|
|
|
"Arbeit macht frei" Mateusz Żurawik
Muszę przyznać, że wyjazd do Oświęcimia zanim się jeszcze odbył stał się dla mnie wielkim wydarzaniem. Miejsce, gdzie setki tysięcy Żydów, Polaków i ludzi innych narodowości straciło życie z woli kilku szaleńców nadal musi robić mocne wrażenie. Tak myślałem przed wyjazdem. Czułem, że zbliżam się do szczególnego miejsca. Ciężkie, stalowoszare chmury dodatkowo potęgowały uczucie przygnębienia, w jakie się mimowolnie wprowadziłem po drodze.
Wreszcie zobaczyłem pierwsze baraki. Dookoła panowała cisza pomimo obecności jeszcze trzech izraelskich wycieczek. Przechodząc obok prowizorycznych budynków zobaczyłem bramę z wypisanymi słowami: "Arbeit macht frei" - "Praca czyni wolnym". Brzmi to jak okrutny żart. Widać drogę, wzdłuż niej bloki mieszkalne i więzienne. Jestem stopniowo wprowadzany w ten bezmiar okrucieństwa i zwyrodnialstwa. W jednym z bloków ustawione są zdjęcia Żydów, zrobione przez esesmanów, w innym maleńkie dziecinne ubranka, w jeszcze innym sterty, nie, całe góry przedmiotów codziennego użytku. Jest tu chyba wszystko: szczoteczki do zębów, żydowskie szaty modlitewne, okulary, walizki... Według Hitlera nic nie mogło się zmarnować. Ludzi odzierano nie tylko z biżuterii i zwykłych przedmiotów, ale nawet z włosów, z których później niemiecki przemysł tekstylny produkował swoje wyroby. Wbrew opiniom to nie więźniowie zostali odarci z ludzkiej godności. Oni ją zachowali umierając niesprawiedliwie. To hitlerowcy odarli z godności samych siebie. Rabując ciała i profanując zwłoki. Najgorszą chyba sławą okryty jest "Blok Śmierci" - Blok 11. Jako jedyny został zachowany w pierwotnej formie i nie przerobiony na potrzeby muzeum. Widać zwykłe koce leżące na podłodze. Ilu ludziom służyły za łóżko? Ilu na nich zmarło? Po wyjściu z Bloku 11 wszedłem na tzw. "dziedziniec śmierci". Naprzeciw mnie stoi ściana pod którą rozstrzeliwano więźniów. W tym właśnie momencie wychodziła z dziedzińca wycieczka z Izraela. Patrzą na mnie, a ja na nich. Patrzymy na siebie tak jakbyśmy byli więźniami w tym miejscu - ze współczuciem, chociaż sami właściwie nie wiemy dlaczego. Nie odzywamy się do siebie ani słowa bo to nie miejsce na rozmowy. Wychodzą, jeszcze przez chwilę oglądam dziedziniec i również wychodzę. Sam nawet nie wiem kiedy, pogrążony w myślach trafiam pod "Stare Krematorium". Obok stoi szubienica, na której powieszony został Rudolph Hess. Pierwszy raz od przestąpienia progu obozu czuję ulgę, coś w rodzaju mściwej radości. Człowiek, nie, raczej zwierzę, które kierowało tą potężną machiną śmierci zostało zabite w miejscu gdzie kiedyś stało jego biuro, gdzie byli poniżani więźniowie. "Zostałeś upokorzony tak jak ty upokarzałeś" - myślę, przechodząc do krematorium, które na początku służyło za kostnicę. W suficie ciągle widać dziury, którymi wprost na ludzi wsypywany był cyklon B. Ponownie ogarnia mnie żal za ludźmi, którzy tam zginęli, zapominam o Hessie - zwierzęciu i tej jadowitej satysfakcji. Znów myślę o ludziach, nie o zwierzętach. Po chwili jestem w salce kinowej, gdzie dowiaduję się o zbrodniczych eksperymentach dra Josefa Mangele. On uniknął sprawiedliwości. Zmarł śmiercią naturalną gdzieś w Ameryce Południowej. Film robi wstrząsające wrażenie. Widać na nim święte dla żydów kości ludzkie, połamane i bluźnierczo rzucone w dół, służący za masowy grób. Film trwa piętnaście minut, ale wydaje się, że trwa ze dwie godziny. Jadę na kolejne spotkanie z historią "apokalipsy XX wieku". Obóz w Brzezince prezentuje się wprost okropnie. Ogromne połacie terenu, używane po to by zabijać. Wchodzę do baraku znowu mijając grupę izraelskich turystów, niosą flagę z Gwiazdą Dawida i znicze. Sytuacja podobna do tej na dziedzińcu w Oświęcimiu. Oni patrzą na mnie, ja na nich. Znowu w powietrzu czuć więź między ludźmi poznającymi mroczną historię Polski. W samym baraku widać drewniane, szerokie półki. "To nie półki, to prycze do spania" - wyjaśnia przewodniczka. Jestem zszokowany. Ludzie spali na czymś w rodzaju blatu stołowego, w nie ogrzewanym pomieszczeniu, które było wiecznie przepełnione. Taki jest obóz w Brzezince. Miejsce, które nie zasługuje by służyć za oborę dla krów, było jedną, wielką sypialnią dla niewinnych ludzi.
Po tych przeżyciach wracam do domu. Miejsca, w którym czuję się bezpiecznie, w którym mam ciepło kiedy chcę, jem kiedy chcę i robię co chcę. Na to wszystko patrzę teraz w zupełnie inny sposób. Widziałem coś czego się nie da zapomnieć, coś co jest jedną z najczarniejszych, najtłustszych plam na pozornie białej tkaninie historii świata. Ludzkość zapominając o Holocauście (hebr. shoah) stanie się jego kolejną ofiarą. Po raz kolejny liczoną w milionach ofiar...
Mateusz Żurawik
|
 
|
|