|
|
|
Idioci Jans Neskovic
Nigel: O pracy komika, okiem fachowca...
Ludzie nie potrafią już kultywować pięknych tradycji... Z wszystkiego muszą robić wielkie wydarzenie, za które chcą zgarniać kupę szmalu. Widz płaci, widz wymaga. I cała magia kameralnego występu pryska. Trudno już dziś opowiadać kawały "do kotleta". Ludzie nie potrafią już kultywować pięknych tradycji.
Dobry wieczór państwu... Chciałbym wam opowiedzieć dziś o mojej żonie, której niestety tu z nami nie ma. I nawet dobrze, bo gdyby była, to bym nawet słówka nie pisnął... (śmiech) Nazywa się Elizabeth i pracuje w biurze. Zarabia szmal, z którego się utrzymujemy. Ona to dopiero dowcipy opowiada codziennie... każe mi znaleźć porządną pracę... powinna stać teraz tutaj zamiast mnie. (śmiech) Ale nie wiem, czy byłoby wam wtedy do śmiechu... to jędza... (śmiech)
I tak co wieczór...
Czasami zastanawiam się, z czego właściwie oni się śmieją - z moich dowcipów, czy ze mnie ?
Zrobiłem kiedyś mały eksperyment. Opowiedziałem im zupełnie nie śmieszną historię, która szła mniej więcej tak: Dobry wieczór państwu... Dziś chciałbym wam opowiedzieć o pewnym moim przyjacielu. Mówią na niego Dead. Chyba dlatego, że zachowuje się i wygląda jak trup... (śmiech) Dead cały czas mówi szeptem. Taki już z niego gonzo. Dla balansu lubi sobie pograć w nocy bardzo głośno na gitarze... (śmiech) Trudno powiedzieć, czy faktycznie jest cichym człowiekiem. (śmiech) Chodziłem z nim do szkoły średniej. Wszyscy zawsze się z niego śmiali. (ciekawe dlaczego teraz się nie zaśmiali ?) Głównie dlatego, że mówił szeptem i zazwyczaj bardzo mało. Kiedyś wybraliśmy się z klasą na wycieczkę, w trakcie której ja i dwie koleżanki pływaliśmy nago w jeziorze... (tutaj brawa i gwizd) Nic z tych rzeczy... (śmiech) Było trochę zimno, więc jedna z koleżanek chciała już wyjść. Podpłynęła do pomostu, a tam... oczywiście Dead. Stoi w milczeniu i patrzy się na nią. Dosyć krępująca sytuacja... trwało to chyba z minutę, a później uśmiechnął się szyderczo i odszedł. Od tej pory koleżanki nie uważają go za śmiesznego, ale za demonicznego... (śmiech)
I z czego tu się śmiać ? Normalna historyjka z czasów szkolnych. Zresztą nawet zmyślona...
Szef lokalu w którym dawałem występy, nazywał się Cliff Bustog. Uroczy sukinsyn. Miał tyle kasy, że ten bar był dla niego jedynie hobby. Później to hobby mu się znudziło i zostałem zwolniony razem z resztą personelu, a lokal został wynajęty pod dom mieszkalny. Co za kretynizm... mógłbym z tego zrobić niezły skecz. Ludzie i tak by się śmiali. W końcu jestem komikiem.
Faktycznie miałem żonę. Faktycznie miała ona na imię Elizabeth i pracowała w biurze. Ale od dwóch lat byliśmy w separacji. Miała dość "tej mojej dziecinady", jak określała moją pracę w roli komika. Nie pomagały takie argumenty, że kocham swój zawód i tak dalej... ona po prostu uważała mnie za tępego samca, który nie potrafi grosza uczciwie zarobić i którego ona musi utrzymywać. Tyle, że odkąd mieszkam sam, wiedzie mi się całkiem nieźle. A przynajmniej regularnie się upijam....
Komik to smutna i trochę tragiczna postać. Coś jak błazen w czasach średniowiecza, czy clown. Czy nie uważacie, że Clowni są żałosni ? Błazen... to taka tragiczna postać. Postać komika ma w sobie dużo dramatyzmu i romantyzmu. Niektórzy ludzie śmieją się, kiedy tak mówię, ale uważam, że tak jest. Komik to bardzo dramatyczna postać. Możliwe, że właśnie takie myślenie pozwoliło mi podjąć pracę w tym zawodzie. Tzn. w papierach mam napisane "personel baru", ale to podkreśla mój dramatyzm... jestem tylko "personelem" jak koleś, który myje kibel, albo jakiś czarnuch od kuchni...
Ludzie już nie potrafią kultywować pięknych tradycji...
Zanim stałem się komikiem, byłem scenarzystą. W Los Angeles co druga osoba jest scenarzystą, albo muzykiem, albo prawnikiem. W LA można być tylko muzykiem, scenarzystą, aktorem, albo prawnikiem. Można też pracować w telewizji. LA to takie miejsce, w którym ludziom wydaje się, że żeby zarabiać duże pieniądze, wystarczy wmawiać wszystkim, że jest się scenarzystą i aktorem. I tak ja robiłem - wmawiałem znajomym i ich znajomym, na różnych imprezach, że pisuję scenariusze, w nadziei, że któryś z nich okaże się być "z branży".
W tym okresie faktycznie to żona mnie utrzymywała. Z mojego scenariuszy pisania nic nie było. Tym bardziej, że nie napisałem ani jednego. Kiedyś napisałem o tym świetny skecz. Szedł on mniej więcej tak: Dobry wieczór państwu... Dziś chciałbym wam opowiedzieć o tym, kim byłem, zanim zostałem komikiem. Otóż zajmowałem się tym, czym zajmuje się 99% mieszkańców Hollywood - byłem scenarzystą. (śmiech, brawa, kurtyna, the end)
Świetny skecz. Ludzie uśmiali się po pachy, ale niestety nie dostałem pomidorem.
Dla komika dostać pomidorem, to coś jakby kiepska recenzja w lokalnej prasie. Może nie ma zbyt pozytywnego wydźwięku, ale jednak to coś. Wszyscy komicy, których znam opowiadali mi, jak to dostali pomidorem. Dostać pomidorem to coś jakby symbol. Coś znaczącego. Świadczy o tym, że ludzie słuchają w ogóle o czym mówisz.
W rzeczywistości powyższy skecz wyglądał trochę inaczej, ale nie mam zamiaru się tu o nim rozpisywać.
Jednym z moich przyjaciół komików jest Jeff Hicks. Wspaniały komik. Dostał kilkakrotnie pomidorem prosto w twarz. Kilkakrotnie musiał wyrzucać garnitur i koszulę, bo były całe ubabrane w tym gównie. Wspaniały komik. Będzie miał, co wnukom opowiadać.
Jednym z jego ulubionych skeczów jest ten o zalaniu Kalifornii przez ogromną falę tsunami. Przy okazji tego skeczu oskarżono go o plagiat i wyrzucono z jednego z barów. Później przez jakiś czas pracował jako kelner w barze, w którym ja opowiadałem dowcipy. Wyobrażacie to sobie ? Człowiek-legenda, wśród komików - Jeff Hicks, pracował w "moim" barze jako kelner. Nawet raz zaserwował mi kawę. Wiecie, co wtedy powiedział ? Kurcze... ten facet nawet wtedy nie stracił poczucia humoru. Podając kawę powiedział mi "czarna jak tylne oko szatana, dla szanownego pana artysty". Nie wypiłem tej kawy...
Miałem taką nauczycielkę w szkole średniej, która za słowo "kurcze" wywaliłaby mnie z klasy. Zdarzyło się to kilka razy. W ogóle w szkole byłem błaznem. I tak mi zostało. Lubiłem rozśmieszać kolegów. Ale nie było w tym nic z pozy i popisywania się. Już wtedy darzyłem pogardą ludzi, którzy śmieją się z czegoś tylko dlatego, że opowiada to błazen/komik. Tak więc koledzy, których rozśmieszałem, wcale nie byli moimi kolegami. Oni tylko chodzili ze mną do klasy. Tylko Dead nie śmiał się z moich dowcipów. Dead nigdy się nie śmiał.
W każdym razie po skończeniu studiów byłem "scenarzystą". Tak też udało mi się złowić żonę, która mnie utrzymywała. Była starsza ode mnie o rok. Pracowała w kancelarii prawnej (jak 20% mieszkańców LA) i już wtedy zarabiała świetne sumki. Cały czas mówiłem jej, że ktoś tam rozważa możliwość nakręcenia filmu na podstawie mojego scenariusza i że niedługo dostanę kupę szmalu. Po trzech latach w końcu wkurzyła się i kazała mi znaleźć pracę. Jeździłem mercedesem, nosiłem drogie garnitury, stać mnie było na drinki z "górnej półki". Wpadłem kiedyś do takiego baru. Patrzę, a tam za ladą stoi Cliff Bustog - stary znajomy z czasów szkoły średniej.
- Witaj Frank... dalej robisz za clowna ? - zapytał mnie serwując mi margeritę. - Tak... rozśmieszam głównie moich sąsiadów - odparłem - Słuchaj... nie byłbyś zainteresowany posadą komika w naszym barze ? Brakuje tu rozrywek dla ludzi... - Czemu nie ?
I tym oto sposobem jestem tym, kim jestem. Kiedy Elizabeth dowiedziała się, jaką pracę znalazłem, również się śmiała. A później kazała mi się wynosić z jej życia. Przeszło jej następnego dnia i znów mogłem się wprowadzić (noc spędziłem u kumpla). Trwało to trzy lata i w końcu stwierdziła, że "ona nie jest idiotką i nie będzie mnie utrzymywać". Nie byliśmy biedni, ale widocznie jej stereotyp mężczyzny nie zgadzał się ze mną. Byłem w jej oczach leniwym nierobem. Moja matka też uważała mnie za leniwego nieroba. Zabawne.
Byłby z tego niezły skecz. Zabrzmiałby pewnie tak: Dobry wieczór państwu... Czy to nie zabawne ? Stoję tutaj i opowiadam wam dowcipy, a wy się śmiejecie. Spędzam tutaj jedną czwartą swojego dnia i opowiadam jakieś pierdoły z których wy się śmiejecie, a wszystkie kobiety w moim życiu uważają mnie za nieroba... (ogólna dezorientacja, znak zapytania) Przecież to taka sama praca jak każda inna. Praca nauczycieli również polega na gadaniu o pierdołach, tylko że dla ich pracy ma się więcej szacunku. Dlaczego ? (już widzę, jak na ich twarzach maluje się obrzydzenie - "komik chce założyć związki zawodowe ???" )
Każdy komik zrozumiałby ten dowcip. Ale takie burżuje, które na co dzień mają do czynienia z niezadowolonymi pracownikami, pewnie nie mają ochoty słuchać żalenia się jeszcze jednego niezadowolonego pracownika. I oto pierwszy raz znalazłem rzecz, z której się nie śmieją.
Kiedy Elizabeth powiedziała, że chce rozwodu, z początku za bardzo nie wiedziałem co powiedzieć, ale później na język nasunęło mi się najgłupsze pytanie, jakie mogłem zadać w tym momencie: "Kto weźmie telewizor ?". Znowu spałem u kolegi.
Życie bywa zabawne. Ale zabawne jest to, że zabawne bywa życie biznesmenów, prezesów, robotników, scenarzystów, prawników, aktorów... wszystkich, tylko nie komików. Ten, wydawałoby się najzabawniejszy zawód, wcale nie jest taki zabawny. Jeden dupek stoi na scenie i ze znudzeniem opowiada o swoim życiu, a banda idiotów śmieje się z tego co on mówi, "bo to komik", "bo zapłacili za to, żeby się dobrze bawić" i tak dalej...
Ludzie nie potrafią kultywować pięknych tradycji.
Pewnego wieczora wystąpiłem kompletnie zalany. Nawrzucałem im wszystko, co o nich myślę. Powiedziałem, jakimi są kretynami, że przychodzą tutaj jak do cyrku, pośmiać się z jednego orangutana na scenie. Ale oni się śmiali. Nawet nie raczyli rzucić we mnie pomidorem. Dla mnie to była tragedia...
Zresztą i tak straciłem pracę.
Teraz jestem śmieciarzem. Moja praca polega na tym, że jeżdżę ciężarówką i zbieram śmieci z koszów do wielkiego zbiornika zamontowanego z tyłu ciężarówki. Później zawożę to wszystko na wysypisko i wyrzucam. Ta praca jest dużo zabawniejsza.
15.XI.2001
Jans Neskovic poczta: jansneskovic@poczta.onet.pl
|
 
|
|