|
|
|
Adopcja na odległość Paula
"Nigdy nie jest za późno i na nic nie jest za późno, kiedy w grę wchodzi człowiek..."
Nie wiem, czy słyszeliście coś o adopcji na odległość. Mam Dziecko. Kochane małe rwandyjskie Dziecko. Do skończenia przez nie 18 roku życia wymieniamy listy, patrzę, jak dorasta... płacę na jego utrzymanie 70 zł miesięcznie. To przecież na tutejsze warunki dwa czy jedno wyjście na zakupy, a tam... szkoła, opłaty, jedzenie przez cały miesiąc. I uśmiech... Bo nie jest samo, bo gdzieś tam daleko jest ktoś, kto ciepło o nim myśli.
Ale do rzeczy :).
Adopcja organizowana jest przez instytucje świeckie i religijne. To przedsięwzięcie wymaga szalenie ogromnego nakładu pracy, serca, chęci... Sprawdzają się jednak... i to jest cudowne...
Rwanda to naprawdę biedny kraj... To Ty, Markizie, pytałeś, czy będę mogła zobaczyć to dziecko... zaprosić... pojechać do niego... By nie stresować dzieci, zapraszać do siebie raczej nie można... gdyby ktoś się uparł... to tak, ale nikt tego nie robi, bo to nie jest jednak taka prawdziwa adopcja... Przyjedzie to dzieciątko i co? Pobędzie kilka dni a potem dziękujemy, wracaj do siebie a my znów będziemy ci wysyłać pieniądze? A ty sobie tam tęsknij i marz o lepszym świecie? Nie, tak się nie robi... Jeśli będę chciała odwiedzić, to już całkiem bez problemu, ale jak będzie starsze. Teraz byłoby to bardzo, bardzo trudne...
Kiedyś na pewno je odwiedzę :) Zrobię to :)) Pewnie śmieszne to czasem, że mówię "wiem to" albo "jestem pewna" i w tym jest tak wiele przekonania z mojej strony? :) Tak jak teraz np. odwiedzę Murzynka w Rwandzie.
Bo zrobię to, naprawdę :))) Jakkolwiek dziwny i ciężki do spełnienia to jest projekt - zrobię to. Na razie wymiana listów, zdjęć. Dzieci bardzo lubią rysować dla swoich opiekunów. Nie wszystkie są w wieku, kiedy już potrafią pisać. Pewien Skarb powiedział, że ciekawe, co rysują takie biedne dzieci, o czym marzą... że muszą być bardziej smutne niż malcy z innych krajów, widząc na jakim poziomie żyją inni... A przecież te dzieci nie mają dostępu do wielu rzeczy, żyją w małych glinianych domkach. Założę się jednak, że bywają stokroć bardziej szczęśliwe czasem od nas... od dzieci, które mają telewizory itd... U nas się tego nie docenia. My zazdrościmy im za to kontaktu z przyrodą... Zawsze jest coś, co nam dawałoby ogrom radości u nich, a im u nas...
I tak myślę... takie dziecko, wychowane z naturą, z przyrodą... chciałoby na zawsze przenieść się do miasta? hałas, spaliny, zieloność, którą my cenimy, ono uzna za kawałek zeschniętej trawy... cieszyłoby się na pewno, czułoby się jak w bajce... ale ile można żyć w takiej bajce? gdzie wszędzie wszystko huczy, dymi, trzeszczy, gra, nieba nie widać, trawa wypłowiała, brudny śnieg, brudna woda... wszędzie pełno papierów, żeby cokolwiek załatwić, urzędników, każdy goni za swoim... To prawda, zobaczy kino, neony, cukiernie, zabawki... ale...
Długo by wytrzymało? Czy w ogóle chciałoby zostać na dłużej? Nie wiem... To jest po prostu zupełnie inne życie, zupełnie inna bajka... Na początku na pewno byłoby zainteresowanie, zachwycenie się różnicą światów... nie wiem. Te dzieci są szczęśliwe, kiedy dostają list, często pierwszy list w ich życiu, kiedy oglądają zdjęcia swojej przybranej Mamy, kiedy dzięki jej opłatom napiszą po raz pierwszy jakieś słowo... i zjedzą porządny posiłek...
Smutne...? Nie... Myślę, że są tak samo smutne i wesołe jak nasze dzieci ... stąd... Po prostu pojmują świat inaczej. Zupełnie inaczej. Inne realia, inne pojmowanie świata. Co jeszcze... To jest ważne - nawet jeśli więcej wpłacę pieniążków, choćby dziesięć złotych, to nadprogramowe idą na dożywianie dzieci bez opiekunów albo tego typu rzeczy, na konto ogólne, dla wszystkich. Wszyscy mówią - "Przecież masz swoje dzieciaczki w Fundacji i jeszcze Ci mało? :))))". A ja właśnie dlatego... Właśnie dlatego mogę to zrobić. Bo nie mam wyrzutów sumienia, że nic nie robię we własnym kraju...
Jeśli interesuje Was ten temat - piszcie na priv. Odpowiem na pytania. Pozdrówka słoneczne i cieplutkie :)
Paula poczta: relish@skrzynka.pl
|
 
|
|