|
|
|
Londonowie - epilog TJMulder
Nigel: Tak, ten świetny cykl opowiadań zaczyna się epilogiem...
Nazywam się Mark London i postanowiłem spisać moją historię, gdyż jest to historia na tyle godna uwagi, iż można ją uwiecznić w postaci słowa pisanego. Wszystko zaczęło się dawno temu, z tej perspektywy, choć te czasy pamiętam, jakby to wszystko zdarzyło się wczoraj. Aby jednak zrozumieć całą sytuację, muszę opisać okoliczności, w jakich znajdowałem się na początku mojej opowieści.
Był piękny, letni poranek. Przebywałem po raz ostatni tymczasowo we własnym domu - jakiś czas temu bowiem wynająłem pewną firmę do budowy budynku wg moich własnych planów, aby nie było żadnych nieporozumień. Prace nad samym projektem trwały długo i już po jego zakończeniu czułem się, jakbym miał większość pracy za sobą. To był jednak dopiero początek - następnie trzeba było wcielić rysunki w życie, czyli wynająć firmę budowlaną, odpowiednich architektów, itp. Dziś wciąż przypominam sobie, jak kiedyś nie wierzyłem w urzeczywistnienie tych planów. Jak bowiem powszechnie wiadomo - we wszystkich sporą rolę grają pieniądze. Te jednak, przy odrobinie wiary i energii, a także za pomocą dobrych pomysłów, można zarobić. Swoje "oszczędności" zarobiłem poprzez nowatorskie pomysły w dwóch dziedzinach: reprezentacji firm, a później spółek w internecie, jak i też w reklamie audiowizualnej, w której to dziedzinie całkiem nieźle mi szło. Później zacząłem prowadzić karierę w przeróżnych nowoczesnych dziedzinach. Wróćmy jednak do budynku - nazwałem go Błękitnym Obłokiem i pod koniec prac remontowych coraz częściej przebywałem w jego wnętrzu, nie mogąc się nim do końca nacieszyć, choć już wiedziałem, iż spędzę w jego ścianach resztę życia. Dotychczas mieszkałem w o wiele mniejszym lokalu, w starej kamienicy w mieście dość daleko oddalonym od współrzędnych geograficznych mojego teraźniejszego mieszkania. Tego dnia przebywałem już po raz ostatni w Błękitnym Obłoku ze świadomością, iż jeszcze raz go opuszczę. W zasadzie wszystkie rzeczy ze starego otoczenia zostały już przeniesione do nowego gniazdka, lecz miałem do załatwienia jeszcze parę spraw, związanych z moja karierą.
Wróciłem do mojego starego miasta, za bardzo dla mnie tłocznego, gdzie na każdym kroku widać pośpiech i brak czasu na jakiekolwiek inne rzeczy, niż praca. Sam zresztą doświadczyłem tego na własnej skórze, przekonując się, jak dużo czasu może zabrać pozornie proste zajęcie. Prosty z pozoru serwis przykładowej firmy maklerskiej, prowadzony cztery dni w tygodniu (pozostałe trzy prowadził go inny pracownik), pochłaniał praktycznie 17 - 20 godzin na dobę, co było niewyobrażalne. Starzy znajomi nigdy chyba nie poznaliby mnie w tym wirze pracy. Teraz jednak zapragnąłem się z niego wyrwać. Ja, Mark London, webmaster z własną firmą, oraz twórca reklam audiowizualnych, tworzących stałe wizerunki dość znanym firmom z różnych branży. Ostatnie sprawy biznesu załatwiłem szybko, choć nie łatwo. W firmie już wcześniej zorganizowałem spotkanie strategiczne, na którym pałeczkę dyrektora nadałem młodemu, dobrze zapowiadającemu się człowiekowi. Większość zespołu jednak, jaki stanowili również dojrzali, ale i zaawansowani i zżyci ludzie, żałowała mojego wyjazdu. Znali moje dobre pomysły, itp. Zostawiłem trochę nowych projektów na potrzeby nowego dyrektora, on zresztą i tak nie był osobą wybraną przypadkowo. Steve, bo tak miał na imię, już wcześniej sam wykazywał kreatywność w tworzeniu nowych pomysłów webmasterskich, niektóre nawet autentycznie mnie zadziwiały. Dlatego został dyrektorem. Wyjeżdżając z miasta i żegnając stare dzieje, miałem zamiar wkroczyć w nową erę życia - ład, spokój i harmonia. Błękitny Obłok wybudowany był w bezludnym zakątku ziemi, gdzie najbliższy sklep oddalony był o kilkadziesiąt kilometrów, nie mówiąc już o domach mieszkalnych. Nic mi jednak nie brakowało - pieniądze potrzebne były tylko na rachunki płacone poprzez sieć, jedzenie uprawiało się samemu w specjalnym, przeze mnie zaprojektowanym ogrodzie, także wszelkie potrzeby do spokojnego życia były teoretycznie zaspokojone. No, może nie wszystkie...
Żegnając starą rzeczywistość ostatecznie już pożegnałem nadzieję na życie z moją Druga Połową. Choć ją odnalazłem... Było to jeszcze za czasów, gdy rozpoczynałem karierę w miejscu, z którego teraz już nie pamiętam zbyt mocno. Miałem taki zwyczaj, iż w każdy wieczór po pracy udawałem się do spokojnego lokalu na skraju miasta, w którym miałem swój własny stolik, mogłem w spokoju cieszyć się filiżanką Cappucino, przy odrobinie ledwo dostrzegalnej dla zmysłów ludzkich muzyki, płynącej gdzieś z oddali, w tle. Lokal ten miał swoją specyficzną atmosferę, nie należał do tych, w których codzień przebywa inne towarzystwo. Gwiazda Poranna miała to do siebie, iż otwierana była po południu na większość nocy, a przebywała w niej stara grupa bywalców, prawie jak rodzina. Wszyscy w zasadzie bardzo dobrze się znali, a gdy przybywał ktoś nowy, co zdarzało się bardzo rzadko, z radością witaliśmy go w naszym gronie i wprowadzaliśmy do tej orginalnej, wieczornej wspólnoty. M.in. należało do niej małżeństwo Harrisonów - ekscentryczne i orginalne, tchnące młodością i nowoczesnością - maniacy podróży i zbierania antyków. Stolik obok zajmowany był przez samotnego strzelca - Toma Leigh, który miał swoje korzenie w arystokracji, jednak w ogóle tego nie okazywał; zawodowo badał zjawiska paranormalne, i tym podobne sprawy. Naprzeciwko zawsze niezmienny Austin Mc Kirk, kapitan okrętu, bywalec mórz południowych, co było jego chlubną przeszłością. Teraz, gdy był na emeryturze, uwielbiał odkurzać stare wspomnienia w mglistym świetle wieczornych lamp Gwiazdy Porannej. Byli jeszcze inni ludzie, no i była też ona - Laura Leigh, choć z Tomem nie miała żadnego pokrewieństwa, po prostu zbieżność nazwisk. Z tego powodu często rozmawiali ze sobą, stanowili zespół, nie związany jednak niczym innym, jak paranormalną tematyką. Całe towarzystwo przebywające w Gwieździe Porannej było jednogłośne, co do sprawy Laury i mnie. Wszystko zaczęło się tego dnia, gdy przybyłem do tego lokalu po raz pierwszy, jak gdyby nigdy nic, usiadłem przy ostatnim, jak gdyby specjalnie na mnie oczekującym, wolnym stoliku, i zamówiłem kawę. Zwyczajem lokalu było to, iż usługi świadczyli wszyscy sobie wzajemnie, po prostu tak byli zżyci. Jako do nowego nabytku, podeszła do mnie wtedy ona - Laura Leigh, z dwoma filiżankami boskiego napoju, zwanego Cappucinem.
- Czy mogę się przysiąść ?
Zapytała wtedy.
- Owszem.
Odpowiedziałem. Wywiązała się między nami rozmowa, choć tak naprawdę dziwnie się czułem, jak gdyby uderzył we mnie piorun. Rozmawialiśmy o różnych sprawach i chyba nie wiedzieliśmy dokładnie o czym, gdyż cały czas wpatrywaliśmy się bezpośrednio w siebie z zagadkowymi spojrzeniami, jakbyśmy nie do końca rozumieli tę niecodzienną sytuację.
- Panno Leigh, czy mogę odprowadzić panią do samochodu ?
- Oczywiście.
Nie mogę sobie do dziś wytłumaczyć, dlaczego za nią pojechałem. Śledziłem ją w miarę bezpiecznie, tak, żeby mnie nie zauważyła. Gdy weszła do swojego mieszkania, odjechałem na pół godziny, po czym przespacerowałem się w tamtą stronę nocą, również z niewiadomego powodu. Coś mnie zainteresowało u Laury, czułem jakieś dziwne uczucie. Miłość ? Zakochanie ? W każdym bądź razie nie oszalałem. Dnia następnego chętnie odpocząłem w domu w kamienicy, gdyż była sobota. Właśnie czytałem gazetę, gdy usłyszałem pukanie do drzwi. Otworzyłem, i ku mojemu zaskoczeniu w drzwiach stała Laura.
- Powinniśmy poważnie porozmawiać, panie London.
- Mów mi Mark, proszę.
- Skoro tak, to mów mi Laura. Wczoraj wieczorem na twój widok poczułam coś specyficznego... I myślę, że ty też to poczułeś. Czy wiesz, o co mi chodzi ?
- Chyba się domyślam. Lecz nie umiem skonkretyzować...
- Czułam ciebie jeszcze zanim wszedłeś do Gwiazdy Porannej. Poczułam jakby spełnienie, radość... Jak myślisz, co to może znaczyć ?
- Boję się wyprowadzać konkretne wnioski.
- Myślę, że moglibyśmy zasięgnąć rady eksperta.
- Eksperta ?
- Owszem, od takich dziwnych spraw. Pójdziesz ze mną do niego ?
Oczywiście zdecydowałem się bez wahania, czułem bowiem, że to nie żadna błahostka, lecz coś poważniejszego. Choć nie wiedziałem jeszcze co, było to za poważne i za intensywne, aby to zlekceważyć. Udaliśmy się do znajomego Laury, jak i zresztą mojego, jak się okazało, był nim bowiem nikt inny, jak Tom Leigh. Mieszkał w odosobnionym, podobnym do mojego teraźniejszego mieszkania, budynku, i chętnie nas przyjął.
- Po tym, co opowiadacie, jestem prawie pewien, iż wiem, o co chodzi w waszym przypadku.
Spojrzeliśmy na Toma pytająco.
- Powinniście się cieszyć, wg bowiem starych pism ezoterycznych, jak i całej mojej wiedzy, jesteście dwiema połówkami jednego, jesteście dla siebie przeznaczeni.
- Czyli zakochani ? Łączy nas miłość ?
- Nie, niezupełnie tak. To nie chodzi o zwykły związek. Jak sami zauważyliście, nie było w tej sprawie żadnych natychmiastowych decyzji, żadnej porywczości. Wasze odczucia w tej sytuacji dowodzą związku idealnego, obecnego w ezoterycznej filozofii. Związek dwóch Dusz, bezpośrednio sobie przeznaczonych. Wierzycie w reinkarnację ?
- A co to ma do rzeczy ?
- Dusze bowiem wg tej filozofii wędrują przez różne wcielenia, ugruntowując wzajemne uczucia. Często przebywają obok siebie, w różnych zależnościach. Czym większy jednak stopień zaawansowania uczuć, tym większe objawy. Szczytowym okresem wędrówki takich dwóch Dusz ma być ponowne spotkanie, już nie tak ogniste na początku. Ma emanować subtelnością, w wyniku tak dużego nagromadzenia uczuć. Jednakże powinniście się sprawdzić.
- Dlaczego ?
- Jeśli się nie mylę, wg starożytnych pism, powinniście zaprzeczyć losowi i oddalić się od siebie, bez względu na wszystko, wtedy dowiecie się, czy jesteście dla siebie przeznaczeni.
- Nie za dużo z tego wszystkiego rozumiem, Tom. Mark jest moją Drugą Połową wg ciebie, ale mamy to sprawdzić, rozdzielając się ?
Temat był jak rzeka, jednak nie kontynuowaliśmy go, ze względu na jego skomplikowanie. Laura myślała, że pojmie coś z tego, nic jednak nie wyszło. Ze względu na nieustające dziwne uczucie między nami, postanowiliśmy zamieszkać razem, czuliśmy bowiem, że nie może być inaczej. Zamieszkaliśmy u mnie w kamienicy na rogu. Szczęście nasze, a raczej poszukiwanie odpowiedzi, nie trwało długo. Pewnego dnia Laura weszła do pokoju z wyraźnie niezadowoloną miną. Pewnie nie poszło jej w pracy, pomyślałem. Nie wiem, o co wtedy chodziło, lecz od razu przeszła do rzeczy.
- Tak nie może dłużej być, nie możemy być razem, nie znając naszych uczuć. Wciąż czuję to dziwne uczucie, ale nie mogę go nazwać po imieniu. Czy jesteś świadomy tego, że możemy się oszukiwać ? Że gdzieś tam mogą żyć istoty naprawdę dla nas przeznaczone ? Myślisz, że ja nie mam romantycznej Duszy ? Ja też szukam partnera, jednakże lubię konkrety, a nie błądzenie po omacku. Poczułam coś i ty też, lecz nadal nie wiemy, o co tu chodzi. Myślę, że to jest bez sensu, a cała ta sprawa jest spowodowana najprawdopodobniej natłokiem pracy, na jaki jesteśmy narażeni. Nikt nie może już do końca ocenić wpływu cywilizacji na psychikę ludzką. Odchodzę Mark. Mam nadzieję, że mnie rozumiesz i że znajdziesz swoją Drugą Połowę.
Tymi słowami może nie rozdarła mi Duszy, lecz zasmuciła mnie. W końcu musiałem uszanować jej zdanie, zawsze bowiem miałem szacunek dla wartościowych kobiet. Laura była jedną z nich i nie mogłem na to nic poradzić. Nie przewidywałem, że tak się to skończy.
Życie bez Laury było coraz bardziej puste, choć subtelnie puste. Nagle z niewiadomego powodu zachorowałem, zwykłe przeziębienie, nic ponadto. Pewnego wieczora zasnąłem i obudziłem się kilka dni później w szpitalu. Nie wiedziałem w ogóle, dlaczego tak się stało. Po kilku minutach odwiedził mnie w sali doktor.
- Dobrze, że się pan obudził. Najprawdopodobniej to nie jest zwykłe przeziębienie. Muszę panu to już teraz powiedzieć.
- W takim razie co to jest, żart prymaapralisowy ?
- Nic z tych rzeczy. Na razie czuje się pan dobrze, dzięki aparatom podtrzymującym panu życie.
- Jak to ? Jestem podtrzymywany sztucznie ? Przecież czuję się dobrze.
- Tylko dzięki lekom przeciwbólowym. Był pan kilka dni nieprzytomny, właśnie w wyniku bólu, jaki pan odczuwał. Tłumacząc zaistniałą sytuację na prosty język - pański organizm z niewiadomego medycynie powodu odmawia posłuszeństwa. Pan umiera, a co najgorsze my nie wiemy, co robić. Chcieliśmy skontaktować się z pańską rodziną, jednak takiej pan nie posiada.
- Owszem - wszyscy już wymarli.
- Dzwonił do nas jednak niejaki pan Tom Leigh, podawał się za pańskiego przyjaciela. Przywróciliśmy panu świadomość, aby mógł pan z nami porozmawiać.
I tak stanąłem oko w oko z gorzką prawdą. Życie lubi zaskakiwać, zazwyczaj jednak mamy jakieś środki asekuracyjne, w moim przypadku nie pozostało nic, czułem się jak królik doświadczalny, na którym zaraz ktoś wykona wyrok śmierci, a który nie może w żaden sposób się przeciwstawić. Niedługo zgodnie z zapowiedzią lekarza nadszedł Tom.
- Czy zdajesz sobie sprawę z tego, dlaczego lekarze cieszą się z mojej wizyty ?
- Nie za bardzo.
- Nie masz rodziny żyjącej aktualnie, a że ja jestem twoim przyjacielem, to i jednocześnie osobą mającą prawo wydać za twoim pozwoleniem zgodę na odłączenie od przyrządów podtrzymujących czynności życiowe.
- Bardzo zachęcające. Czy wiesz, że teraz czuję się dobrze, co jest dziwne w mej sytuacji ?
- Nie tylko to jest dziwne. Znam jednak lekarstwo na twoją chorobę.
- Możesz oświecić lekarzy.
- Lekarze nie są tu potrzebni. Tłumaczyłem wam obojga, iż uczucie was wiążące jest subtelne, iż wydaje się wam, że nie wiecie, co was łączy. Jednak jest tak tylko dlatego, iż jesteście na najwyższym poziomie i musicie przejść duchowe uświadomienie. To trudne, ale prawdziwe. Twoja reakcja ciała jest pierwszym dowodem na moją teorię.
- Co więc mamy robić ? Jak mamy poczuć prawdziwe uczucie, jakie teoretycznie nas łączy ?
- Nie martw się, poczujecie je, tylko musi istnieć katalizator. Od was tylko zależy, czy będziecie razem w uczuciu tu, czy na tamtym świecie. Nie musisz zbytnio się przykładać, jedyne, co musisz zrobić, to uwierzyć.
- Dlaczego nam pomagasz, dlaczego tak ci zależy ?
- Widzisz, od dawna studiuję fenomeny zjawisk paranormalnych, m.in. filozofię jedynej i prawdziwej, ezoterycznej miłości. Takie zjawisko zdarza się bardzo rzadko, jak kometa przelatująca raz na kilka tysięcy lat w sąsiedztwie Ziemi. Nie mogę przegapić takiej okazji, a co ważniejsze - nie możecie jej przegapić wy.
- Dobrze więc, możemy współpracować, jak jednak mam ciągnąć tą sprawę, skoro już prawie nie żyję ?
- Nie martw się, zbyt dużo naczytałem się filozofii, by nie móc ci pomóc. Zawiadomiłem Laurę.
Tymczasem Laura przebywała w Paryżu, aby nieco odetchnąć od całego tego zgiełku. Telefon otrzymała podczas śniadania na powietrzu. To, co poczuła, było na tyle mocne, iż skończyła jeść i zamówiła najwcześniejszy samolot do Ameryki. Jak później mówiła, nie umiała sobie do końca wytłumaczyć, dlaczego to robi. W samolocie zbladła doszczętnie i nie mogła wypić nawet kieliszka szampana, zaproponowanego dla niej przez stewardessę.
- Czy dobrze się pani czuje ?
Zapytał siedzący obok niej pasażer, mężczyzna w średnim wieku, z gazetą pod ręką, wyglądający na biznesmena, choć nie miał przy sobie widocznego notebooka.
- Jako tako, to tylko te samoloty, nie często nimi latam.
- Rozumiem, samoloty... Tak, ta nowoczesność zapiera dech w piersiach. Nie wiadomo, do czego dąży nasza planeta.
Losy naszej planety nie interesowały jednak Laury w tej chwili. Coś się w niej łamało, jakby rodziła się w niej nowa istota myśli. Nagle zdała sobie sprawę z tego, iż gdyby coś mi się stało, nie mogłaby już dalej żyć. Nie tyle nie mogła, co była pewna, nie wiadomo w jaki sposób, iż gdy umrę ja, umrze i ona. Już niedługo mogłem podziwiać jej piękną aurę (jak to mawiał Tom) w moim pokoju w szpitalu. Zmachana, zziębnięta, niespokojna, a jednak tak wrażliwa i bojąca się o mnie. Sam nie wiem dlaczego, w chwili, gdy podeszła do mojego łóżka, z moich oczu popłynęły łzy. Poczułem jakiś ucisk wewnętrzny, który nie pozwalał mi oddychać. Dosłownie zacząłem się dusić. Laura patrzała na mnie przerażonym wzrokiem, usłyszałem tylko:
- Nie odchodź.
Gdy obejmowała mnie w talii, po czym była już tylko ciemność, pośród której słyszałem gdzieś w oddali głosy lekarzy, coraz bardziej oddalające się ode mnie. A może to ja się oddalałem... Po chwili ujrzałem światło, z początku dalekie, lecz postępujące w moim kierunku. Światło zaczęło mnie pochłaniać, aż w końcu zacząłem się kąpać w nim cały. Choć nie miałem poczucia własnego ciała, nie czułem ani nie widziałem jego części, nóg, rąk, nie czułem nic, lecz miałem świadomość, iż jestem czymś niematerialnym, umysłem z substancji duchowej, czymś, co trudno określić słowami. W świetle ujrzałem postać podobną do mnie, na widok której znów zalała mnie fala uczuć, gorąco, wszechogarniająca miłość i radość. Po chwili zdałem sobie z przerażeniem sprawę, iż istotą tą jest Laura, choć nie wiedziałem, jak się tu znalazła. Byłem bowiem przekonany, że umarłem. Widząc Laurę miałem świadomość, która zeszła na mnie znikąd, jakby zawsze była tu ukryta i tylko czekała na pobudkę, świadomość tego, iż zawsze byliśmy razem. Widziałem różne sytuacje z różnych epok, różne fakty, wszystko w postaci nieruchomych obrazów, przelatujących w ułamkach sekund. Wszystkie łączyło to, iż zawsze widziałem na nich nas: mnie i Laurę, często byliśmy razem, w różnych związkach, widziałem jednak, iż czym więcej czasu upływało, tym bardziej byliśmy do siebie zbliżeni. Stałem tak przed Laurą i rozumieliśmy się bez słów, byłem pewien, iż ona czuła to samo, co ja. Jednak z niewiadomego mi wtedy powodu nagle wszystko znów zgasło i przerodziło się w nieprzeniknioną ciemność.
Obudziłem się znów w szpitalu, a pierwszą osobą, którą ujrzałem, był czujnie spoglądający na mnie doktor, ten sam, który jeszcze niedawno uświadomił mnie o nadchodzącej śmierci.
- Jest pan jednym z tych rzadkich przypadków ludzi, którzy przeżywają swoją własną śmierć i wracają do naszego świata, aby móc o tym opowiedzieć innym. Co najciekawsze, pańska partnerka przeżyła to samo w tym samym czasie. Czyż nie jest to rewolucja ?
- Moja partnerka ?
- Przyleciała z Paryża. A ! Mam panu przekazać wiadomość od pańskiego przyjaciela Toma - zaprosił was na obiad jutrzejszego dnia.
- Czy to znaczy, że...
- Dokładnie - jeszcze dziś mogą państwo opuścić szpital, choć wszystko to jest dla mnie nadal niejasne. Lecz, jak to się mówi, niezbadane są wyroki boskie.
Po dalszej rozmowie z doktorem okazało się, iż Laura prawie że jednocześnie ze mną przeżyła zjawisko zwane śmiercią kliniczną, jednocześnie też wróciliśmy do świata żywych. Za pół godziny miałem spotkać się z Laurą w moim mieszkaniu, ona bowiem opuściła szpital przede mną. Zostawiła tylko wiadomość: "Oczekuję ciebie jak najszybciej u mnie w domu; proszę - przybądź. Laura". Pół godziny wyznaczyłem sobie na doprowadzenie siebie do stanu pierwszej świeżości, po czym opuściłem budynek szpitala i wsiadłem do mojego samochodu, przyholowanego tu wcześniej. Skierowałem się do domu Laury. Po kilku minutach zajechałem pod jej chodnik i wysiadłem, po czym kroki swe skierowałem do drzwi Laury. Już w środku odezwaliśmy się do siebie dopiero, gdy siedzieliśmy przy stole, podczas popijania niezastąpionego Cappucino.
- Kiedy dowiedziałam się o twoim stanie, Mark...
- Wiem. To samo czułem, gdy byłem po drugiej stronie, Lauro. Czy to nie jest potwierdzeniem faktu ? Myślę, że to, co mówi Tom, jest prawdą. Myślę, że powinniśmy być razem.
- Podzielam twe zdanie. Zaskoczyłam się nawałem uczuć, jakie spadły na mnie w ostatnim czasie.
Wszystko wyglądało, jak obrazek z bajki. Miało być tak pięknie... A jednak teraz miałem i ten temat porzucić, zaczynając nowe życie w Błękitnym Obłoku. Co sprawiło, że tak dobrze zapowiadający się związek nie przetrwał próby ? Skupmy się jednak na szczegółach. Znów zamieszkaliśmy razem, u mnie w kamienicy. Życie toczyło się lepiej. Kiedy przybyła Nell - dawna koleżanka Laury ze studiów. Osoba porywcza, na topie, czy na fali, jak kto woli, rozrywkowa, itp. Największą jej wadą było zbytnie przywiązywanie się do nie swoich spraw. Choć z perspektywy czasu myślę, iż wyroki losu nie były uzasadnione tylko jej działaniem. Nell po przybyciu do Stanów bardzo szybko odnowiła swoją dawną znajomość z Laurą. Nasz związek w tamtym okresie przeżywał swoiste dojrzewanie poprzez analizę tego, co działo się dotychczas. Budziliśmy w sobie uczucia i odrywaliśmy siebie na nowo. Potrzebny był jednak spokój. Nellie jednak ten spokój skutecznie zaburzyła. Zaczęło się niewinnie, od nowych kreacji, podchodzących pod teraźniejszą modę, łażenie po butikach, salonach mody, itp. Laura z początku obawiała się tego, lecz z czasem dała się porwać stylowi życia Nell, nie zważając na nic innego. Nadszedł okres, gdy Laura prawie że regularnie uczęszczała na towarzysko - rozrywkowe spotkania "kadry z dawnych lat". Mimo tego, iż była tam ze mną, czułem się skrępowany naszą tam obecnością. Byłem bowiem światkiem, jak Laura komercjalizuje się. Nie chciałem popełniać błędu, który widać w romansach literackich, więc zanim porozmawiałem z Laurą, udałem się do Toma, jako że stał się dla mnie autorytetem.
- Wiedziałem, że prędzej, czy później do mnie przyjdziesz. Myślałeś, iż śmierć kliniczna wszystko załatwi. Pamiętaj jednak, że wy tylko ujrzeliście obraz waszego szczęścia duchowego, nic ponadto. Waszym celem jest odnalezienie w sobie uczucia i mocy, jaka was łączy mimo wszystko. Nie zgasicie jej, obojętnie jaki tryb życia byście nie prowadzili. Z tym, że wg mnie warto z tej mocy skorzystać. Masz jakieś problemy, tak ?
Opowiedziałem Tomowi sytuację Laury, wpływ Nell, itp. Być może, jak by to powiedzieć językiem Toma, Nell była ogniwem negatywnej Karmy ? Być może to tylko przypadek ? Nie, przypadków nie ma w życiu, wszystko ma swoją przyczynę, choćby nie wiadomo, jak ukrytą. Tom uświadomił mi, że wbrew mojemu wczesnemu przekonaniu moje starania co do nawrócenia Laury na drogę uczucia będą miały tylko negatywne skutki. Tom stwierdził, iż zachowanie Laury, to tylko kolejna dla niej próba. Powiedział też, żebym przypadkiem nie zapadł w monotonię z powodu mojego utwierdzonego już stanowiska w sprawie tego, co nas łączy. Ja także, wg niego, powinienem się pilnować. Skutki zbłądzenia doświadczyłem w końcu na własnej skórze, a była to tylko zapowiedź.
"Śmierć nie jest w gruncie rzeczy karą - jest tylko odpowiedzią Karmy na niepowodzenia w życiu na Ziemi. Śmierć ma dać ludziom kolejną szansę. Każdy jednak ma tą szansę daną już w normalnym, ziemskim życiu."
Zgodnie więc z zaleceniami nie wpływałem na zachowanie Laury i pozwoliłem jej samej decydować. Uwierzyłem bowiem w idee. Działo się to mniej więcej niedługo przed moim wyjazdem na stałe do Błękitnego Obłoku. Przebywając już w nim na stałe przez chwilę byłem między młotem, a kowadłem - między wiarą w naszą wspólną przyszłość, a zwątpieniem. Pamiętałem jednak słowa Toma. Brakowało mi jego mądrości, jednak często utrzymywaliśmy kontakt telefoniczny, tudzież listowny, poprzez sieć. Nastał w moim życiu okres życia w samotności, po zaspokojeniu żądzy pracy, i warunków materialnych. Starałem się nie zamykać w moim smutku i prowadzić jakieś życie towarzyskie, co nie było łatwe w Błękitnym Obłoku, oddalonym znacznie od ośrodków cywilizacji. Jakoś udało mi się jednak wstąpić do klubu zjawisk paranormalnych poprzez sieć, a niektórzy jego członkowie mieszkali w mojej okolicy, jeśli tak można ująć kilkadziesiąt kilometrów oddalenia naszych domów. Tak zaczęła się moja kariera hobbistyczna w Klubie Zjawisk Paranormalnych. KZP był stowarzyszeniem specyficznym, gdyż, jak już zauważyłem, pokonywał bariery odległości. Spotkania odbywały się generalnie w internecie, na żywo i ze wszystkimi dokumentami. Internet jednak i cała rzeczywistość cybernetyczna nie była niczym nowym dla czasów, w których to się działo, nawet na takim pustkowiu, w jakim stał Błękitny Obłok. Na początku zostałem początkującym badaczem. Po napisaniu kilku prac (gdyż odkryłem w sobie umiejętność wnikliwej analizy psychologicznej tematu, w wyniku czego tworzyłem wiele zaskakujących hipotez, bardzo przydatnych dla klubu) zostałem "awansowany" do stanowiska psychologa i specjalisty analitycznego fenomenów paranormalnych, w którym to momencie moja działalność przybrała postać ślęczenia godzinami nad zarysami psychologicznymi zjawiska UFO, stosunku społeczeństwa do Obcych, czy do reinkarnacji, itp. To mnie proszono o zdanie w sytuacjach szczytowych śledztwa, gdy dobra opina wpływała na jego powodzenie i odrzucenie możliwości oszustwa, czyli zdemaskowanie ewentualnych osobistości, których głównym celem było naigrywanie się z badaczy zjawisk paranormalnych, poprzez głupie żarty i kawały, nieraz zadziwiająco wnikliwie sporządzone. Następnie, po kilku miesiącach ciężkiej pracy człowieka, na którym już zaczęła spoczywać odpowiedzialność równa prawie tej, którą nosiłem w dawnej karierze zawodowej, przeniesiono moje stanowisko na inną, dobrze zapowiadającą się osobę, a ja miałem zostać badaczem z wyróżnieniem i legitymacją, którą uważać musiała policja i FBI, z pełnymi potwierdzeniami urzędowymi i zatwierdzeniami konstytucyjnymi, co do działalności dochodzeniowej na konkretne tematy społeczne. Zostałem Inspektorem KZP, a te stanowiska zajmowało zaledwie kilkanaście osób w Ameryce, a kilkadziesiąt na całym świecie. Jednocześnie zaczęły na mnie ciążyć obowiązki pracy w terenie, obecności na przeróżnych konferencjach, zjazdach i spotkaniach organizacyjnych, co wiązało się z turystycznym trybem życia, który przez czas jakiś prowadzić mi przyszło. Nie miałem zbytnich sprzeciwów, jakże bowiem mogłem zlekceważyć okazję darmowego zwiedzania kawału świata, zakupiłem więc na potrzeby własne nowy wózek z przyczepą kempingową, robiącą za przenośne mieszkanko. Przyczepa, zgodnie z zaleceniami klubu, miała granatowy kolor i oznakowania organizacyjne, w wyniku czego Inspektorów KZP rozpoznawało się na kilometr. Wiele podróżowałem i wiele widziałem, pisałem raporty i je przyjmowałem. Już prawie pogrążyłem się w całkowitym zapomnieniu o dawnych czasach, kiedy zaczęły gryźć mnie wyrzuty sumienia. Czy dobrze robię, starając się zapomnieć o niej ? Czy przypadkiem to nie jest próba ? Tom nie mógł odpowiedzieć mi na to pytanie, gdyż aktualnie przebywał na urlopie na Hawajach, a jego komórka nie była w moim zasięgu. Komputera Tom raczej na gorące wyspy niestety nie zabierał, pozostałem więc sam w swoich rozważaniach. A że wypadki powodują wypadki i teorie potwierdzają teorie, więc już niedługo moje wstępne rozmyślania miały stać się początkiem czegoś nowego. Przywykłem już zresztą do nowych rzeczy w życiu...
Byłem wtedy na śledztwie w sprawie maltretowanej kobiety, która twierdziła, że to nie mąż ją bije, a obrażenia jej ciała powoduje działalność Obcych. Jakoś nie chciało mi się wierzyć w wizerunek ET z pałką baysbollową, uganiającego się za panią Herman, miałem nawet gotowe rozwiązanie w rękawie, wystarczyło tylko sporządzić odpowiednią analizę i nakłonić panią Herman do odstąpienia od drogi sądowej. Zresztą ten jej proces nie zdawał się nikomu sensowny, wszyscy zgodnie namawiali ją kiedyś, aby nie zamykała oczu. Wszyscy znali bowiem Jamesa - jej męża, i wiedzieli, że był zawodowym bokserem. Owszem - kilka kilometrów dalej miało miejsce wiele obserwacji UFO, z których jakieś 90 % nie było fałszem, jednakże sprawa pani Herman była z góry przesądzona dla większości. Wtedy właśnie miałem zawodowy moment wahania, gdy zadałem sobie pytanie, czy aby klub nie przesadza zbytnio z doborem spraw do badań. Teren, na którym prowadziłem wtedy śledztwo, to tylko pustynia, z rzadka porośnięta jakimiś nieznanymi mi krzewami. Biała, lśniąca w słońcu przyczepa kempingowa pani Herman, moja ciemna i jednocześnie sympatycznie przyciągająca energię słoneczną, w momentach do 36 stopni Celsjusza wewnątrz, i badanie sprawy. Dlatego nikt nie dziwił się, gdy większość czasu spędzałem w rozstawionym na zewnątrz, białym namiocie. W niedziele nikt nie kazał nam pracować, więc postanowiłem trochę się rozerwać, co trudne było w warunkach pracy w terenie. Pamiętałem jednak o niedalekim miejscu częstych obserwacji UFO i wiedziałem, że tam właśnie jest jako takie duże miasto, z budynkiem konferencyjnym klubu. Pomyślałem wtedy, że warto by było wpaść do owego miasta, bynajmniej nie na konferencję. Odczepiłem więc wóz od przyczepy i pojechałem. Już po dwóch godzinach leżałem sobie spokojnie na leżaku przy basenie hotelu Arizona, w którym wynająłem pokój na noc. W końcu rano mogłem wrócić do pani Herman i do badań. Teraz mogłem spokojnie wypoczywać. Leżąc tak i patrząc w błękitne niebo, mimo upału, zrobiło mi się cholernie zimno. Po moim ciele przeszły dreszcze, aż mną wstrząsnęło. Po chwili ogarnęła mnie fala ciepła, tak miła, że aż nie mogłem się jej oprzeć. Skierowałem się w stronę, z której czułem, iż to uczucie dochodzi, a to, co zobaczyłem, zaskoczyło mnie doszczętnie. Najpierw jednak usłyszałem rozmowę:
- Chyba nie czujesz się źle ? Miałyśmy jeszcze popływać dziś wieczorem ?
- Dziś wieczorem popływaj sama, lub lepiej idź do tego miejscowego biznesmena, wiem, ze ci się podoba.
- Och Lauro, nie bądź taka wspaniałomyślna. Czy chcesz zostać sama ?
- Raczej tak, myślę, że trochę odpocznę.
- Nie ma sprawy, to spotkamy się...
- Jutro, do jutra Nell !
- Do jutra !
Po chwili zaczęła do mnie docierać istota sprawy, a następnie ujrzałem piękne ciało młodej kobiety, niewątpliwie panny, w co nadal nie wątpiłem, w kostiumie przypominającym skrawek ręcznika, którym w pośpiechu ktoś się owinął. Po głębszym przyjrzeniu się Laurze, bo to ona była tą zadziwiającą istotą, zauważyłem mimochodem, iż rzeczywiście był to ręcznik. Podeszła do mnie, jakby czegoś szukając, lecz jeszcze nie widziała mej twarzy. Ostrożnie położyła się na leżaku obok.
- Czegoś tu nie rozumiem ?
Usłyszałem. Nie zawahałem się odpowiedzieć:
- Czyżby nie rozumiesz mojej tu obecności ?
- Ach Mark ! To ty ! Jesteś tu ! Moje odczucia jednak nie były halucynacją, nie myliłam się ! Przyciągałeś mnie jak magnes !
Po czym rzuciła mi się na szyję, lecz ja, już nauczony czegoś przez rzeczywistość, leciutko ją odsunąłem i zadałem pytanie:
- Jak twoje życie z Nell ?
- Zadałeś to pytanie, jakby łączyło nas coś więcej.
- Źle to ująłem, przepraszam. Co robisz ?
- Szukam, a właściwie szukałam. Chciałam znaleźć tego faceta, o którym ci kiedyś mówiłam.
- Twoją teoretyczną drugą połowę ?
- Uhmm... Jednak o dziwo, nie brali mnie żadni, tzn. nie wywierali na mnie najmniejszego wrażenia. Żadni faceci. Co ważniejsze, czułam pustkę, jednak myślałam, iż jest już za późno, aby naprawiać błędy przeszłości. Nell miała mi pomóc w pogodzeniu się z tym faktem. Nic jednak z tego nie wyszło.
- Ona płakała po nocach, a w dzień nie robiła nic, poza czytaniem romantycznej poezji.
Niespodziewanie ujrzałem podobnie zgrabną osobę Nell, która zaszła nas od tyłu.
- Wpadłam, bo chciałam ci powiedzieć, że spotkamy się właściwie za trzy dni, spotkałam bowiem tego biznesmena i jutro zabiera mnie na małą wycieczkę. Ty jesteś zapewne Mark ?
- Miło mi cię poznać, Nell.
- Spoko. Wiesz Mark, ona ciebie potrzebuje i ty jej. Myślałam, że ona jest taka, jak większość, lecz po tym, co widziałam, uwierzyłam w to, co Laura powinna wierzyć cały czas, w prawdziwą miłość.
- Jak możesz mówić o tym tak otwarcie ?
- Dziwi cię to, Lauro ? Spoko - materialistów też stać na filozofię, nie zapominaj o tym. Mamy swój styl, jednak umiemy rozpoznać inne sfery. Twoje miejsce nie jest przy moim boku, wiedziałaś o tym od dawna. Zastanów się nad tym i już nie błądź. Tymczasem masz numer mojej komórki. Ja już spadam, cześć wam.
I tak Nell zostawiła po sobie wrażenie, jakiego nigdy po niej się nie spodziewałem, wrażenie przyjaciela. Zaskoczyła mnie z najlepszej chyba, swojej strony. Tak to bywa, kiedy z góry się kogoś osądza. Wyniosłem z tej lekcji naukę na resztę życia i starałem się już nie popełniać osądów a priori. Zachowanie Laury było potwierdzeniem w temacie naszego mistycznego związku. Łączyło nas coś więcej, niż szczenięca miłość platoniczna, coś nieuchwytnego, lecz totalnie intensywnego. Udaliśmy się z Laurą do mego pokoju w hotelu.
Naszła mnie wtedy refleksja, jak zmiennym może być życie człowieka, jak mocne potrafi być jego przeznaczenie. Raz znajdujesz się tu, a już w następnej chwili całkiem gdzie indziej, a wszystkie twoje plany trafił szlag. Niedługo przyszło mi jednak poświęcać się filozofii, gdyż znajdowałem się już w jednym pokoju z kimś, kto był miłością mego życia, przynajmniej tak mi się zdawało. Wcześniej wyobrażałem sobie, czy dałbym radę żyć z inną kobietą, jednak po głębszym zastanowieniu doszedłem do tych samych wniosków, co Laura. Te same odczucia i wyniki rozważań, cóż za zadziwiająca zbieżność myśli. A że wierzyłem i ufałem mojemu rozumowi, poświęciłem się całkowicie Laurze, choć zdawaliśmy sobie sprawę, że nasza miłość jest inna, odmienna od stereotypów i rzadko spotykana. Z początku nie za bardzo wiedzieliśmy, jak zacząć rozmowę, jak już wcześniej się zdarzało. Podjąłem jednak rękawicę i zacząłem od prostych, przyziemnych tematów.
- Co tutaj robisz, Lauro ?
- Przyjechałam z Nell na małe wczasy, w ogóle sporo podróżowałyśmy... Gracja, Kanada, Ocean Atlantycki... Sporo tego było.
- I wszystko po to, abyś w końcu pojawiła się tu. Wiesz, chciałbym być z tobą szczery, cenię ciebie i kocham, jednak boję się o nas. Mając na uwadze przeszłość. Nie chciałbym, aby jakiekolwiek twoje decyzje były podjęte pod wpływem impulsu, rozumiesz ? Chcę, żebyś całkowicie wierzyła w to, co robisz i była pewna.
- A czy ty...
- Jestem pewien. Byłem pewien już jakiś czas temu, choć tylko podświadomie. Wiesz, to straszne, że nie mieliśmy pewności. Szukać powinniśmy jej w sobie.
- Ja ją znalazłam, Mark.
Właściwie oboje byliśmy poszukiwaczami czegoś, co żyło i żyje gdzieś w nas. Istota naszego uczucia była nieodgadniona, jak mówił Tom. Dlatego postanowiliśmy zaufać sobie i temu, co nas łączy. Zostaliśmy razem. Laura zamieszkała w Błękitnym Obłoku i ku mojej radości wstąpiła do klubu, w wyniku czego zaczęliśmy pracować razem. Szybko minął czas, którego zwieńczeniem był awans Laury na stopień Inspektora. Formalnie i praktycznie zostaliśmy parą już nie tylko prywatnie, ale i w karierze zawodowej. Jak pewnie niektórzy się domyślają, dalej prowadziłem życie "turystyczne", razem z moją Drugą Połową. W dalszej części mego życia, której podwoje właśnie teraz się otworzyły, mieliśmy odkryć jeszcze jedną zaskakującą rzecz - powołanie zawodowe, nad wyraz silne. Ale o tym już za chwilę.
TJMulder poczta: tjmulder@go2.pl Chcesz poznać szerzej świat Londonów ? Zajrzyj na http://www.tejotka.terramail.pl!
|
 
|
|