Darmowa prenumerata - tu i teraz!
Menu
- Redakcyjne
- Strefa NN
- Teksty poważne
- Polemiki
- Dzikie Myśli
- Meritum
- Filozofia
- Szkoła
- Poezja
- Opowiadania
- Teksty zabawne
- Animacje
- Muzyka
- Wstęp
- NoName Poleca: Tajemnica Skarabeusza
- Tęsknie...
- ...za Tobą
- Słowo wstępne - "Londonowie"
- Londonowie - epilog
- Londonowie - part 1
- O Smoku i Czarnej Dziewicy Smoczycy
- Kilka słów od iza_belki
- Sarriss z Czarnej Zatoki (2/6)
- Afrodyta
- Idioci
- Losy Gorsze Od Lewatywy - "Robert Wood"
- Najmilsza Walentynka
- Obietnice
- Ostatnia rozmowa
- Przeznaczenie
- Samotny promień słońca... (Zbawienie i kara)
- Sędzia
-
Z życia Emmie
- Tamiran w kręgu Gabitów
- Spełnione życzenie
BezImienny - wersja online!
Czytelnia.net - lektury szkolne, debiuty literackie, poezja, cytaty... i wiele więcej!
Poprzedni artykułNastępny artykuł Opowiadania  

Sędzia


Wizard

Nigel: Tata, po przeczytaniu tekstu syna bardzo się zaniepokoił, ale chyba już wszystko w porządku.


Szedłem za nim. Starałem się tak zsynchronizować kroki, trzeszczące na białym śniegu, żeby mnie nie słyszał. Byłem o dziesięć metrów od niego, kiedy wyjąłem z kieszeni foliową torebkę i starannie nałożyłem na rękę w rękawiczce. Pięć metrów - wyjąłem nóż. Kiedyś był do papieru, ale starannie naostrzyłem go - teraz był jak brzytwa... Dwa metry... Metr... Kiedy mijałem go, obejrzał się, a jego twarz wykrzywił ten sam grymas, co zawsze na mój widok - czysta złośliwość i chęć przycięcia mi, jak zwykle. Nie zdążył. Spokojnym, zdecydowanym ruchem przyłożyłem mu ostrze do gardła i pociągnąłem. Przecięło skórę bardzo głęboko, zgrzytając lekko na chrząstkach krtani. Zawadziłem aż o tętnicę, tę po drugiej stronie, by nie ochlapała mnie krew. Wybałuszył oczy, chwycił się za gardło dłońmi i upadł. Próbował coś powiedzieć, ale słyszałem tylko charkot i gulgotanie. Sądziłem, że może teraz zobaczę w jego oczach zrozumienie - ale nie... Nawet nie było "dlaczego?" - była tam jedynie czysta nienawiść...

Nie zatrzymałem się, ale szedłem dalej. Wywróciłem foliową torbę na drugą stronę, zdejmując ją z ręki tak, aby nóż znalazł się w środku i schowałem do plecaka. Popatrzyłem jeszcze po sobie, czy aby na pewno nigdzie nie ma na mnie śladów krwi. Nie było. Za sobą słyszałem głuche uderzenia jego nóg o twardą zmarzlinę. Obejrzałem się i zobaczyłem, jak drgawki ustają, a ciało zamiera w bezruchu w purpurowej kałuży, topiącej śnieg. Zabiłem go, a mimo to czułem się świetnie, byłem tylko trochę głodny. Ale Babcia pewnie już czeka z obiadem...


Może najpierw coś wyjaśnię... Jesteście pierwszymi, którzy poznajecie tę historię. Wydarzyła się równo rok temu... a zaczęła - dwa i pół roku temu.


Nowa szkoła, nowi ludzie - wszystko nowe, jak to bywa. Mnie było trudniej, przyszedłem z pewnym opóźnieniem. Na początku trudno się było dopasować - nie zyskałem szybkiej sympatii, wręcz przeciwnie. Żarty, docinki, złośliwości - były na porządku dziennym. Krytykowali mnie samego, mój styl, charakter, ruchy, wypowiedzi... Nie poruszało mnie to - przynajmniej nie było tego widać, choć z wściekłości czasem miałem różne myśli, które wszakże zrealizowałem dwa i pół roku później - więc wkrótce dano mi spokój. Pozostał tylko on. Dwa lata znosiłem z trudem, jak wygłasza jakieś uwagi, dowcipkuje (na niskim zresztą poziomie) i usiłuje mnie zdenerwować. Dobrał sobie kumpli, podobnych jak on.

Kiedy widziałem tę zgraję, szturmującą na wszystkich słabszych od nich, atakującą każdego, kto nie chciał lub nie potrafił się bronić (co trzeba im przyznać, atakującą wyłącznie psychologicznie), bez powodu najeżdżającą na mnie - po prostu obmyślałem różne plany i motywację dla ich realizacji.

Pierwszy myśli były głupie - "ach, gdyby tak mieć uzi i strzelać do nich, jak leci"... Potem pojawiły się rozsądniejsze plany, aż wyłoniła się konkretna ofiara, konkretny pomysł i właściwe umotywowanie...

Kropla przepełniła czarę pewnego zimowego dnia, w styczniu, już nawet dokładnie nie wiem, kiedy. Przechodziłem mimo, usłyszałem niewybredne żarty, opinie, dowcipy i złośliwości pod moim adresem. Jak zwykle, powiecie... Ale to był o jeden raz za dużo.

Nasunęły mi się myśli - jak będzie kiedyś, jak oni będą wyglądać za - powiedzmy - dwadzieścia lat..?

Nie uczą się, nie dbają o nic, robią co chcą i głupieją na potęgę... Za dwadzieścia lat ja będę pracował, oni nie - ja będę w zamian za to, że oni w każdej chwili mogą mnie zaczepić na ulicy już nie tylko z docinkami, w zamian za znoszenie tych wyzwisk przez tyle lat - ja w zamian za to mam płacić ze swojej pracy podatki na utrzymywanie ich? Bezrobotnych idiotów? O nie!

Życie jest po prostu zbyt cenne, żeby niektórym pozwolić z niego korzystać...

Tego samego dnia zacząłem przygotowania. Obserwowałem przez tydzień jego drogę ze szkoły do domu. Wybrałem dzień - dwa tygodnie później...

Wybrałem miejsce, godzinę, broń, sposób. Do ostatniej chwili chciałem wbić ten nóż z tyłu, w podstawę czaszki i przekręcić, rozbełtując mózg, ot tak - z humanitaryzmu, żeby śmierć była szybka. Bałem się jednak, że mi ostrze uwięźnie i będę je musiał zostawić...

W końcu uderzyłem inaczej - resztę już znacie... Teraz co dalej..?


Stałem na tej ścieżce przez chwilę, potem obróciłem się i odszedłem, nie spojrzawszy już więcej na trupa.

Miałem przynajmniej kilka minut zanim ktokolwiek będzie szedł tą drogą. Skręciłem w równoległą ścieżkę - prowadziła tymi samymi polami z powrotem tam, skąd przyszedłem, aż do przystanku. Wsiadłem w autobus i - jak codziennie - pojechałem do domu.

Słusznie przypuszczałem, że nikt nie będzie mnie podejrzewał. Policyjny pies początkowo nie mógł odnaleźć tropu wśród setek innych - ta ścieżka bya dość uczęszczana - tabuny ludzi chodziły tamtędy co jakiś czas, wracając z pracy do domu.

Kiedy pies wreszcie podjął jakiś trop, może nawet mój - zgubił go szybko na przystanku.

Nikt mnie nie mógł podejrzewać, bo nigdy nie wracam przez pola do domu, zawsze autobusem - i nikt nie widział, żebym i tym razem tamtędy szedł.

Niemniej jednak trzy miesiące były dla mnie ciężkie - bałem się nie tyle jednak wyników śledztwa, co samego siebie - żebym nie wygadał się nieopatrznie z tego, co zrobiłem. Dopiero po zakończeniu śledztwa, które uznało, że to musiały być porachunki o płatności za narkotyki (palił i ćpał, ale niewiele) i utknęło w martwym punkcie, poczułem ulgę.


Teraz, kiedy minął już rok, zaczynam dostrzegać coraz więcej takich niesprawiedliwości.

Pojąłem, że on był tylko jednym z wielu. Widziałem, jak codziennie setki mu podobnych kręcą się po mieście, bezcelowo, co najwyżej aby kogoś skrzywdzić. Słyszałem śmiechy za swoimi plecami - na pewno rozmawiali o mnie... Nie daruję im... Są tu, są tam... Zaczepiają mnie czasem... Nie... Ja muszę być jak sędzia Dredd... Ja muszę oczyścić świat z tych, którzy mu szkodzą, jeśli państwo nie umie tego zrobić w moim imieniu... Wymieść wszystkie zaropiałe rany na ciele społeczeństwa - dla siebie, swoich dzieci i dla wszystkich ludzi... "Oczyścić dom ze śmieci! Oczyścić dom, mówię! Oczyścić dom, dzieci!" jak rzekł ksiądz Robak... O, on miał rację..! Oni stanowią przeszkodę na mojej drodze, oni szkodzą mnie i całemu społeczeństwu... Są jak rak, toczący zdrowy organizm... Trzeba ich wyciąć... Zlikwidować jednego po drugim... Póki starczy okazji, sił i serca...


Jest...
Już wiem, który będzie następny...
Już wiem, gdzie i kiedy...
Już wiem, jak...

Życie stanowczo jest zbyt cenne, żeby pozwolić niektórym z niego korzystać...

Wizard
poczta: wizaard@o2.pl
"Stoję na ulicy z nią, śmiechy wkoło nas
Ktoś przechodzi trąca łokciem, pluje Małej w twarz
Głośno mówię: Mała patrz - cywilizowany świat
Potem mu przestawiam nos, upadł ale wstał
Dookoła głosów sto: Ten w skórze to drań
Padam, dzisiaj byłem sam, Mała zanuć to co ja"

Poprzedni artykułWstępNastępny artykuł