Darmowa prenumerata - tu i teraz!
Menu
- Redakcyjne
- Strefa NN
- Teksty poważne
- Polemiki
- Dzikie Myśli
- Meritum
- Filozofia
- Szkoła
- Poezja
- Opowiadania
- Teksty zabawne
- Animacje
- Muzyka
- Wstęp
- NoName Poleca: Tajemnica Skarabeusza
- Tęsknie...
- ...za Tobą
- Słowo wstępne - "Londonowie"
- Londonowie - epilog
- Londonowie - part 1
-
O Smoku i Czarnej Dziewicy Smoczycy
- Kilka słów od iza_belki
- Sarriss z Czarnej Zatoki (2/6)
- Afrodyta
- Idioci
- Losy Gorsze Od Lewatywy - "Robert Wood"
- Najmilsza Walentynka
- Obietnice
- Ostatnia rozmowa
- Przeznaczenie
- Samotny promień słońca... (Zbawienie i kara)
- Sędzia
- Z życia Emmie
- Tamiran w kręgu Gabitów
- Spełnione życzenie
BezImienny - wersja online!
Czytelnia.net - lektury szkolne, debiuty literackie, poezja, cytaty... i wiele więcej!
Poprzedni artykułNastępny artykuł Opowiadania  

Londonowie - part 1


TJMulder

"Granica między życiem, a śmiercią jest hipotetyczna. Od nas tylko zależy, czy ją zauważymy. Od nas zależy także, którędy podążymy."
TJMulder - na potrzeby powieści.

Nigel: Mam nadzieję czytelniku, że przeczytałeś "epilog", jeśli nie, to wróć do niego.


      Była bardzo wilgotna noc, tak przynajmniej mi się wtedy wydawało. Powietrze było przesycone zapachem wilgoci, choć nieprzyjemny zapach to nie był. Było nie za gorąco, choć i niezbyt chłodno. Razem z Laurą prowadziliśmy sprawę o wiele poważniejszą od wspominanej przeze mnie wcześniej sprawy pani Herman, która zresztą zakończyła się zgodnie z moimi przekonaniami. Teraźniejsza sprawa dotyczyła młodego nastolatka imieniem Dan, który twierdził, iż do jego łóżka w nocy przychodzą wampiry, czy coś podobnego. Z pozoru dziecinna bajeczka, gdyby nie fakt, iż często znajdywano Danego w łóżku całego zakrwawionego, nieraz z ciężkimi obrażeniami ciała, których sam zadać sobie nie mógł. Nawet, gdyby chciał, nie miał powodów, zero kompleksów, mocny charakter, oparty na silnych zasadach. Nawet śmierć rodziców nie wycisnęła na nim zbytniego piętna, a nawet gdyby, to musiał to bardzo dobrze ukrywać przed psychiatrą. Rodzice Danego zginęli w wypadku samochodowym w Connecticut, gdy ich syn miał półtora roku. Gdy przeżywali ostatnie minuty swej ziemskiej egzystencji, Dany spokojnie spał w łóżeczku w małej, pomalowanej na kolor lazurowy rezydencji, która chyba do dziś się nie zmieniła. Także i tego dnia, a w zasadzie tej nocy, Dany spał w łóżku na piętrze. Ja byłem na parterze i obserwowałem rozwój wypadków, natomiast Laura siedziała w naszej przyczepie, która służyła jednocześnie za przenośne laboratorium i analizowała wszystko na monitorach. Osobiście nie wierzyłem w wampiry z bajek, a raczej byłem skłonny zaakceptować pewne modele osobowości, które były za nie odbierane w społeczeństwie. Wystarczyło tylko posiadać silny emocjonalnie powód, bogatą wyobraźnię, a jednocześnie odrobinę zachowań psychodelicznych, oryginalność i brak akceptacji społeczeństwa, plus kilka równie ważnych cech organizmu, jak np. nieuzasadniona chęć do picia krwi, a już można było zostać wampirem. Jeśli dodatkowo ów wampir jest jeszcze brutalny względem dzieci... Systemy alarmowe w rezydencji Dana (bo teraz prawnie była to jego rezydencja) były tymi, na które wydaje się o wiele więcej, niż roczną pensję pisarza bestsellerów, wszystko przez fakt, iż w samym domu znajdowało się wiele cennych przedmiotów. Głównie antyki, zabytki, itp. Wnętrze przypominało trochę salon strachów zmiksowany z jakimś muzeum. Dany uzasadniał to swoistym hobby rodziców, z którym zapoznał się z ich publikacji, napisali bowiem wiele książek. Jedną z nich właśnie trzymałem w ręku - "Nagięcie czasoprzestrzeni przez przedmioty materialne - analiza tematu". W gruncie rzeczy lubiłem prace naukowe, jeśli były na interesujący mnie temat, a ten był. Właściwie to kończyłem już lekturę tej książki i byłem coraz bardziej zadowolony, choć związku ze sprawą nie widziałem.

"W ten sposób właśnie dowiedliśmy, iż każdy materialny przedmiot pozostawia swoiste piętno na czasowo przestrzennej siatce. Stopień oddziaływania jest wysoce zależny od stopnia nasycenia przedmiotu uczuciami ludzkimi, co często zostaje zauważane w przedmiotach starych, z historią. Przedmioty wielowiekowe, czy dynastyczne, przechodzące z pokolenia na pokolenie, wiele widziały, i manifestują przeszłość w teraźniejszości częściej, niż zdawałoby się to wszystkim ludziom."

Szczególnie zaciekawiło mnie ostatnie zdanie - "...manifestują przeszłość w teraźniejszości...". Nagle usłyszałem jakiś trzask na górze, natychmiast pobiegłem sprawdzić, a jednocześnie połączyłem się z Laurą przez mini telefon.

- Jakieś wskazania?

- Nic, co by mogło być nadzwyczajnego.

- Dziwne.

Już za chwilę wiedziałem, co było przyczyną hałasu - stary wazon spadł z naderwanej półki, zawieszonej na ścianie. Swoją drogą, ta chałupa nie była już teraz w dobrym stanie, a może była taka od zawsze... Zajrzałem do pokoju Danego - chłopak wyraźnie spał i hałas nie zakłócił najpewniej jego błogiego snu. Chciałbym się stąd już wynieść, pomyślałem, gdy nagle usłyszałem głos Laury w mini telefonie.

- Mark, uważaj, coś się dzieje. Wykresy wskazują na rosnące skupisko energii cieplnej.

- Jakie jest jej źródło?

- Czekaj... nie udało mi się tego do końca określić... Jest na górze, więc bądź ostrożny. To jakby wypływa ! Ta energia tworzy się znikąd ! Mark, jej natężenie przekracza ludzkie pojęcie, uciekaj !

Dlaczego miałbym uciekać. Znałem zaawansowanie Laury, znała się na rzeczy, ale ja byłem lojalny względem sprawy, jak i też całkowicie ludzko ciekawski. Wszedłem jak najszybciej do pokoju Danego i ujrzałem niesamowity widok. Chłopiec był zawieszony prawie pod samym sufitem, jego ciałem szarpały konwulsje, cały skąpany był w jakimś nienaturalnym świetle i krzyczał coś w jakimś nienaturalnym języku.

- Laura - słyszysz to?!?

- Słyszę, czemu jeszcze tam jesteś?!?

- Zbadamy ten fenomen, w końcu takie nasze zadanie. Nagrywaj wszystko.

Nie starałem się dotknąć Danego, wiedziałem bowiem, czym może to grozić. Myślałem szybko nad rozwiązaniem tej sytuacji, a jednocześnie nie zdawałem sobie sprawy, że w tej chwili Laura również coś przeżywała - jej ciało rozświetliło się mocną poświatą i emanowało niesamowitą energią. Mimo wszystko Laura siedziała nieruchomo w furgonetce i była całkowicie spokojna. Spokój, tylko to może nas uratować. Tymczasem sama Laura czuła niepokój o mnie, tak to później tłumaczyła. Czuła rozpacz i strach, że coś mi się stanie, aż te uczucia osiągnęły szczytowy poziom. Nagle zakręciło mi się w głowie i upadłem. Myślałem, że mam halucynacje, ale zobaczyłem podobną poświatę wypływającą ze mnie. Ponadto zacząłem widzieć inne obrazy, jakby nierealne, choć widoczne przed moimi oczami, oczami Duszy. Widziałem Danego zagubionego w ciemnym pokoju, walczącego z czymś, czego już nie było widać. Dany płakał i krzyczał "Jane, nie odchodź !", a coś sprawiało, iż z jego ciała zaczęła wypływać krew, poprzez tworzące się rany. Nie mogłem uwierzyć w to, co widziałem. Trwało to bardzo krótko, kiedy nastąpiła jakaś eksplozja i wszystko zniknęło. Ocknąłem się od razu na podłodze w pokoju Danego, który spał spokojnie w łóżku, mimo otaczającej go, skupiającej się w małych kałużach krwi.


- To nie może tak dalej trwać, panie...

- Inspektor Mark London, a to inspektor Laura London.

- A więc małżeństwo... Obojętnie jak by nie było, jestem tu lekarzem okręgowym i zatrzymuję Danego w szpitalu. Grozi mu anemia związana z obfitą utratą krwi. Jeszcze jeden taki przypadek, a zagrozi mu śmierć.

Musiałem zgodzić się z lekarzem, co jednak nie było powodem zamknięcia sprawy. Siedzieliśmy oboje z Laurą w naszej przyczepie i rozmawialiśmy.

- Powiedz mi Lauro, jak to się stało, że nagle zaczęłaś odczuwać coś więcej, że zaczęłaś... hmm... świecić?

- Nie jestem pewna... Bałam się o tego chłopca, ale głównie o ciebie. W pewnym momencie ujrzałam w myślach wizję ciebie martwego i tak mnie to przeraziło, iż chciałam bardzo, abyś stamtąd wyszedł jak najprędzej. Nie mogłabym bez ciebie żyć, chyba wiesz...

- Wiem, staram się tylko do czegoś dojść. Dan odniósł ciężkie obrażenia, choć nikogo nie było w jego pokoju, oprócz mnie. Jedyna nasuwająca się myśl, to efekt wtórny działania jakiejś nieznanej energii. Po dalszym zbadaniu wykresów doszłaś do wniosku, że energia ta wypromieniowywała z Dana. Czyli to on jest jej źródłem. Po całym zajściu jednak spał spokojnie, jakby to wszystko było tylko snem.

- Lecz snem to raczej nie było.

- Jedno jest zastanawiające najbardziej: Dan wypowiedział w chwili... hmm... mojej wizji, czy tego, co widziałem, zdanie "Jane, nie odchodź." Czy przychodzi ci coś na myśl?

- Jedyną Jane, jaką mamy w aktach tej sprawy, jest matka Dana.

- Która zginęła w wypadku dawno temu. Powiedz mi jednak, odkąd dziecko mówi do matki po imieniu?

Oboje zastanawialiśmy się nad sensem tego wszystkiego. Byliśmy świadkiem tego, co bardzo często było normalnością w rezydencji Dana, jednak nadal nie potrafiliśmy niczego sensownie wytłumaczyć. Wampiry... nie widziałem żadnego wampira, poza tym wampiry wysysają krew, a nie pozwalają, aby sobie ot tak, spływała. Z Danym na razie nie mogliśmy rozmawiać z zalecenia lekarza, udaliśmy się więc na małe śledztwo wewnątrz domu. Postanowiłem wszystkiemu przyjrzeć się bardziej. W każdej sprawie obowiązywała swoista rutyna, choć każde śledztwo zazwyczaj było odmienne od poprzedniego. Rutyna polegała na tym, iż na początku oboje przeglądaliśmy pobieżnie akta sprawy, po czym ja odwalałem robotę w terenie, a Laura obsługiwała przenośne mini laboratorium, oraz dalej studiowała akta. Jej przez to zdobyta wiedza była bardzo przydatna.

Głośno się o tym nie mówiło, ale staraliśmy się także powiązać z całą sprawą nasze niedawne doznania, to, co czuła Laura w przyczepie i to, czego doznałem ja w pokoju Dana. Na razie spoczywaliśmy na błogich trawkach spekulacji.

- Same stare graty... antyki... Nic bardzo znanego, a jednak o sporej wartości. Rodzice Marka mieli chyba jakieś specyficzne zainteresowania. Myślałbym, ze badali fenomen wpływu materii na przestrzeń, do czego doszedłem po lekturze ich książki, lecz zrezygnowałem z tego zdania, zapoznając się z resztą ich prac. Czy czytałaś je?

- Kilka, "Wiara w UFO, a fenomeny wewnętrznych pasm energii ziemskiej", "Wyobrażenie wcielone", "Sekcje energetyczne odbiciem świata wyobraźni", "Rodzaje energii wewnętrznych", "Mit psychokinezy obalony",...

- Czyli koledzy po fachu. Nie możemy więc kierować się książkami.

- Czy myślisz, że rodzice Dana mieli jakiś wpływ na sprawę?

- Raczej tak, po tym, co mówił Dan. Jako bardzo małe dziecko, nie mógł zapamiętać śmierci rodziców, prawda? A imię Jane? Jak to możliwe... Co wiesz konkretniejszego o tym wypadku?

- Zwykły wypadek samochodowy - jechali górską trasą, kiedy zza zakrętu wypadła na nich kilkutonowa ciężarówka, a wynik był przesądzony. Karetka przybyła na miejsce wypadku zastała poszkodowanych częściowo żywych. Lekarz, który tam był, orzekł zgon zaledwie dwie minuty po oględzinach.

- Lekarz... czy znasz jego personalia?

- Owszem, Matt Stevens z wydziału kryminalistyki. Pojechał karetką w zastępstwie.

- Skontaktuję się z nim, a ty sprawdź stan Danego.

Postanowiłem wyjaśnić teraźniejszość, korzystając z przeszłości. Byłem pewny, iż jestem na dobrej drodze, choć jej zarysów jeszcze nie widziałem.


- Matt Stevens, czy tak?

- Tak, doktor wydziału kryminalistyki. Ale teraz jest pora lunchu i nie mogę zajmować się leczeniem.

- Nikt pana o to nie prosi.

- Skoro nie ma pan dla mnie żadnego zadania lekarskiego, to...

- Nazywam się Mark London i jestem inspektorem organizacji KZP.

- KZP - Klub Zjawisk Paranormalnych - wpływowa organizacja, prawie że państwowa.

- Prawie.

- Co pana do mnie sprowadza?

- Dawna sprawa. Pamięta pan może ten makabryczny wypadek z kilkutonową ciężarówką kilka lat temu? Kiedy to zginęło dwóch ludzi, a pan był przy zgonie?

- Harrisowie, o nich panu chodzi? Jane i Kirk. Młode małżeństwo z dziwnymi pasjami. Gdyby to były te czasy, mógłbym podejrzewać ich o przynależność do tego pańskiego klubu.

- Czy mógłby mi pan opowiedzieć trochę na ten temat?

- Hmm... To dziwne, że interesuje pana tamta przeszłość. No cóż, jest pan jednak z poważnej organizacji i nie może robić nic bez sensu, więc opowiem panu. To był jeden z tych mocniejszych przypadków z całej historii kryminalnej, z jaką miałem do czynienia. Wszystko niby było w porządku, jednak... Ach, te górskie trasy, zawsze mówiłem, żeby je jakoś znakowali. Harrisowie jechali spokojnie, kiedy zaskoczyła ich masywna ciężarówka. Później stwierdziłem zresztą, że jej kierowca był pijany, wie pan. To mnie nawet trochę uspokoiło. Inaczej chyba miałbym tą świadomość prawdy o ludziach, gorzkiej prawdy... Kiedy przyjechałem na miejsce wypadku i dostałem się do nich, jeszcze żyli. Widzę to, jak przez mgłę, zawsze tak jest, kiedy przypominam sobie ostatnie chwile jakiegoś poszkodowanego... Widzę męża nachylającego się nad żoną, widok teoretycznie romantyczny, tyle że wtedy wcale taki nie był. Harris był cały umazany we krwi, jego noga była zmasakrowana i miała złamanie otwarte, tak, że mógł pan zobaczyć wystającą kość. Nie mógłbym wyobrazić sobie jego bólu, lecz chyba bardziej cierpiał z powodu żony. Pewnie bardzo ją kochał... Zachowywał się tak, jakby jego noga, a także wszystkie inne obrażenia, w tym prawie że otwarta jama brzuszna, nic nie znaczyły względem jej. Pamiętam, jak wymawiał jej imię... "Nie opuszczaj mnie Jane", czy "Nie odchodź Jane"... To było straszne. Ona sama prawie że nie żyła, ale po oczach widać było, że słyszy męża. Panie London, po tym wypadku, choć widziałem już wiele, nie mogłem otrząsnąć się kilka tygodni. Nawet, kiedy nieraz tamtędy przejeżdżam, wciąż widzę tamtą scenę.

- Dużo mi pan powiedział.

- Czy to przydatne informacje?

- Bardzo, dziękuję.

- Chwileczkę, panie London. Czy mógłby mi pan powiedzieć, jaką sprawę pan bada?

- Młodego Harrisa, ale nie mogę jeszcze teraz o tym mówić.

- Rozumiem, dla dobra śledztwa. Rozumiem.

- Do widzenia, panie Stevens.

I tak stanąłem przed faktami, których do końca wyjaśnić nie mogłem. Z pozoru zwykły wypadek samochodowy, a jego historia rzuca cień na teraźniejszość, jak złowieszczo patrzący kruk na swoją przyszłą ofiarę. Kirk Harris, mąż Jane, wypowiedział te same słowa, co kilka lat później jego syn, Dan. A może jest odwrotnie? Zaczynałem mieć w umyśle pewne zarysy teorii, lecz powstrzymywałem się z ostatecznymi wnioskami. Postanowiłem zbadać sprawę bardziej dogłębnie. Zadzwoniłem do Laury.

- Czy rozmawiałaś z Danem?

- Tak, niestety nie mam nic konkretnego. On nadal twierdzi, że widzi potwory. Właściwie to nie wie dokładnie, co widzi. Wygląda na to, że od dawna jest w szoku, jednak podświadomie stłumił go wewnątrz siebie.

- Słuchaj, z kim Dan mieszkał w tym antycznym domu?

- Ze służącą rodziców, panną Bearst, która po ich śmierci opiekowała się Danem.

- Gdzie teraz jest?

- W tym samym budynku, co ja, w szpitalu.

- Zatrzymaj ją tam, zaraz przyjadę, muszę z nią porozmawiać.


- Panno Bearst, musiała pani mocno przeżywać ten wypadek.

- Chodzi pani chyba o śmierć państwa Harris? O tak, to był dla mnie szok. Choć oni sami też byli szokujący. Mieli dziwne hobby, dużo pisali, uczyli się. Wie pani, czasami przebywając w ich domu można było odnieść wrażenie, że ich tam nie ma, że to duchy. Wiem, że to brzmi głupio, ale pośród tych wszystkich antyków można było z powodzeniem wyobrazić sobie takiego np. hrabiego Draculę.

- Co ma pani na myśli?

- Atmosferę, prawda?

- O Mark, już jesteś?

- Witam, panno Bearst, widzę, że moja partnerka już zaczęła z panią rozmawiać. Prowadzimy sprawę syna Harrisów, pewnie słyszała pani o tym?

- Oczywiście, sporo osób słyszało. Dan jednak od czasu wypadku bardzo się zmienił. Przed tym wydarzeniem był... całkowicie inny, taki, jak inne dzieci.

- Przeżył szok, prawda?

- Tak, ale szok trwa miesiąc, może dwa w jego wieku. Potem mógłby to w sobie zamknąć. Powiem to tak - on stał się inny, nie zmieniony. Inaczej mówiąc... Może panu wytłumaczę. Jak już mówiłam pańskiej partnerce, w domu państwa Harris panowała specyficzna atmosfera. Oni sami byli dziwni, choć bardzo dobrzy. Zawsze jednak na ich widok człowiek gromił samego siebie za byle jakie głupoty, tak, jakby byli jakąś wyrocznią, która jest w stanie prześwietlić każdego na wylot. Tak się z nimi zżyłam, że już zaczynam gadać, tak jak oni. Kiedy urodził im się syn, wniósł do tego domu powiew świeżości. Choć był jeszcze bardzo mały, byłam niemal pewna, że nie wrodzi się w rodziców, rozumie pan. Niedługo przed wypadkiem był bardzo radosnym dzieckiem, a musi pan wiedzieć, że ja wychowywałam też państwa Harris i doskonale pamiętam ich dzieciństwo. Oni byli inni. Ku mojemu zaskoczeniu panicz Dan stawał się po wypadku coraz bardziej podobny do rodziców.

- W jakim stopniu?

- Mieszkałam i mieszkam z nim nadal dosyć długo. Przez całe jego życie. Gdybym nie był pan kimś oficjalnym, mogłabym pokusić się o moje odczucia, jednak...

- Niech pani mówi śmiało, nie wyśmieję pani.

- Panicz Dan powtarza nawyki ojca. Robi w 95 % to samo, co on. Czy zna pan książki państwa Harris?

- Zdążyłem już się zapoznać.

- Niech pan pojedzie ze mną do domu, pokażę coś panu. I pani oczywiście.

Białym mercedesem pojechaliśmy do domu Harrisów, który aktualnie zamieszkiwały dwie osoby - bardzo młoda i bardzo wiekowa. Panna Bearst zaskoczyła mnie swoim wiekiem, muszę stwierdzić, iż nigdy nie widziałem kogoś tak dobrze wyglądającego na tyle lat... Piaszczystą drogą podjechaliśmy pod samą rezydencję, po czym panna Bearst, która również bardzo dobrze prowadziła, wysiadła z samochodu. Weszliśmy do domu, a panna Bearst poszła na chwilę na górę. Mieliśmy zaczekać na dole.

- Co o tym wszystkim sądzisz, Mark? Po twojej wizycie w szpitalu domyślam się, że masz jakieś przypuszczenia?

- Muszę je najpierw potwierdzić. Same nie są nic warte.

Panna Bearst właśnie zeszła na dół ze stosem jakichś papierów, chyba maszynopisów.

- To wszystko jest robotą panicza Harrisa, od pięciu lat. Nigdy nikomu o tym nie mówiłam, ale teraz widzę, że mam godnych słuchaczy i potrzebującą sytuację.

- Potrzebującą... To fachowa robota, te tytuły... "Psychokinetyczne oddziaływania w przestrzeni", "Formowanie płaszczyzny przestrzenno - czasowej", Lauro?

- To kontynuacja twórczości Harrisów. Ale jak Dan mógłby?

- Zdobyć wiedzę? W tak młodym wieku? Nie był badaczem, nie miał laboratorium, nie podróżował. Myślę, że znam rozwiązanie całej tej zagadki, pozostaje tylko wyjaśnić do końca jego krwawe noce. Muszę jeszcze z nim porozmawiać.

- Proszę pana, doktor mówił, iż przywiezie panicza jeszcze dziś wieczorem do domu. Może państwo zaczekają? Przygotuję coś smacznego.

- Jak myślisz Lauro?

- Nie mam sprzeciwów. Dawno nie miałam nic w ustach.

- No to wykorzystamy pannę Bearst. Panno Bearst, czy jest pani gotowa na przyjęcie dwóch głodomorów?

- Ależ oczywiście, zawsze i wszędzie, od kilkudziesięciu lat.

Od czasu, kiedy jeszcze mieszkałem w domu rodzinnym, nie jadłem tak pysznej kolacji. Oboje z Laurą rozkoszowaliśmy się chwilą, jedną z tych nielicznych, jakie przyszło nam przeżywać w karierze inspektorów KZP. Małe otrząśnięcie się - pomyślałem. Postanowiłem, że po zakończeniu sprawy zrobimy sobie mały urlop. Planowałem spotkanie się z Tomem, tak dawno go nie widzieliśmy. Pogrążyłem się w zadumie nad talerzem spaghetti.

- Państwo pewnie niedługo po ślubie?

Ach tak, nie zdążyłem zauważyć, że cały czas panna Bearst mówi do nas "państwo". Zresztą chyba nie tylko ona.

- Nie, jeszcze się nie pobraliśmy.

- Czyżby tylko więzy kariery? Nie wierzę, już tyle w życiu widziałam, że nie wierzę.

- Ma pani rację, panno Bearst. Ja i Mark jesteśmy razem także prywatnie. Jednak o ślubie chyba jeszcze nie pomyśleliśmy.

W tym momencie Laura zrobiła coś, co chyba nie przystoi pani inspektor - zarumieniła się rumieńcem dziewicy. Panna Bearst wymieniła ze mną porozumiewawcze spojrzenia. Chyba zrobiło mi się wtedy trochę głupio. Niezręczną chwilę przerwał dzwonek do drzwi.

- To pewnie doktor z paniczem. Pójdę otworzyć.

Usłyszałem krótką rozmowę i wymianę pozdrowień, po czym drzwi ponownie się zatrzasnęły i już po chwili ujrzeliśmy pannę Bearst z samym paniczem Danem przy sobie.

- Paniczu, państwo chcieli z tobą porozmawiać.

- Tak, Dan, mógłbym zadać ci kilka pytań?

- Chyba tak. Czy to ma związek z wampirami?

- A boisz się ich?

- Nie, ale... one mogą zaatakować człowieka.

- Zupełnie, jakbym słyszała pana Kirka.

Dodała panna Bearst.

- Zostawmy na chwilę sprawę wampirów, Dan. Myślę, że wszystkie okropne rzeczy, jakie ciebie prześladują, mają swoje źródło o wiele głębiej. Czy pamiętasz śmierć twoich rodziców?

- Nie, tylko opowiadano mi o tym. Ale... mam sny.

- Sny?

- Śni mi się mama, choć nie bardzo to rozumiem.

- Jak ci się śni?

- Widzę ją, jakby była chora, poraniona. Życzy mi szczęścia.

- Szczęścia?

- Nic z tego nie rozumiem. Czy pan coś wie?

- Myślę, że prawie wiem. Dan, posłuchaj, to bardzo ważne, czy pamiętasz tatę?

- Tatę?

- Spróbuj sobie przypomnieć, nie martw się, każda szczera odpowiedź jest dobra. Mówiłeś, że śni ci się mama, a twój tata?

- On nie... tata nigdy...

- Nigdy ci się nie śnił?

- Tak... Prawdę mówiąc... mam być szczery, tak? Nie... nie pamiętam taty. Nigdy nie wiedziałem, dlaczego.

- Dany, jesteśmy ci bardzo wdzięczni. Lauro, czy możesz pozwolić?

Poszliśmy na stronę.

- O co chodzi, Mark? Masz już teorię?

- Sprawdziły się moje przypuszczenia, Lauro. Mark jest...

W chwili, gdy wymawiałem te słowa, znów poczułem się słabo i opadłem na podłogę. Jak przez mgłę widziałem, jak panna Bearst podbiega do mnie z przerażoną twarzą. Laura zaczęła płakać. Mark, Mark, Mark ! Słyszałem ledwo krzyki, lecz już byłem gdzie indziej. Byłem na tej drodze w górach, gdzie miał miejsce wypadek. Widziałem dwa żywe, zmasakrowane ciała i nie miałem wątpliwości, kim są. To byli Harrisowie, widziałem ich wyraźniej, kiedy tylko zechciałem im się przyjrzeć. Oni jednak mnie nie widzieli, jakbym był duchem. Nie mogłem nic poradzić, tylko obserwowałem. Słyszałem ostatnie słowa Harrisa i jęk jego konającej żony. Zauważyłem też, że resztkami sił przyciska jakiś medalion do piersi męża. Potem ku mojemu zdziwieniu zobaczyłem Dusze Harrisów, jak wyszły z ciała. Zauważyłem, jak się oddzielają od cielesnych powłok i niemal bezwiednie poczułem ich ulgę. Usłyszałem głos Jane: "Kirk, proszę, masz jeszcze szansę, twój czas jeszcze nie nadszedł", "Ale", "Wracaj Kirk, spotkamy się jeszcze". To, co zobaczyłem później, spowodowało u mnie skurcz niewyjaśnionego przerażenia, choć w zasadzie mogłem spodziewać się takiego rozwoju wypadków, które tylko potwierdzą moją teorię. Do Harrisów zbliżała się obca postać, choć tak samo zbudowana, jak oni, z tej samej, duchowej powłoki bez zewnętrznych cech szczególnych, to jednak doskonale czułem, kim jest, tak, jak czułem, że Harris, to Harris. Postacią tą był Dan. Potem wszystko znów zmieniło się w ciemność.


      Kiedy odzyskałem przytomność, zastałem Laurę leżącą na łóżku obok, z zimnym kompresem na głowie. Jak powiedziała mi panna Bearst, Laura zemdlała niedługo po mnie, co wyglądało znajomo. Gdzieś w środku kusiło mnie, aby zapytać ją, czy widziała to, co ja. Ona jednak tylko zemdlała i widocznie nie miała wizji. Bardzo się przejęła i było mi jej żal. Coraz bardziej ją kochałem i czułem, że będziemy się chyba musieli przyzwyczaić do częstych omdleń z obu stron. Po tym, jak Laura doszła do siebie, opowiedziałem jej w naszej przyczepie o wszystkim, do czego doszedłem.

- Sugerujesz więc, iż Dan nie jest sobą, tylko Kirkiem Harrisem? Jego wcieleniem?

- Czymś w tym rodzaju. Energia, jaka wyzwoliła się podczas tamtego wypadku, pozwoliła w jakiś sposób Kirkowi na powrót do świata żywych. Podejrzewałem to od pewnego czasu i postanowiłem wcześniej pogrzebać. Proszę, co znalazłem.

- Świadectwo lekarskie Dana.

- Jak z niego wynika, już po urodzeniu był śmiertelnie chory. Harrisowie o tym wiedzieli w jakiś sposób. Być może posiadali jakieś zdolności, nie wiemy dokładnie. Jednak sporo wiedzieli o energii i o wierze. Pierwsza zainteresowała się tą tematyką Jane, która jako matka, powinna szczególnie dbać o dziecko. Jane z pewnością nie chciała, aby jej Dany cierpiał. Znała też prawa rządzące wszechświatem i w jakiś sposób wiedziała, że czas jej męża jeszcze nie nadszedł. Jednak jej przypuszczenia nie do końca się sprawdziły, nie był bowiem możliwy powrót jej męża do swojego ciała, gdyż było za bardzo zmasakrowane. Harrisowie byli fanatykami, a jednocześnie ekspertami w swoim fachu, dlatego pisali tyle książek. Taki talent nie mógł się zmarnować. Kirk musiał wrócić, aby dokończyć dzieło swojego małżeństwa. Tak chciała Jane i nie śmiał się jej sprzeciwiać, choć pewnie nie było mu łatwo zgodzić się na powrót z planu astralnego. W chwili, gdy zdążył się wypadek, Dan umarł we własnym łóżeczku, lecz umarł tylko na moment. Jego ciało ożyło najprawdopodobniej już po kilkunastu sekundach, aby przyjąć nową Duszę.

- Jak jednak wyjaśnisz te krwawe noce Dana?

- Pamiętajmy, iż Dusza w nowym ciele straciła swoją wszechpamięć, choć gdzieś w podświadomości zachowała stare przyzwyczajenia i wiedzę. Kirk nie wiedział, kim jest, a nadal był w szoku. Szok był bardzo wielki, gdyż istniała w nim cząstka siebie, a jednak nadal był dzieckiem. Prześladowały go koszmary, w których nadmiar wyzwalanej energii ranił jego ciało podobnie do tego, jak było w czasie wypadku. Kirk podświadomie chciał powrócić do normalnej wg niego sytuacji, gdyż nie mógł wytłumaczyć sobie tego, co się stało. Wszystko przez to, że nie pamięta.

- Może więc zrobić sobie krzywdę.

- Nie, jeśli poddamy go hipnozie. Wtedy zwróci się do niego jego wszechpamięć i tylko jego wyborem będzie to, czy zostanie Kirkiem Harrisem, czy czystym ze wspomnień Danem, nowym jego wcieleniem. Znam bardzo dobrego hipnotyzera, zadzwonię do niego.


Dziennik sprawy nr 5525

Temat: sprawa Dana Harrisa

Zapis końcowy

Dan Harris poddał się hipnozie, po której został poddany obserwacji psychologów analityków. Nie przejawiał więcej żadnych zdolności paranormalnych i najprawdopodobniej definitywnie zakończyły się samoistne okaleczenia jego ciała. Dan Harris nie rozpoznał żadnej z napisanych przez siebie książek na stronach maszynopisów. Lekarze stwierdzili utratę pamięci, choć niegroźną do egzystencji. Dan Harris nie pamiętał żadnych szczegółów śledztwa, ani żadnych swoich snów. Przeszedł okres rekonwalescencji, po którym wrócił do domu i do panny Bearst, która od nowa wprowadziła go w nowe życie. Za jego życzeniem zapoznała go z tragiczną historią rodziców. Dan Harris przeżył psychiczny szok, lecz i to minęło. Uczęszcza do szkoły średniej w swoim mieście, osiągając ponadprzeciętne wyniki. Nauczyciele zgodnie widzą w nim przyszłego naukowca i filozofa, co ich zadziwia.

Koniec zapisu.

TJMulder
poczta: tjmulder@go2.pl
Chcesz poznać szerzej świat Londonów ?
Zajrzyj na http://www.tejotka.terramail.pl!
Poprzedni artykułWstępNastępny artykuł