Darmowa prenumerata - tu i teraz!
Menu
- Redakcyjne
- Strefa NN
- Teksty poważne
- Polemiki
- Dzikie Myśli
- Meritum
- Filozofia
- Szkoła
- Poezja
- Opowiadania
- Teksty zabawne
- Animacje
- Muzyka
- Wstęp
- Poetyczność
- Wierszorzeka (czyli drążenie świadomości)
- Nie-Znane
- Tekst jaki jest, każdy widzi :)
- Zawartość
- 4 stany opuszczonej kobiety czyli "Żegnaj Małpko"
- Imie jej to zagadka
- ONA
- Zgadnij Kto
- Żuraw i czapla (w wolnym tłumaczeniu)
- Zmiana
- Poezja by Nikołaj Sierkiej Ilicz
- Poezja OgoorKa
- Poezja Roberta Filipowskiego
- Poezja Waldka
- Poezja Klaudii Wachowicz
- Poezja dalibuqa
- Poezja Jasona Mansona
- Poezja Sebastiana Łukomskiego
BezImienny - wersja online!
Czytelnia.net - lektury szkolne, debiuty literackie, poezja, cytaty... i wiele więcej!
Poprzedni artykułNastępny artykuł Poezja  

Poezja Sebastiana Łukomskiego


Sebastian Łukomski

dziś poszli na wycieczkę
on ona i ich synek
byli w muzeach
mały słuchał o artystach
byli w ZOO
mały słuchał o zwierzętach
byli w kościele
a tu było o świętych Bogu i wierze

To był dla tego chłopczyka
bardzo dobry dzień
w którym wiele się nauczył i dowiedział
więc potem gdy ojciec go spytał
- I jak synu ?
- Fajnie tylko dlaczego oni
w tym kościele
są tak pozamykani ?
- Nie oni, tylko one
zwierzęta
i nie w kościele
tylko w ZOO
- Tak ? A ja myślałem
że ta wiara to taka klatka
której nie widać


siwy profesor
najbieglejszy z biegłych
był świadkiem lądowania UFO
kiedy ujrzał gościa
wydął wargi cedząc przez ściśnięte zęby
Bóg który cię stworzył nie zdałby żadnego egzaminu
na co Obcy jawnie nic nie rozumiejąc
nawiązał krótki dialog z drzewem
biorąc je przypadkiem
za najdoskonalszą ziemską formę życia
profesor wzburzony taką ignorancją
przemówił raz jeszcze groźnie marszcząc brwi
z punktu widzenia współczesnej nauki
drogi kosmito
wcale nie istniejesz
i zatarł ręce ze wzgardą i śmiechem
Przybysz wreszcie pojął i nawet się strapił
przykro się zwęziły jego wąskie oczy
i powiedział cicho płynną angielszczyzną
zaś twoje istnienie
biorąc za kryterium sens życia i radość
nie jest warte śmiechu
ani nawet złudzeń o logicznych prawach



ten tancerz idzie po linie
zebrani wokół bogowie
powstrzymali dech

Zeus zasłania oczy rękami
sam tego chciałeś szepcze do siebie
inni palą
ostatniego w tej wieczności papierosa

czy on jest szczęśliwy pyta Jezus Buddę
gdy tancerz podnosi nogę
i niezdarnie balansuje
nie on szczęścia szuka
oby tylko nie spadł
on idzie
bliżej i bliżej koniec jego liny
i schody bezpieczna droga do raju
oni są szaleni !
to Jahwe tak krzyknął
gdy tancerz saltem na schody
się wspina
o już bezpieczny
krótka radość boża
bo ten tancerz już idzie po linie



więc było ich ze stu
i każdy spośród stu
naprawdę przysiąc mógł

i byli wśród nich ludzie
co mieli w sobie wilki
a wilki krwawe bestie
pożerać tylko chciały

i byli wśród nich dzicy
co nie słyszeli pieśni
a każdy z dzikich chciał
swą własną pieśń wyśpiewać

i byli wśród nich święci
i każdy święty nosił
swój własny krzyż na plecach
a pod nim wiarę w Boga

i każdy mógł powiedzieć
jam jeden
jam jedyny

lecz kiedy przyszła ona
rozwarła senny szum
i każdy po kolei
pożegnać siebie mógł

i wilki wzięły krzyże
i dziko w las pognały
a każdy spośród stu
swą własną śmiercią umarł



i oto między palcami
dni biegną jak zamiecie kolczaste

a my w szalach i płaszczach
trudne tańce wiatru
w krąg i wciąż

a wcześniej samotność
kolorowym pędzlem smagana
między te same paznokcie
zapadła
ze wspomnieniem
nierozumnych promieni słońca
nie gasnących nawet w blasku nocy

a bogowie...
piją śpiewają i tańczą
i tylko czasem
od niechcenia
rzucą nam jakąś wiosnę
pod skórę
by nas odciągnąć
od tych zaciśniętych dłoni



myślę
że pewnego dnia...
potrafię zrozumieć
potrafię wybaczyć (co nie znaczy zapomnieć)
zobaczę we wrogu samotnego człowieka
śpiącego w hotelu
za drzwiami jedynie numerem
informującymi o tym co wewnątrz

pamiętam że pewnego dnia
zobaczę cię jeszcze w jakimś barze...
pamiętam że będziemy już
starymi nieprzyjaciółmi...
będziesz, ja będę
znany znana bogata biedny
i pokażesz ja pokażę
swoje opanowanie siłę
nowe życie
z pogardą i uśmiechem
(ze łzami w oczach stare nowe
mieszając powody)

Pamiętam
czy pamiętam spytasz
jakby po raz pierwszy
i może jeszcze raz ten dzień
zanim odejdę ty odejdziesz
do samochodu domu za rogiem
pustego pokoju siedmiorga dzieci

albo może
ty znikniesz ja
(kto wie?)
zniknę
w tej pewności
że wbrew czasowi
co wciąż gdzieś pędzi
naprawdę nic się jeszcze
nie wydarzyło



niech
obudzi mnie krzyk

półzwierzęcy
półludzki

wprost iść każący
choć tam mgła

niech
obmyje się ciało
z brudów duszy należnych
niech okryje je całun
zimnych kropel
i wreszcie

niech poruszy się świat
nie matematycznie
(co możliwe niech zginie
co konieczne niech pryśnie)

a to życie co mam
niech w ciemnościach zapłonie
jak blask świeczki na wietrze

Sebastian Łukomski
poczta: sebakaman@interia.pl
Poprzedni artykułWstępNastępny artykuł