Darmowa prenumerata - tu i teraz!
Menu
  - Redakcyjne
  - Strefa NN
  - Net
  - Teksty poważne
  - Polemiki
  - Meritum
  - Filozofia
  - Szkoła
  - Nauka
  - Poezja
  - Opowiadania
  - Komputery
  - Muzyka
  - Wstęp
  - Confessione
  - Dwie strony zwierciadła
  - Jak Śniłem?
  - Królestwo Światła
  - Monospace
  - Otchłań ponad morzem
  - Notes przydrożny - dygresje.
  - Odszedłeś...
  - Oneirika_05099
  - Oneirika_55645
  - Oneirika_919
  - Oczekiwania, nadzieje, rozczarowania
  - Poniedziałek
  - Sarriss z Czarnej Zatoki (1/6)
  - System
  - Ścieżki losu
  - W krainie
  - Tremoriańskie drogi
  - Ucieczka
  - Wigilia z Tobą
  - Wyśniłam Cię
  - Zaproszenie
BezImienny - wersja online!
Czytelnia.net - lektury szkolne, debiuty literackie, poezja, cytaty... i wiele więcej!
Poprzedni artykułNastępny artykuł Opowiadania  

Jak Śniłem?


Jans Neskovic

Nigel: Ech, ta nasza policja. Mała prośba, nie chodźcie sami po zmroku, ale starajcie się pomagać ludziom.


Czasami zdarza się nam śnić o strasznych rzeczach. Modlimy się, aby się obudzić, ale kiedy to już się wydarzy potrzebujemy czasu, aby odzyskać świadomość, zrozumieć, że to był tylko sen...

Miasto w nocy wygląda jak czarna plama z tysiącami malutkich światełek. Ulice zieją pustką, światła na wystawach sklepowych palą się tylko po to, aby przejeżdżający patrol policji mógł zajrzeć do środka. Gdzie był patrol policji, kiedy 16 listopada 1982 roku o godzinie 0:35 wracałem z imprezy? To pytanie będzie mnie pewnie dręczyć do końca życia, a odpowiedź na nie jest równie głupia i śmieszna, jak całe zdarzenie, które mi się przytrafiło. Może co do tej śmieszności, to przesadziłem, ale faktem jest, że zasługuje ono na miano farsy. Otóż patrol policji prawdopodobnie spał w samochodzie zaparkowanym w jednej z tych ciemnych uliczek w pobliżu centrum. Niby dlaczego mieliby jeździć całą noc po mieście? Przestępstwa zdarzają się raz na jakiś czas. Nie codziennie.

Impreza, o której wspomniałem, to przyjazd mojego przyjaciela z Kuby. Zatrzymał się on u rodziny. Uczestniczyłem w tej uroczystości głównie przez wzgląd na przeszłość. Kiedyś byliśmy kumplami. Teraz zresztą też jesteśmy, ale widujemy się rzadziej. Kiedy ludzie widują się rzadziej, odzwyczajają się od swojego towarzystwa i staje się później ono dla nich odrobinę krępujące. Carlosa znałem od szczenięcia. Razem biegaliśmy po kukurydzianych polach, byliśmy strasznymi łobuzami, rozbijaliśmy szyby w oknach piłkami do bejzbola, co dawało nam doskonałe alibi. Później, kiedy Carlos skończył studia, poczuł silny obowiązek powrotu do swoich korzeni i wyjechał na Kubę. Zresztą w owym okresie obywatele Kuby nie byli mile widziani w USA. Zimna wojna, kryzys na Kubie, Fidel Castro i jego bomby... Kubański student był wtedy uważany za kogoś w rodzaju szpiega. Przeglądano jego prywatną korespondencję itd. Pewnie te warunki utrudniające życie sprzykrzyły mu się do tego stopnia, że stwierdził, że więcej spokoju będzie miał na Kubie. Jak na ironię, po powrocie do kraju, tam również traktowany był jak szpieg, tyle że USA.

Obecnie Carlos miał 35 lat, miał uroczą żonę Evę, która niestety nie dostała zezwolenia na wyjazd, oraz trójkę dzieci. Mieszkali w Hawanie, w starej suterenie, którą wyremontowali na spółkę z pewnym brytyjskim pisarzem, który z nimi zamieszkał. Pan Hawkins, bo tak nazywał się ów pisarz, nie był nikim specjalnie znanym. Zajmował się pisaniem biografii Fidela Castro i mocno wierzył w to, że jego książka stanie się bestsellerem w USA i w Europie. Pewnego dnia, po pana Hawkinsa przyszła milicja i tyle o nim słyszeli. Jednak suterena była już skończona. Był prąd i gaz i ciepła woda, co po części było zasługą pana Hawkinsa. W dowód wdzięczności, Carlos przez kilka miesięcy chodził i wypytywał o pana Hawkinsa, jednak kiedy zwrócił tym na siebie zbyt dużą uwagę, poprzestał, aby nie ryzykować zbytnio.

Oczywiście Hawkins został aresztowany i osądzony za szpiegostwo. Dostał pięć lat więzienia, a później jeszcze ekstradycję z kraju. W suterenie zostawił jednak kilka swoich wcześniejszych książek i trochę rupieci, po które później się już nie zgłosił z oczywistych powodów. Carlos przez jakiś czas studiował uważnie "dzieła" pana Hawkinsa, ale później porzucił to zajęcie na rzecz uprawy tytoniu. A miał całkiem ładny kawałek ziemi. Problem tkwił jedynie w uzyskaniu zezwolenia na uprawę. Zezwolenie jednak uzyskał i już po pół roku był prawdziwym bogaczem, jeżeli spojrzeć na stan gospodarki Kuby.

Wypiliśmy z Carlosem kilka kieliszków tequili. To było to, czego brakowało mu na Kubie. Opowiedział mi o swojej żonie i dzieciach. Wspomniał także o tytoniu, ale nie miałem ochoty rozmawiać o interesach. Zaczął ze mną ten temat, gdyż już wcześniej zajmowałem się importem. Wówczas nie miałem specjalnie nic do roboty i mogłem trochę zarobić na tym tytoniu, ale nie miałem nawet na tyle funduszy, aby zainwestować, a nie chciałem się ponownie zadłużać, gdyż planowałem wyjazd na wakacje. W czerwcu miałem jechać do Europy, a dokładnie do Holandii. Miałem w Amsterdamie kumpla, który mógłby mnie wkręcić w kilka ciekawych interesów mogących przynieść spore zyski. Tak czy inaczej import tytoniu, zwłaszcza w tak niewielkich ilościach, nie interesował mnie zbytnio.

Po imprezie pożegnałem się z Carlosem i z jego rodziną. Było już dosyć późno, a ja miałem trochę w czubie po tej tequili. Chciałem się trochę przewietrzyć, więc nie wziąłem taksówki. Spacerowałem dosyć powolnym krokiem. Do domu miałem jakieś pół godziny drogi, ale nie spieszyło mi się specjalnie. W domu czekał na mnie jedynie pies imieniem Bernard, który był tak stary, że całymi dniami leżał na kanapie. Nic nie wzbudzało w nim jakiegokolwiek entuzjazmu. Nawet jedzenie musiałem mu podkładać pod nos, aby je zjadł. Taki to już był z niego staruszek. Prawie jak ja. Chociaż trzydzieści siedem lat, to wcale nie jest dużo. A zarazem niemało.

Przechodząc obok całodobowego, zakupiłem jeszcze dwa piwa, aby móc wypić rano. Zwykle nie miałem kaca po tequili, ale zawsze to przyjemniej rozpocząć dzień od wypicia dwóch piw. Stałem się trochę wygodny po tym, jak zwolniono mnie z pracy. Przez pierwszy miesiąc nie wychodziłem z domu, ale później stwierdziłem, że trzeba żyć i zacząłem sobie dogadzać jak tylko się da. Mimo mojej nie za wesołej sytuacji finansowej, powiedzmy - nie było mnie stać na Rolls Royce`a, ale w lodówce zawsze musiało być jakieś piwo, albo coś mocniejszego. Kiedy jeszcze pracowałem, byłem bliski popadnięcia w alkoholizm. Po pracy wpadałem do baru, aby się odprężyć i zwykle wychodziłem z niego urżnięty jak świnia. Tempo mojego życia było zbyt szybkie. Zbyt dużo stresu. Z perspektywy czasu to nawet cieszę się, że zostałem zwolniony. Jeżeli interes w Amsterdamie wypali, będzie mnie stać powiedzmy na Porsche, a w alkoholizm nie popadnę, bo żyję tak spokojnie, jak się da.

Nigdy nie nosiłem przy sobie rewolweru. Leżał w domu, w szufladzie w sypialni. Naładowany i gotowy do działania, ale nigdy nie zabierałem go ze sobą. Tego wieczora żałowałem, że nie miałem go przy sobie. Broń nie czyni człowieka niebezpieczniejszym, ale silniejszym. Jak na dzikim zachodzie. Kiedy facet ma pistolet, czuje się bardziej bezpieczny i jest w pewnym sensie silniejszym psychicznie. Ten kawałek metalu jest o tyle pożyteczny, że dodaję choćby trochę odwagi, która pozwala iść dalej, kiedy umysł mówi, żebyś uciekał. Mój umysł podpowiedział mi, żebym szedł dalej, chociaż nie miałem przy sobie broni. To pewnie wina tej tequili, której wypiliśmy sporo z Carlosem.

Przechodząc obok starej stacji kolejowej usłyszałem krzyk kobiety. Ostrożnie wszedłem pomiędzy budynek poczekalni, a budynki toalet. Na peronie nie było nikogo. Zresztą pociągi nie zatrzymywały się tutaj odkąd czterysta metrów dalej wybudowano nowoczesny dworzec z obsługą dla niepełnosprawnych itd. Tak więc wszedłem na peron rozglądając się wokół, jednak nikogo tam nie było. Przez chwilę zastanawiałem się, czy aby krzyk nie był wyimaginowany przez moją głowę, w której jeszcze mi szumiał alkohol. Spojrzałem na zegar. Wskazywał godzinę 0:30, było więc późno.

Już miałem skierować się z powrotem w kierunku wylotu na ulicę, kiedy znów usłyszałem krzyk kobiety i jeszcze jakieś krzyki. Dochodziły z podziemia prowadzącego pod torami na kolejne perony. Ostrożnie, trzymając się lewej ściany zszedłem na sam dół schodów. Wyjrzałem za róg, ale tunel był pusty. Przynajmniej do zakrętu, za którym znajdowały się kolejne schody. Światło padało od strony tunelu, toteż nic nie rzucało cienia do wewnątrz tunelu i trudno było stwierdzić czy ktoś rzeczywiście tam jest. Jednak teraz coraz wyraźniej dochodziły do mnie dźwięki jakiejś szamotaniny. Kiedy ponownie usłyszałem wrzask kobiety, poczułem nagły przypływ odwagi i ruszyłem twardo w kierunku zakrętu.

Oczom mym ukazał się straszny widok. Czterech małoletnich gówniarzy w skórach z ćwiekami, z kosami w rękach i z irokezami na głowach, gwałciło kobietę. Dwóch trzymało ją w ten sposób, że wykręcali jej ręce do tyłu i jednocześnie próbowali zatkać jej usta ręką, a dwóch następnych na zmianę kopulowało z nią. Stałem jak wryty w ziemię. Nagle jeden z nich spostrzegł mnie i uśmiechnął się szyderczo.
- Co jest fiucie ? - krzyknął - też chcesz sobie popieprzyć?
- Zostawcie ją! - krzyknąłem.
Zgodnie z moimi kalkulacjami, nie miałem szans nawet jeden na jeden, gdyż osobnicy ci wyglądali na bardzo agresywnych i mieli noże. Postanowiłem więc uciec na ulicę i wezwać pomoc. Liczyłem na to, że zatrzymam przejeżdżający akurat patrol. Szczerze mówiąc modliłem się, aby przejeżdżał jakiś patrol.

Kiedy odskoczyłem i zacząłem biec w kierunku schodów, usłyszałem że co najmniej dwóch z nich rzuciło się w pogoń za mną. Dobiegłem do schodów i zacząłem się wspinać na nie z zaciętością. A że z formą u mnie nie najlepiej, na pierwszym "pięterku" pomiędzy schodami dostałem zadyszki i musiałem złapać się barierki, aby nie upaść. Wiedziałem, że nie mogę się zatrzymywać, więc biegłem dalej, choć nie mogłem złapać powietrza. Oni byli tuż za moimi plecami, gdybym się wtedy odwrócił, zobaczyłbym nienawiść w ich oczach, tatuaże na twarzy, łańcuchy przewieszone przez ramię i w ogóle kupę żelastwa przytwierdzoną do ich ubrań. Gdyby nie to żelastwo, biegliby jeszcze szybciej, choć i tak biegli już bardzo szybko. Jeden z nich wyskoczył przede mnie i odciął mi drogę ucieczki na ulicę, więc niewiele zastanawiając się, wbiegłem na pusty peron i ruszyłem w kierunku drugiego wyjścia.

Nagle po prostu poczułem jakbym zaczął płynąć, trwało to ułamek sekundy, ale mi wydawało się, że uniosłem się w powietrzu. I faktycznie uniosłem się po tym, jak na moich nogach zaplątał się sznurek z przywiązanymi po obu stronach metalowymi kulkami, rzucony przez jednego z moich prześladowców. Przewróciłem się uderzając z całym impetem twarzą o chodnik. Trzymając się za obolałą szczękę odwróciłem się i ujrzałem, jak stali nade mną.
- I co fiucie ? - zapytał jeden z nich. Prawdopodobnie ten sam, który odezwał się do mnie w podziemiu - chyba za dużo zobaczyłeś...
- Więcej w życiu już nie zobaczysz... - drugi schylił się nade mną, a w jego ręku błysnęło ostrze noża.
Zacząłem się szarpać i rzucać, ale jeden z nich przytrzymał mnie, podczas, gdy drugi zbliżył mi nóż do twarzy. Ostrze noża zanurzyło się w moim oku. Czułem zimny metal w głębi mojej głowy i ból tak silny i przeszywający, że wydałem z swojego gardła przeraźliwy krzyk. Po chwili straciłem również drugie oko, a świat pokrył się ciemnością.

Gdybym tego pieprzonego dnia miał ze sobą rewolwer, pewnie te skurwysyny gryzłyby ziemię, a ja siedziałbym w więzieniu za morderstwo. Pewnie nikt nie przypuszczałby nawet, jaki los mógłby mnie spotkać, gdybym ich nie zastrzelił. Ale ja ich nie zastrzeliłem i tak oto z dnia na dzień stałem się ślepcem.

Nie wiem, co działo się później. Chyba straciłem przytomność. Kiedy się obudziłem, myślałem, że to był tylko zły sen. Ale nie mogłem otworzyć oczu i zbudzić się. Jęknąłem i wtedy usłyszałem miły głos.
- Spokojnie. Jest pan w szpitalu.
To była pielęgniarka. Dowiedziałem się, że straciłem oczy i już nigdy nie będę widział. Powiedziała mi to z takim spokojem, jej głos był tak kojący. Byłby kojący, gdyby nie wiadomość, którą mi właśnie za pomocą tego głosu przekazywała. Moje ciało zostało na stałe okaleczone. Straciłem jeden ze zmysłów. Jeden z podstawowych zmysłów, którym kieruje się człowiek. Dlaczego? Bo wypiłem za dużo tequili? Bo nie wziąłem broni? Bo pchałem się tam, gdzie nie powinienem był być?

Pytania w mojej głowie rodziły się z ogromną szybkością. Nie nadążałem z odpowiedziami. Chciałem się już obudzić, ale to nie było możliwe. Nie spałem.

Przyszedł do mnie facet z policji. Trudno mi powiedzieć jaka była pora. Prawdopodobnie w okolicy południa, gdyż słyszałem za oknem samochody, czułem zapach gotowanego obiadu, który rozchodził się z kuchni po całym szpitalu. Bez wątpienia zbliżała się pora obiadu.

Facet z policji powiedział, że trudno będzie zidentyfikować podejrzanych, jeżeli nie będę mógł zobaczyć ich twarzy, ale będę musiał spróbować rozpoznać ich po głosie. Śledztwo przybrało większej wagi, gdyż kobieta, którą zgwałcili ci ludzie została później skatowana na śmierć. Kobieta, w której obronie stanąłem została zamordowana. Cóż za ironia...

Później odwiedził mnie Carlos. Wszedł do sali cicho i usiadł przy łóżku.
- Witaj
- Carlos...
- Tak mi przykro.
- Wiesz stary... przejrzałem na oczy - on milczał. Nie widziałem jego twarzy, ale zgadywałem, że spływały po niej łzy - świat jest chory...
Rozmawialiśmy chwilę. Oferował mi swoją pomoc. Powiedział, że jeżeli chcę, może odłożyć powrót na Kubę na przyszły tydzień i być przy mnie i wspierać mnie, ale odmówiłem. Musi być przy żonie i dzieciach. Miałem Bernarda, z którym kiedyś całymi dniami mogłem oglądać telewizor, a teraz będziemy mogli posłuchać radia. Obaj jesteśmy już starzy i zmęczeni.

Wyjazd do Amsterdamu postanowiłem przełożyć na kolejną inkarnację.

19 XI 2001

Jans Neskovic
poczta: jansneskovic@poczta.onet.pl
Poprzedni artykułWstępNastępny artykuł