Darmowa prenumerata - tu i teraz!
Menu
- Redakcyjne
- Strefa NN
- Teksty poważne
- Polemiki
- Dzikie Myśli
- Meritum
- Filozofia
- Szkoła
- Poezja
- Opowiadania
- Teksty zabawne
- Animacje
- Muzyka
- Wstęp
- NoName Poleca: Tajemnica Skarabeusza
- Tęsknie...
- ...za Tobą
- Słowo wstępne - "Londonowie"
- Londonowie - epilog
- Londonowie - part 1
- O Smoku i Czarnej Dziewicy Smoczycy
- Kilka słów od iza_belki
- Sarriss z Czarnej Zatoki (2/6)
- Afrodyta
- Idioci
- Losy Gorsze Od Lewatywy - "Robert Wood"
- Najmilsza Walentynka
- Obietnice
- Ostatnia rozmowa
- Przeznaczenie
- Samotny promień słońca... (Zbawienie i kara)
- Sędzia
- Z życia Emmie
- Tamiran w kręgu Gabitów
- Spełnione życzenie
BezImienny - wersja online!
Czytelnia.net - lektury szkolne, debiuty literackie, poezja, cytaty... i wiele więcej!
Poprzedni artykułNastępny artykuł Opowiadania  

Spełnione życzenie


Wiosna

Kaspel: Obraz przeżyć "Martynki" jest wspaniały, oddający wiernie rzeczywistość. I o ile opowiadanko jest treściowo krótkie, to samo w sobie posiada ogromny potencjał.


Martynka obudziła się jak zwykle po siódmej rano. Przetarła oczy, wcale nie chciało jej się jeszcze wstawać. Pod powiekami majaczył mglisty cień snu, jakieś niewyraźne marzenie, które zaraz zostanie zgubione. To tylko kwestia czasu i ciepłego łyku kawy. Białe skrzydła motyla, nie motyla - anioła, wielkie, ciemne przestrzenie, bezpieczeństwo, wolność i w końcu radość - taki był jej sen, który uciekał zresztą coraz dalej. A gdyby tak dzisiaj w ogóle nie wstawać z łóżka? Ale już za późno. Nastawione na siódmą pięć radio ryknęło na Martynkę porannym optymizmem. "WSTAWAJ, SZKODA DNIA!!!" "No to wstaję" - westchnęła dziewczyna i ściszyła radio.

W gruncie rzeczy lubiła poranki. Jeszcze tyle się może zdarzyć - dzień się dopiero zaczyna. Brutalna rzeczywistość nie ma wstępu do mojego domu przed godziną dziewiątą rano - tak mówiła mama. I nigdy nie włączała radia, ani telewizora zanim nie wyszła z domu. Słuchała radia dopiero w drodze do pracy, w samochodzie. Nie chwal dnia przed zachodem słońca - to też Martynka często słyszała z ust matki.

Martyna weszła do łazienki i w ekspresowym tempie brała prysznic, ubierała się i czesała. Z doświadczenia wiedziała, że zaraz wstanie mama i rozpocznie się codzienna bitwa o łazienkę. Nie pomyliła się. Usłyszała najpierw niecierpliwe szuranie, a potem pukanie do drzwi.

- Martyna otwórz! Martyynaaa!!! Bardzo się śpieszę, a pomalować się możesz u siebie w pokoju. Muszę jeszcze...

- Nie wydzieraj się tak mamo od samego rana.

Martynka postanowiła tym razem ustąpić i wyszła z łazienki. Nie chciała psuć sobie humoru. Matka uśmiechnęła się promiennie.

- Dziękuję kochanie. Zrób mi kawy jak możesz.

Martynka poszła do kuchni. Wyjęła dwa kubki, wsypała kawę i włączyła czajnik. Pijąc ciepłą, czarną ciecz przymknęła na chwilę oczy. Zawsze piła kawę bez cukru i śmietanki. Taki napój na czczo powodował czasem skurcze żołądka, ale skutecznie wzmagał jasność myślenia. Otworzyła oczy i prawie machinalnie, jak maszyna, wyszła do przedpokoju; ubrała buty, kurtkę, wzięła plecak i wyszła z domu.


Rzeczywistość na zewnątrz przywitała Martynkę mocnym podmuchem wiatru. Taki wiatr sprawia, że kulisz się w sobie, odgarniasz włosy z twarzy i momentalnie tracisz całe ciepło, które grzało cię od wyjścia z domu. Jesienno - zimowe, szare niebo nie napawało optymizmem. "Pewnie jestem już cała czerwona od wiatru" - pomyślała dziewczyna i otarła wyciśnięte przez niego łzy. Jeszcze tylko chwila i weszła do dusznego wnętrza autobusu.

Nie było już miejsca siedzącego, więc złapała się oparcia krzesła. Szkołę miała na drugim końcu miasta. Jak dobrze, że to ostatni rok! Przez cztery lata tłukła się do szkoły autobusem i miała już tego serdecznie dosyć. Ostatnio miała uczucie, że nic dobrego w życiu już jej nie spotka. "Jestem młoda, powinnam się cieszyć z życia - myślała - a moje życie nie ma sensu. Jem, śpię, powtarzam codziennie te same czynności, jestem z góry zaprogramowaną maszyną., nie zmienię świata na lepszy. Ani siebie." Coraz częściej myślała o samobójstwie. Nie chciała tego, takie myśli dopadały ją znienacka. Rozmyślania przerwało jej gwałtowne szarpnięcie autobusu. Mimowolnie rozejrzała się dookoła. Pasażerowie zajęci byli sobą. Rozmawiali, śmiali się, czytali gazety albo bezmyślnie wpatrywali się w okno. Jeden natomiast intensywnie wpatrywał się w Martynkę. Wysoki chłopak w długim skórzanym płaszczu i z plecakiem na plecach. Jego spojrzenie... zimne, hipnotyzujące, a wręcz paraliżujące. Brr...wzdrygnęła się Martynka.


Chłopak z plecakiem, któremu było na imię Śmierć uważniej przyjrzał się dziewczynie z farbowanymi blond włosami. Ona Tego chciała. Dziś tylko jednej osobie mógł wręczyć Dar. Wsiadł do autobusu, bo w nim najlepiej mu się myślało. Taka kumulacja ludzkich umysłów działała odprężająco. Na początku chciał wręczyć Dar temu facetowi z laską, bo był stary i czuł się nikomu nie potrzebny, ale ostatnio uśmiercał tylko starych ludzi i pragnął jakiejś odmiany. Ta dziewczyna, zaraz... jak ona ma na imię...aha, Martynka wręcz przyciągnęła go swoimi myślami. Ciało astralne Śmierci rozłożyło na boki ramiona i uniosło się nad głowami pasażerów. Uśmiechając się nałożyło na głowę Martynki jasną, świecącą kulę.


- Przyjdę po ciebie.- Usłyszała Martynka.

Nie, to tylko przesłyszenie. Wysiadła z autobusu, bo to był jej przystanek. Szła dalej ulicą patrząc pod nogi.

Nagle za sobą usłyszała okropny pisk opon i krzyk paru osób: UWAAŻAAAJJJ!!!


- O kurwa. - Oczy kierowcy TIR-a były rozszerzone ze strachu. Nie zdążył.

Dziewczyna toczyła się po mokrym asfalcie jeszcze parę metrów. "A więc to tak wygląda?" - zdziwiła się w myślach, a zaraz potem ból przeszył jej czaszkę z siłą ogromnego, ostrego miecza. Usłyszała potworny świst w mózgu. Ból powodował dreszcze w rękach i nogach, uniemożliwiał jakikolwiek kontrolowany ruch. Czerwień wypływającej z czaszki krwi zasnuwała oczy Martynki, mieszała się z łzami. Ktoś podbiegł, ktoś coś krzyczał, ktoś inny uspokajał. Tylu ludzi dookoła, przerażenie na ich twarzach. I na twarzy Martynki. Jeszcze tylko parę skurczów i ból miłosiernie opuścił umęczone ciało. Zaraz po nim życie.


Martynka leciała wysoko w górę i oglądała piękne, bajeczne krajobrazy. "Gdzie ja jestem - może na drugiej półkuli, albo na innej planecie?" W końcu przestało to mieć dla niej znaczenie. Nigdy nie czuła się tak pełna wiedzy jak teraz. Pytania, odpowiedzi - równowaga. Byt. Nie bała się już, a im wyżej wzlatywała tym mniej była Martynką. Nie zastanawiała się w ogóle nad tym, po prostu była. Była lekkością, przezroczystością, mgnieniem. Nie musiała myśleć. Nareszcie bezpieczna i spokojna.

Aż w końcu zaczęła powoli opadać w dół. Opadła i mocno wbiła się w ziemię. Miała już nowe, żyjące ciało. Wszystkie jej zmysły zmieniły się, odczuwała inaczej. Już dawno nie pamiętała, że była kiedyś człowiekiem. Teraz stała się nasionkiem. Takie maleńkie nasionko niedługo wykiełkuje. Będzie rosnąć i rosnąć aż stanie się całkiem dorosłym dębem. Dąb to mocne drzewo, może żyć prawie wiecznie...

Wiosna
poczta: spring1@kki.net.pl
Poprzedni artykułWstępNastępny artykuł