabójców jest w tym mieście tolerowana tylko dlatego, że książę wykorzystuje ich do swoich celów. Ale kiedy któregoś z nich złapiemy, kończy na stryczku.

-Ona miała chyba szesnaście lat... - Sarriss spojrzała w oczy sierżanta.

-Dziecko...Zabójca to zabójca! Wieszaliśmy już młodszych...Jeden trzynastoletni złodziejaszek wpadł na kradzieży i zabił sklepikarza. Myślał, że nic mu nie zrobimy, ale prawo jest prawem i ptaszek zawisł!

-Tylko nie dziecko, sierżancie. Mam już dwadzieścia cztery lata!

-Idź już, niech cię Arlen prowadzi. I na drugi raz nie zawracaj mi głowy. - sierżant odwrócił się i odszedł. Sarriss zaś skierowała się do gospody "Pod Trzema Baryłkami". W środku jak zwykle panował gwar. Sarriss zamówiła porcję pieczonego mięsa, zjadła je i wyruszyła w poszukiwaniu śladów. Spacerując po ulicy dostrzegła nagle jakiegoś lumpa z jej mieczem u boku.

-Hej, ty! Skąd masz mój miecz?!

-Twój?! - lump odwrócił się. - Teraz już mój! Uczciwie za niego zapłaciłem!

-Na głowni wyryte jest moje imię w języku elfów, "Sarríss". Nie wierzysz, to zobacz...Ach, prawda, zapomniałam...To magiczna broń, w moich rękach jest ostra jak brzytwa, ale w innych...Cóż, tępa niczym nóż do masła. - Sarriss już wyciągała rękę po broń.

-Hej, hej, hej! Z daleka! A może chcesz mnie oszukać?! - lump odskoczył, po czym zaczepił mijającego go elfa. - Tego, panie, co tu jest napisane na tym cacku?!

Elf spojrzał na niego jak na głupiego, po czym powiedział "Sarríss".

-A to dziwka...! - mruknął lump. - Wcisnęła mi jakiś mieczyk za wszystko, co tylko miałem, a ten nie dość, że tępy, to jeszcze trefny! Bierz go sobie, siwucho, ja się zmywam!

Odpiął pas z mieczem i rzucił go pod nogi Sarriss. Potem z zadziwiającą szybkością uciekł. Elfka przypasała miecz i uśmiechnęła się. Blef o zaczarowanym mieczu zadziałał, chociaż stary Podmuch, jak zgodnie z elfim zwyczajem nazywał się oręż, był najzwyklejszym w świecie mieczem i przy okazji wymagał naostrzenia.

Na rynku Sarriss minęła niewidomą przepowiadaczkę przyszłości.

-Srebrnowłosa, nie wiesz, przeciwko komu występujesz...Stajesz naprzeciw wielkiej siły...

Sarriss odwróciła się i podeszła do starej kobiety.

-Tak? Co jeszcze?

-Wojownik ma swoich przyjaciół blisko, ale wrogów jeszcze bliżej...Strzeż się tych, którzy patrzą przez krwawe pierścienie...

-Jasne...Masz tu miedziaka, dobra kobieto. - wrzuciła monetę do stojącego przed wróżbiarką kubka.

Sarriss wróciła do rudery, z której wcześniej się wydostała. Wyjęła miecz. Ktoś był w drewnianej budzie. Zabójczyni z gildii, ubrana w czarny płaszcz. Sarriss dopadła ją od tyłu i przyłożyła jej miecz do gardła.

-Kto cię tu przysłał?! Gadaj natychmiast!

Dziewczyna, czując dotyk stali na swojej szyi, rozkleiła się.

-Błagam...Mam tylko piętnaście lat...Nie zabijaj mnie...

-Zrobię to, jak natychmiast mi nie powiesz, kto cię tu przysłał!

-Taka jedna...Wysoka i chuda...Nie widziałam jej twarzy...

-Dzięki! - Sarriss huknęła dziewczynę kantem dłoni w kark, a ta natychmiast padła nieprzytomna na ziemię. Elfka znalazła w walających się w ruderze śmieciach kawałek sznurka, którym związała dziewczynę. Zabrała jej trzy sztylety do rzucania, flakonik trucizny i krótki miecz. Potem zajęła się cuceniem znokautowanej zabójczyni.

-No, mała...Kilka rzeczy musisz mi powiedzieć. - powiedziała tuż po tym, jak kilka siarczystych policzków przywróciło dziewczynie świadomość.

-Co...? Nie, proszę...Ja nic nie wiem...Oni mnie zabiją...Proszę...! - oczy dziewczyny wyrażały bezbrzeżne przerażenie. - Oni...Złożą mnie w ofierze, jeśli powiem...Zabij mnie...Daj mi moją truciznę...Błagam! Ona...Ona ma takie dziwne oczy...Powiedziała mi, że jeśli cokolwiek komukolwiek o niej powiem, ona żywcem obedrze mnie ze skóry i złoży w ofierze...Ona w ogóle jest dziwna...Ma takie zimne ręce...Nigdy nie zdejmuje skórzanych rękawiczek...Proszę cię, zabij mnie nim ona to zrobi...!

-Jak się zamkniesz i przysięgniesz, że przyłączysz się do mnie, to może cię przed nią obronię. A jeśli nie, to albo dorwie cię ta dziwna kobieta, albo Płonące Oko. Ja nie mam serca, żeby cię zabić, mała. Idziesz na taki układ?

-Proszę cię...Błagam...Ona dorwie mnie wszędzie...Jak jeden z zabójców nawalił, następnej nocy przyniosła jego głowę...Oderwaną...Ona jest potworem...Nie zabijesz jej...

-Zamknij się, bo już zarażasz mnie tą histerią! Pomożesz mi, czy wolisz skończyć obdarta ze skóry przez jakąś zboczoną wariatkę?!

Dziewczyna zaczęła dygotać jak galareta, płakała i była czerwona na twarzy.

-Dobrze...Moja pani...Jestem na twoje rozkazy...

Sarriss podniosła fiolkę z trucizną.

-Więc to uznam za niepotrzebne. - upuściła flakonik na podłogę i rozgniotła go obcasem. Potem rozcięła więzy nowej wspólniczki, złapała ją za kołnierz i syknęła: - Ale spróbuj zmienić stronę, to zabiję cię bez mrugnięcia.

Dziewczyna pociągnęła nosem i otarła łzy. Schowała za pas noże do rzucania, wsunęła miecz w pochwę i otrzepała luźne czarne ubranie. Już szykowała się do wyjścia, ale Sarriss złapała ją za ubranie i pociągnęła do tyłu.

-Poczekaj, głupia...A jeśli wysłali kogoś po ciebie?! - ostrożnie wychyliła się przez drzwi. Potem skinęła ręką na niedoszłą członkinię Gildii Zabójców. - No nie...Ty jesteś dupa, nie zabójczyni.

Dziewczyna wyszła z drewnianej budy.

-No dobrze, mała. A teraz idziemy na targ kupić ci jakieś inne łachy. W tych workach może i wygodnie chowa się różne rzeczy, ale spróbuj wyglądać jak zwykła mieszkanka tego miasta. I uważaj na siebie.

Pod wieczór obie wróciły do "Trzech Baryłek". Sarriss zarezerwowała pokój na nocleg. W pokoju zamknęła drzwi i odwróciła się do dziewczyny.

-A jak się w ogóle nazywasz? Ja jestem Sarriss. Sarriss Heleann.

-Jestem Nadia...Po prostu Nadia, jestem sierotą.

-I co, myślisz, że zabójczyni to łatwy zawód? Masz pewnie sztylet wytatuowany na dłoni?

-Przez ciebie nie dokonałam inicjacji...! Gdyby nie ty, pewnie już bym miała tatuowane na dłoni czerwone serce!

Sarriss zdjęła buty.

-Naprawdę, zabawa w dorosłą kobietę nie zawsze jest bezpieczna. Dla zabójców jedyną karą jest śmierć, a Płonące Oko nie dałoby ci takiej szansy jak ja. Gdyby cię złapali, jutro już byś wisiała.

      Był środek nocy. Sarriss, jak każdy wojownik, miała czujny sen. Obudziło ją stuknięcie otwieranego okna. Zabójca wkradł się do jej pokoju. Powoli podszedł do łóżka Nadii...

Sarriss wstała, złapała zabójcę za szyję, przewróciła na plecy i wypłaciła mu mocny prawy prosty. To była kobieta, która wcześniej uśpiła i związała elfkę! Zrobiła sprężynkę, uderzyła Sarriss w twarz i wyskoczyła przez okno na sąsiedni dach. Wojowniczka złapała pas z mieczem, przewiesiła go sobie przez ramię i rzuciła się w pościg. Przeciwniczka była niesamowicie szybka, pewnie stąpała po dachówkach. Jeden skok, drugi, trzeci...Prawie cię mam...

Kobieta odbiła się od krawędzi dachu i wylądowała ponad trzy metry dalej. Sarriss rozpędziła się, skoczyła i zawisła na rękach na dachu kamienicy. Podciągnęła się i kontynuowała pościg za uciekającą, niknącą w mroku postacią. W końcu ją dopadła: kobieta straciła równowagę i spadła z dachu dwa piętra niżej. W ogóle nie krzyczała. Sarriss złapała rękami za brzeg dachu, zawisła na nim, po czym zeskoczyła. Obie były oszołomione lądowaniem. Sarriss dobyła miecza. Powoli podeszła do przeciwniczki.

-Poddaj się...

-Nigdy! - oczy zabójczyni świeciły na czerwono. Dobyła ukryte sztylety i rzuciła się na wojowniczkę. Kiedy się zwarły, Sarriss zauważyła, że jej przeciwniczka jest wampirzycą. Odepchnęła ją bosą stopą i wyprowadziła cięcie w jej brzuch. Zabójczyni nawet nie jęknęła, kiedy ostrze zagłębiło się w jej ciele. Natarła na elfkę, przewróciła ją i z dzikim sykiem zbliżyła kły do jej szyi. - Twoja krew jest pewnie słodka jak twoje usta...Po tych nędznych młodzikach wreszcie się naprawdę pożywię...

Wampirzyca wgryzła się w szyję Sarriss. Krew zaczęła spływać po szyi elfki, język wampirzycy zlizywał życiodajny płyn...

Zabójczyni nagle wygięła się w łuk, krople krwi skapnęły z jej kłów na twarz Sarriss i wtedy ciało kobiety w czerni rozsypało się w proch. Palce w skórzanych rękawiczkach wpijające się w przeguby elfki zniknęły, ciężar ciała gniotącego brzuch wojowniczki wyparował, płonące czerwienią oczy wyblakły i w postaci prochu opadły na jej twarz. Zostało tylko ubranie, garść popiołu, sztylety i strzała zakończona kościanym, zębatym grotem.

Sarriss nie wiedziała, co się z nią dzieje. Strużki krwi powoli spływały z jej szyi, w głowie łomotało, w przed oczami kręcił się kalejdoskop wszystkich możliwych tonacji czerwieni. A poza tym czuła dziwne podniecenie. Ktoś do niej podszedł. Pomógł wstać.

-Jak się czujesz...? Gdzie mieszkasz...? - jakiś mężczyzna zadawał jej pytania, ale jego głos brzmiał jak wielokrotnie odbity, rozedrgany bełkot. Sarriss upadła na kolana. Jęknęła coś nieskładnie.

-Chodź ze mną...Ale ona cię załatwiła...Dobrze ci radzę, leż najbliższy tydzień w łóżku...

Mężczyzna złapał Sarriss za przeguby, oparł jej przedramiona na swoich ramionach i zaczął ciągnąć za sobą.

Mozaika światła i ciemności, dziwne, zdeformowane dźwięki, kolorowe plamy tańczą przed oczami...Uwaga, rzucę pawia...

Mężczyzna złapał Sarriss w pasie i obrócił do tyłu. Elfka zgięła się wpół i zwymiotowała na bruk.

-Ooo, siostro, ta pijawka wyssała z ciebie prawie całą krew... - wojowniczka znowu zmieniła pozycję: tym razem nieznajomy zarzucił ją sobie na ramię, nogami do przodu.

-Nie rzucaj mną tak...Nie jestem szmacianą lalką...- wybełkotała. Zacisnęła powieki, przestało szumieć jej w uszach, splunęła i spróbowała poruszyć rękami. O ile powoli odzyskiwała ostrość widzenia i powracała do świata, to była tak wyczerpana, że nie mogła poruszyć nawet palcem. Jhergalu, szczęściem mi się do ciebie nie spieszy...

Z powodu zdrętwiałej szczęki ledwie mogła mówić. Ale zdążyła jedynie jęknąć:

-Do Trzech Baryłek, dobry człowiecze...

Po czym zamknęła oczy i zwisła bezwładnie. Ciemno, jasno, ciemno, jasno, skrzypienie drzwi, bardzo długo jasno, potem znów ciemno, twarde lądowanie na łóżku, stuknięcie okna, mamusia przykrywa kołdrą...Zaraz, jaka mamusia...Przecież ona...Ylith...Już nie myśli o niczym, trzaśnięcie drzwi i odlot w kolorową pustkę...

-Pani Heleann...Proszę wstać...Już południe...

Sarriss powoli otworzyła oczy. Nadia, kochana dziewczyna...

-Co pani się stało?

-Nieważne...- Sarriss ledwie mogła mówić. - Przejdźmy na ty.

Palce Nadii dotknęły jej szyi.

-Wampir...Sarriss, pogryzł cię cholerny nocny krwiopijca...

-Już cię nie obedrze...Ktoś ją załatwił...Ale jesteś ze mną, pamiętasz...- kończyny Sarriss odmówiły jej posłuszeństwa. Nie mogła ruszyć ani ręką, ani nogą. - Wszyscy bogowie, ratujcie...Jeść...

Nadia złapała ją za koszulę i pociągnęła do góry. Podłożyła pod głowę poduszkę, delikatnie ujęła wojowniczkę za przegub i położyła jej dłoń na kołdrze.

-Nie jestem boginią, ale chyba dobrze mi idzie...Gdzie się tak uświniłaś błotem i popiołem?

Sarriss spojrzała na eks-zabójczynię.

-To nie popiół, to ta dziwna chuda babka, która mnie ścigała...Wampirzyca...Coś od ciebie chciała...

-Czekaj tu, pójdę na dół po coś do jedzenia.

Po paru minutach wróciła z kilkoma kromkami chleba, kawałkiem mięsa i kuflem piwa. Zaczęła powoli karmić elfkę.

-No, Sarriss...Zaraz przyniosę ci kilka dzbanów wody i się wykąpiesz...Jedz, smacznego...

Sarriss powoli skubała mięso i chleb. Czuła się zupełnie wyssana i wypluta. Kaszlnęła.

-Nadia...Ja ci dziękuję...Kąpiel...

-Drobiazg. Musisz być strasznie głodna... - dłoń dziewczyny dotknęła czoła elfki. Było gorące. - Ojej, Sarriss, masz gorączkę...!

Elfka potrząsnęła głową. Powoli zaczęła ruszać zdrętwiałymi palcami. Poruszały się jak ciężkie, nie naoliwione zawiasy. Dokończyła posiłek i odgarnęła włosy z czoła. Każdy ruch zdrętwiałych kończyn powodował ból.

Nadia przeciągnęła balię pod łóżko elfki. Parę razy obróciła z cynowym dzbanem do studni i z powrotem, w końcu ściągnęła kołdrę z Sarriss i pomogła wojowniczce się rozebrać. Elfka ostrożnie zsunęła się z łóżka do drewnianej balii. Wymoczyła się w chłodnej wodzie, spłukała z siebie błoto i resztki wampirzycy, po czym Nadia pomogła jej się wytrzeć. Nakryła wojowniczkę kołdrą, ta usnęła i przespała resztę dnia.

Obudziło ją to znane uczucie...Ktoś w pobliżu posługiwał się magią. Pomieszanie zapachu ozonu, delikatnego mrowienia na karku i nieokreślonego uczucia, Sarriss powoli otworzyła oczy...

Kapłanka Aerie. Elfia blondynka ze skrzydłami wytatuowanymi na czole i srebrnym naszyjnikiem ze skrzydłami na szyi, ubrana w niebiesko-białe szaty, mamrotała pod nosem jakieś zaklęcie. Tuż obok niej stała Nadia.

Mrowienie rozeszło się z karku na resztę ciała i przybrało na sile. Jeśli to nie kapłanka, a nieopierzona nowicjuszka, to zaklęcie mogło mieć skutek odwrotny do zamierzonego. A po takich wypadkach biedna dziewczyna musiała tłumaczyć się przed sądem świątynnym, a potem cywilnym i, odsądzona od czci i wiary, przeklęta i naznaczona w świątyni, lądowała w lochach albo pod katowskim toporem. W dodatku z czarnym kryształem wszytym w brzuch, więc jeśli przetrwała prowadzoną niekiedy w rzeźnickich warunkach operację, to żegnała się na resztę życia z korzystaniem z magii.

Wszystkie stawy Sarriss powoli przestawały boleć, ciało ogarniało przyjemne ciepło, w wymęczone wczorajszej nocy ciało powoli wracała energia. Wojowniczka powoli wyciągnęła ręce spod kołdry, strzeliła kostkami palców, podparła się i usiadła na łóżku.

-No dobra, kurczaczku...- rzuciła do kapłanki. - Stara Sarriss znowu działa, jak dobrze naoliwiony krasnoludzki kurant. Ile tym razem wynosi "co łaska"?

-Pięćdziesiąt.

Sarriss sięgnęła pod łóżko, wyciągnęła sakiewkę, odliczyła sześćdziesiąt złotych dukatów i wręczyła je kapłance.

-Masz sześć dych i zwijaj piórka kochanie.

-Nie dziękuję. - kapłanka odwróciła się i wyszła z pokoju, mało nie trzaskając drzwiami. Nadia zmieszała się.

-Sarriss, do cholery! Cudem znalazłam ci kapłankę Aerie Skrzydlatej, wędrowną do tego, a ty nazywasz ją kurczaczkiem i każesz jej zwijać piórka?! Ciesz się, że nie obłożyła cię klątwą! A może miałam ci znaleźć kapłankę Królowej Węży...

-Ciiicho! Nie wymawiaj tego imienia! Każdy elf prędzej przeklnie własnych rodziców, niż wymówi jej imię! Ona jest wyznawana tylko przez tych obłąkańców z Czarnych Wysp! Już taka jedna, z wężem wyrysowanym na plecach, poprzysięgła mi zemstę, za to, że w walce przemodelowałam jej pół twarzy! - Sarriss uśmiechnęła się złośliwie. - A poza tym to była jakaś nieopierzona wędrowniczka, prawdziwe kapłanki nie noszą na szyi skrzydeł, tylko gwiazdę, złotą w dodatku. Jej tatuaż był czarny - zrobili go przed jakimś miesiącem. Po czasie takie skrzydełka blakną, jakby to była starsza kapłanka, to jej skrzydełka byłyby szarobrązowe albo ciemnofioletowe, a nie czarne jak smoła! Odbębniła pewnie próbę w którymś z lazaretów i teraz łazi po świecie, robiąc dobre uczynki...Póki nie będzie miała widzenia. Dopiero po widzeniu kapłanka dużo umie, bo taki kurczaczek ledwie kilka osób uzdrowi i już nie ma więcej siły czarować...

Sarriss wybuchła śmiechem.

-Co? Nie dość, że mi nawrzucałaś i zrobiłaś lekcję na temat wędrownych uzdrowicielek, to jeszcze się ze mnie śmiejesz...?!

-Nie z ciebie, malutka...Biedna, mała, obrośnięta jeszcze pierzem dziewuszka...A jak się zezłościła...! - Sarriss chichotała tarzając się po łóżku. - Kurczaczek...! Nieopierzony, żółty kurczak! Ko, ko, ko! Kuuurczak!

Przestała dopiero po kilku minutach, kiedy jej śmiech zmienił się w kaszel. Naciągnęła koszulę, majtki, spodnie i buty, zapięła pas i poprawiła włosy.

-A swoją drogą dzięki. - Sarriss puściła oko do Nadii. - Uśmiechnij się! Zejdź na dół, napij się wina, pośpiewaj...Zjemy coś, pójdziemy do portu, poszukamy kilku rzeczy...

Magazyny portowe były pierwszym miejscem wskazanym przez Nadię. Gildia Zabójców podobno kupowała niektóre bardziej "dorodne" niewolnice, aby złożyć je w ofierze. Wielka szopa śmierdziała zgnilizną i rybami. Wszędzie poniewierały się resztki beczek, sieci, ości i różnorakie śmieci.

-To niemożliwe! Jeszcze przedwczoraj tu było czysto! Na środku leżała granitowa płyta! Gdzie są kielichy z krwią?! Gdzie są sztylety?! Co tu robi ta krata do kanałów?! - Nadia uderzyła obcasem w kratę, z której wionął zimny odór stęchlizny. - Tu były kamienie!

Sarriss poczuła na swoim karku czyjś wzrok. Ktoś ją obserwował. Odwróciła się o sekundę za późno.

-Nadia, uważaj! - okrzyk elfki odbił się echem od ścian magazynu. Zębata srebrna obręcz leciała na wysokości szyi dziewczyny. Nie zdążyła zrobić uniku. Wirujące ostrze odcięło jej głowę, która upadła na kamienną podłogę. Potem wbiło się w tylne drzwi szopy. Ciało Nadii zachwiało się i runęło na ziemię, z szyi trysnęła fontanna krwi, zwłoki zaczęły drgać w konwulsjach. Sarriss wydobyła miecz. Jej przeciwnikiem był nin-ja, dżyngicki zabójca. Nin-ja sprowadzali zabijanie do rangi sztuki, traktowali wszystkie swoje ofiary jak czyste płótno lub nieobrobione bloki granitu. Kuei-gama, ostra jak brzytwa obręcz, miała błyskawicznie odcinać części ciała ofiary tak, by te jeszcze przez chwilę nie odczuwały bólu. W przypadku Nadii tak się stało. Teraz nin-ja miał twardszy orzech do zgryzienia. Wyjął swój miecz, zwany biken, i skoczył. Sarriss straciła go na chwilę z oczu. Błysk stali z boku, elfka odskoczyła do tyłu, sparowała niezwykle szybki cios i skontrowała. Nie trafiła. Lekko zakrzywione ostrze biken prawie dosięgło celu, ale ześliznęło się po głowni elfiego miecza, raniąc Sarriss lekko w ramię. Elfka znalazła się nagle za zabójcą i wyrwała mu zza pasa niewielki sztylet. Kopnięcie wytrąciło jej miecz z dłoni. Miała jedynie sztylet. Wbiła go w brzuch zabójcy. To spowolniło go na tyle, by Sarriss mogła ponownie podnieść miecz i zadać kolejne sparowane uderzenie. Nagle poczuła to charakterystyczne uczucie magii w pobliżu. I wszystko w ułamku sekundy stało się białe. Śmieci, mury, miecz, przeciwnik...Wszystko zlało się w jedną białą pustkę. Sarriss desperacko pchnęła na oślep. Usłyszała chrapliwy okrzyk, coś ściągnęło w dół jej miecz, stal brzęknęła o kamienie, coś ciężko upadło u stóp elfki. A ona oczekiwała tego śmiertelnego ciosu, odcinającego jej głowę, rozdzielającego ciało na pół, pchnięcia zadanego bezbłędnie w gardło lub serce. Nic takiego nie nastąpiło. Wszędzie było biało. Oślepiająca biel przesłaniała oczy Sarriss. Wojowniczka zrobiła kilka kroków naprzód, potknęła się, upadła na kamienie. Wszystko powoli ciemniało.

Sarriss przecierając oczy podniosła się z podłogi. Nin-ja leżał martwy, przebity na wylot mieczem. Pod bezgłowymi zwłokami Nadii rosła plama krwi. Sarriss zaczęła płakać. Wyciągnęła swój miecz z martwego zabójcy, wytarła o jego czarne ubranie i schowała z powrotem do pochwy. Jako trofeum zabrała biken - jakością dorównywało jej mieczowi, a nawet go przewyższało. Razem z pochwą wsunęła je za pas, tak by móc wyjąć je lewą ręką. Kto jeszcze ją ścigał? Wampiry, nin-ja, lokalna gildia zabójców...Ten Calimnijczyk, Eddy, zniknął, jego siostra nie żyje, ktoś przywlókł Sarriss z powrotem do gospody...Elfka przestała cokolwiek rozumieć. Wyszła z magazynu, rozejrzała się... Nie wiedzieć skąd otoczyło ją kilkunastu calimnijskich żołnierzy. Dowodził nimi Eddy.

-Co tu się dzieje?

Eddy zrobił krok w przód.

-Irthis nie żyje. Safana też. Może przynajmniej ty wiesz coś...

-Twoja siostra zdążyła mi powiedzieć tylko o handlarzach niewolników. Wampirzyca miała powiązania z gildią zabójców. Mało nie zabił mnie nin-ja. Wystarczy? - Sarriss spojrzała w oczy Calimnijczyka. - Co tu jest grane?

Eddy wyjął spod skórzanego kaftana list.

-Piraci ostatnio splądrowali jedno z miast Calimnii. Do niewoli dostała się księżniczka Evelyn i kilku innych ważnych ludzi. Jako lejtnant dowodzę poszukiwaniami we wszystkich portach w Czarnej Zatoce. Safana nie była moją siostrą, ale jedną z dam dworu. Znaliśmy się dobrze, a kiedy ją ujrzałem w tym mieście, wiedziałem, że jej trop zaprowadzi mnie dalej. Chciałem ją znaleźć żywą...Ktoś podobno widział Irthis na pirackim statku, jeśli pojmalibyśmy ją żywą, mogłaby nam coś powiedzieć.

Sarriss przeczytała list. Glejt od króla Calimnii, z pieczęcią i podpisem.

-No ładne kwiatki...A po co ja byłam potrzebna, lejtnancie?

-Dwudziestu Calimnijczyków przyciąga więcej uwagi, niż jeden miejscowy elf. Nie udało ci się uwolnić Safany, ale to nie twoja wina. Idź wolno. Nic już dla nas nie zrobisz.

Sarriss minęła Eddy'ego i ruszyła w stronę nabrzeża. Na jednym ze statków jakieś niepewne typy handlowały zwierzętami. Elfka weszła na pokład.

-Ahoj! Macie może coś większego niż te kotki? Jakieś zwierzęta...pociągowe?

-Pociągowe? - jednooki brodacz w pasiastej koszulce krzywo spojrzał na Sarriss.

-Tak, pociągowe. Takie do ciężkiej roboty. - po czym szeptem dodała. - Dwunożne.

-Nie, my nie ta branża. Jak chcesz dwunożnego zwierzaka na własność, to spróbuj na tej shivańskiej łajbie. Mają tam chyba ze sto różnistych kobitek. Zresztą to cholernie luksusowa łajba, podglądałem ich wczoraj w nocy przez lunetę...

-Konkretnie, widziałeś tam Calimnijki?

-Niestety...Nie pamiętam. Złoto dobrze działa mi na pamięć, wiesz...

-Pięć.

-Piętnaście.

-Dziesięć i ani dukata więcej. - Sarriss sięgnęła do sakiewki. - Widziałeś tam jakieś Calimnijki?

-Widziałem, dwie czy trzy. Ale ten tłusty szmaciarz raczej kupuje, niż sprzedaje. Wczoraj jedną kupił...Rany, jak ja mu zazdroszczę! Sto kobitek dookoła i butelka rumu...! - zaśpiewał ochrypłym głosem.

Shivański statek był niski i szeroki, z szerokimi masztami i dużą, płaską nadbudówką z masą okien. Gnomy z Shiv budowały naprawdę niezwykłe okręty, a broń na nich zamontowana potrafiła posłać nawet galeon na dno jednym tylko strzałem. Strażnicy na statku uzbrojeni byli tylko w szerokie, zakrzywione szable. Gdyby dostać się na dach kamienicy przy nabrzeżu, można by było zdjąć ich z kuszy. Sarriss powoli opracowywała w myślach plan, gdy ktoś złapał ją za ramię i odwrócił.

-Won stod, przybłyndo! Nie masz nic do robota?! - shivański żołnierz wydukał z trudem.

-Po co te nerwy?! Ładny statek, swoją drogą...

-Won mie stod, mówie! Bo na plasterki! - dla uwiarygodnienia swoich słów wyciągnął szablę. - Plasterki mówie! Wynocha!

-Już dobrze, idę! - Sarriss postanowiła obejrzeć od środka kamienicę. Droga na dach istniała, ale zamknięta na kłódkę. Ale i to dawało się obejść. Albo delikatnie, albo na siłę. Sarriss naparła na klapę z całej siły. Spróchniała deska nie utrzymała gwoździ i zasuwa blokująca wyjście wisiała oderwana na kłódce. Widok z dachu trzypiętrowej kamienicy ukazywał cały pokład i drzwi do nadbudówki. Gdyby ktokolwiek stamtąd wyszedł, Sarriss miała go na oku. Elfka wróciła do "Trzech Baryłek". Z plecaka wydobyła lekką kuszę i kołczan z bełtami. Przeliczyła je: czterdzieści zwykłych, dwa hukowe, dwa gazowe. Bełt hukowy był dobrym wabikiem, potrafił odwrócić uwagę wrogów na tyle, by pod ich nogami wylądował bełt zakończony kulką z usypiającym gazem. Sarriss wrzuciła kuszę i bełty do lekkiej torby, którą zawsze nosiła zwiniętą w plecaku. Wypiła jeszcze kielich wina i wyruszyła do portu. Na widok shivańskich strażników zaczęła udawać pijaną.

-Trzydzieści kufelków wisi na ścianie...Trzydzieści z piwem kufeeelków! Dajcie mi jeden, dwadzieścia dziewięć zostanie...Dwadzieścia dziewięć kufeeelków! - zaciągała pijanym sopranem. Weszła do kamienicy, wspięła się na dach, naciągnęła kuszę...

Po kolei. Dwóch chodziło wokół statku, sześciu było na pokładzie, w środku jeszcze kilku. Mdłe światło latarni oświetlało nabrzeże, przez iluminatory sączył się blask z wnętrza statku. Sarriss położyła na łożu kuszy bełt hukowy. Wymierzyła w ciemną alejkę...

Krótki błysk i głośny huk petardy zwabił strażników. Wbiegli do zaułka, Sarriss ponownie naciągnęła kuszę i posłała w cel strzałkę usypiającą. Zielonkawa mgiełka uniosła się po chwili spomiędzy budynków. Dwóch strażników mniej. Sześciu pozostałych na statku zaczęło się rozglądać. Elfka zarepetowała kuszę i trafiła pierwszego w szyję. Pięciu pozostałych natychmiast się rozbiegło, jeden ściągnął plandekę z jednego urządzenia stojącego na pokładzie, drugi z drugiego...

-No to już po mnie...- mruknęła sama do siebie. Gnomi reflektor soczewkowy generował oślepiające światło, a miotacz kamieni ciskał kamiennymi kulami wielkości pięści na setki metrów, dziurawiąc żagle i poszycie jak ser. Sarriss ukryła się za kominem. Ciemność dachu została rozdarta przez reflektor wydzielający światło z wprowadzanego w wibracje kryształu, wzmacniane przez układ luster i soczewek. Kamienne kule posypały się z urządzenia przypominającego dwulufową armatę, jednak napędzaną korbą i siłą rozciąganych skórzanych pasów. Kamień uderzył w ścianę kamienicy, posypał się gruz...- Leżę...leżę...leżę...

Sarriss dała nura do środka kamienicy. Shivańczycy już wbiegali po schodach na górę. Sarriss złapała bełt z gazem i cisnęła go na schody. Zielonkawy gaz rozszedł się po całym piętrze, skutecznie wyłączając żołnierzy z dalszej zabawy. Elfka wstrzymała oddech i spróbowała przebiec przez chmurę. Mało co nie wywróciło jej na drugą stronę. Zielonkawa mgła przesłoniła oczy Sarriss, ziemia uciekła jej spod nóg i wojowniczka padła nieprzytomna na ziemię.

Leżała w jakiejś ładowni, przywiązana do swojego biken. Sznury oplatały jej przeguby, kostki i szyję. Były zawiązane tak, by po kilku gwałtowniejszych ruchach elfka sama się udusiła. Nie mogła ani rozprostować nóg, ani poruszyć rękami. Palcami namacała pochwę biken i ostrożnie pociągnęła ją w dół. Przycisnęła rękojeść głową...Miecz był zwrócony ostrą stroną do jej karku. Nie mogła przeciąć sznurów. Spróbowała obrócić miecz palcami. Powróz zacisnął się mocniej na jej gardle. Jeszcze trochę...Nie mogła oddychać, sznur był zaciśnięty niczym stryczek. W końcu ucisk na szyi zelżał. Sarriss szarpnęła się, ale bezskutecznie. Nie mogła przeciąć więzów ani upuścić miecza. Podczołgała się do drzwi ładowni i krzyknęła:

-Wypuśćcie mnie! Wypuśćcie!

Drzwi otworzyły się, jakiś żołnierz złapał Sarriss za ramiona i wywlekł z ładowni.

-Czego sie dże?! No czego, sie pytam! Co je, ciachła se sznury?! A my ci łeb ciachniem! - następny doskonale znający język wykorzystywany w Czarnej Zatoce i okolicach. Wyciągnął biken ze splotów sznura, po czym cisnął je za burtę.

-Dzięki, ćwoku! - Sarriss przełożyła ręce do przodu i kopnęła żołnierza obiema nogami w twarz. Potem wyrwała mu zza pasa kindżał i rozcięła krępujące ją więzy. Z szablą w dłoni wpadła do nadbudówki. Tłusty Shivańczyk siedział na złotym krześle, wachlowany przez dwie Calimnijki. Wrzasnął coś po swojemu, zanim Sarriss dobiegła do niego i przytknęła mu szablę do gardła.

-Drgnij, a skończysz bez głowy. - syknęła. - Grzecznie wypuścisz mnie i wszystkie Calimnijki, a unikniemy nieprzyjemności. Podnoś swój tłusty tyłek. Powoli.

Shivańczyk, spocony i przerażony, powoli wstał ze swojego krzesła.

-Dogadajmy się...- wyjąkał. - Wypuszczę cię, ale bez kobiet.

-To ja wypuszczę ciebie...Ale bez głowy. Puszczasz Calimnijki, albo ja upuszczę ci krwi. Nooo... - przycisnęła ostrze do szyi grubasa.

Cztery Calimnijki stanęły za Sarriss, która powoli zaczęła prowadzić grubasa do drzwi.

-Otwórz drzwi. Jeśli któryś ze strażników zrobi cokolwiek, utnę ci łeb. Jasne? - Sarriss trzymała zakładnika wystarczająco mocno, żeby nie uciekł.

Strażnicy już stali z naciągniętymi łukami.

-Zostawcie te zabaweczki, albo wasz szef skończy jako żarcie dla rybek! Powoli, i żebym widziała!

Grubas krzyknął coś po swojemu. Sarriss popchnęła go do przodu. Potem ściągnęła tyłem na ląd.

-Miło się z tobą robi interesy. - kopnęła go z całej siły w "tajemne tylne miejsce". Potem razem z Calimnijkami odeszła, szukając statku, którym przypłynął Eddy.

Pięć kobiet powoli weszło na statek stojący pod banderą Królestwa Calimnii. Eddy powitał Sarriss.

-Witaj! A jednak postanowiłaś mi pomóc z własnej woli...?

-Jak widać. Któraś z tych pań to Evelyn?

-Nie. Ale dziękuję. Jaką chcesz nagrodę? - Calimnijczyk był widocznie przygotowany na różne dziwne życzenia.

-Mój miecz został na pokładzie shivańskiego statku, z którego uwolniłam te kobiety. Z waszym glejtem moglibyście tam wejść i poszukać go...

-Jak sobie życzysz, Sarriss. Wezmę kilku ludzi i przeszukamy ten statek. Chodź z nami.

Wrócili na shivański okręt. Na widok Sarriss mało szlag nie trafił żołnierzy. Eddy okazał kapitanowi glejt.

-Co się dzieje?! Jestem uczciwym kupcem! A...a ta elfka to złodziejka i rozbójniczka! - grubas w turbanie widocznie spanikował.

-Mamy za zadanie przeszukać ten okręt. Doniesiono mi o obecności calimnijskich niewolnic na pokładzie. Jeśli znajdę choć jedną... - lejtnant groźnie zmarszczył brwi. - Załoga tego statku odczuje spore nieprzyjemności. Takie, jak zakaz wpływania na calimnijskie wody. Chłopaki, wchodzimy.

Ośmiu żołnierzy rozbiegło się po statku. Dwóch sprawdziło przednie ładownie, Eddy, Sarriss i jeszcze jeden żołnierz weszło do nadbudówki, czterech pozostałych przeszukało resztę okrętu. Potem Sarriss i Eddy skontrolowali jeszcze przednią ładownię. Podmuch wisiał na kołku obok bel płótna żaglowego. Sarriss wydobyła go z pochwy, obejrzała dokładnie, schowała z powrotem i przypasała.

-Przepraszamy. - powiedział Eddy do kapitana, po czym dodał półgłosem. - Niewolnice były, ale żadna z Calimnii...Radzę uważać na celników.

Sarriss postanowiła wrócić do "Trzech Baryłek". Kiedy szła zatłoczoną ulicą, ktoś za nią krzyknął dziwnie znajomym głosem:

-Sarriss Heleann, jedyna elfka potrafiąca zakląć tak, że krasnolud się zgorszy!

Odwróciła się. Przed nią stał dobrze znany jej elfi czarodziej. A obok niego umięśniona elfka w skórzanej zbroi naciągniętej na granatową koszulę bez rękawów. Na jej ramionach widać było tatuaże w kształcie kwiatów.

-Lamnaelyn Vect, jak mniemam? Gdzie się podziewałeś przez te sześć lat?! I co to za panienka?!

-Lamnaelion Vect. - poprawił ją rozmówca. - A to jest Avandrellin Malveari.

Sarriss spojrzała w oczy elfki - jedyne, po czym można było poznać jej wiek. Szare tęczówki pokryte były już gęstą siecią białych żyłek, mogła mieć około stu lat.

-Vect, ona może być twoją własną matką!

-I co z tego? To najfajniejsza dziewczyna jaką poznałem! - Vect demonstracyjnie przytulił się do Avandrellin.

-Nie przejmuj się, Avandrellin. On nigdy niczego dobrze nie przemyślał. - Sarriss zwróciła się do wytatuowanej elfki. - Nie wiem, czy się zmieni, ale zadbaj o niego. Pilnuj, żeby nie wpadł w kłopoty. Bo jak w coś wdepnie, to głęboko i ciągnie wszystkich za sobą.

-Sarriss... - jęknął czarodziej.

-Zapewne zechce się z tobą wybrać w jakieś niebezpieczne miejsce, albo na skały Ba'Ul, albo do Skamieniałego Lasu, albo Arlen Pan Wędrowców jeden wie gdzie.

-Dosyć, dosyć, dosyć! - krzyknął Vect, po czym rzucił na Sarriss zaklęcie uciszenia. Elfka jeszcze chwilę poruszała ustami, zapewne wykrzykując jakieś inwektywy. Potem obrażona wróciła do gospody. Zabrała swoje rzeczy i postanowiła wyruszyć do Srebrnej Puszczy. Elfy leśne, zwane też nie bez przyczyny Dzikimi, nie bardzo lubiły swoich wywodzących się od Elfów Wysokich (alias Dumnych) morskich krewniaków. Uważały je za brutalnych, gwałtownych pomyleńców i w pewnym sensie miały rację. Morskie Elfy, czyli Podróżnicy, przez wieki upodobniły się do ludzi. Musiały się dopasować do nowej rasy, która z dzikusów rozwinęła się w żyjących gdzieś za horyzontem i budujących statki handlowców. Pierwszy kontakt z jeszcze prymitywnymi ludźmi był wrogi: przybyli na długich łodziach barbarzyńcy w czasie wojny zamordowali Królową Elfów, a wielu innych sprzedali do niewoli, aby w końcu zginąć do ostatniego w bitwie na wybrzeżu. Ich statki zostały zatopione, a załoga wycięta w pień. Dopiero potem, nieufnie przyjęci, ludzcy kupcy osiedlili się na nowej ziemi, wokół Czarnej Zatoki, gdzie zbudowano takie miasta jak Falkendorf czy Bramy Odina.

Niedźwiedź
poczta: miszkale@poczta.onet.pl
Poprzedni artykułWstępNastępny artykuł