|
|
|
Sarriss z Czarnej Zatoki (2/6) Niedźwiedź
Nigel: Z listów które piszecie wynika że ten cykl się Wam bardzo podoba... lepszej pochwały nie można wymyślić :-).
Kaspel: Naprawdę dobre opowiadanie fantasy. Dokładnie przedstawione przeżycia i napotkane miejsca. Widać fascynację nietypową mieszanką magii i techniki.
Rozdział 2. W poszukiwaniu przeznaczenia
Sarriss powoli jechała konno przez las. Chciała zatrzymać się u stóp Drzewa Królowej, najświętszego miejsca leśnych elfów, aby tam medytować. Drzewo Królowej było jedyne na całym świecie, wyrosło w miejscu, gdzie barbarzyńcy wbili na pal ciało zamordowanej królowej. Królowa złączyła się z drewnem w jedno, zmieniła się w wiecznie zielone drzewo rodzące czerwone owoce. Owoce słone jak jej łzy i gorzkie jak jej żal do świata. Trujące, jak nienawiść, pełne krwi. Jej krwi. Jeśli owoc spadał na ziemię, oznaczało to nadejście wojny. Ostatnio spadł pięćset lat temu, przed wojną z orkami z południowych stepów. Orki i ich mniejsi pobratymcy, gobliny, tworzyły barbarzyńskie, koczownicze społeczeństwo. Posługiwały się prymitywną bronią z kamienia, brązu i niehartowanego żelaza, ubierały się w futra i prymitywnie tkane płótno. Głównie walczyły między sobą, ale zdarzało się, że wyruszały walczyć z elfami lub krasnoludami.
Osiedle leśnych elfów składało się z kilkunastu domów na drzewach, niewielkiego marmurowego pałacu i wysypanych piaskiem ścieżek. Otaczała je palisada ukryta w gęstych zaroślach, a w koronach drzew znajdowali się specjalnie wybierani do tej czynności łucznicy. Najlepsi strzelcy w całej puszczy. Sarriss zatrzymała się przed bramą oplecioną bluszczem. Nagle tuż obok niej wyrósł strażnik z włócznią.
-Podróżnik tutaj? Czego chcesz?
-Spokoju. Chciałam zatrzymać się u stóp Drzewa Królowej.
-Nie wierzę ci. Zsiadaj z konia.
Sarriss zeskoczyła z wierzchowca i stanęła przed strażnikiem.
-Rzadko zdarza nam się Podróżnik lub Dumny, który chce śnić pod Drzewem Królowej. Oddaj broń.
-Czy to konieczne?
-Tak. Oddaj mi broń. Zwrócę ci ją, kiedy odejdziesz spod opiekuńczych gałęzi Królowej.
Elfka rozpięła pas, po czym oddała go strażnikowi. Ten wydobył gwizdek o dziwnym kształcie i dmuchnął w niego. Brama otworzyła się, Sarriss wprowadziła konia, po czym skierowała się do łaźni. Przed medytacją musiała oddać się rytualnej kąpieli.
Weszła do niewielkiego budynku wykonanego z drewnianych bali. Rozebrała się i zanurzyła w okrągłym, kamiennym basenie. Woda była lodowato zimna. Potem Sarriss przeszła do następnej komnaty. Niewielki piec ogrzewał ją do tropikalnej temperatury. Sarriss usiadła na drewnianej ławie i polała wodą kamienie leżące we wgłębieniu na piecu. Buchnęła para, elfka położyła się na ławie i przymknęła oczy.
Po piętnastu minutach znowu obmyła się chłodną wodą, wytarła i ubrała. Pod Drzewem Królowej zatrzymał ją kapłan Elendara, boga łowów i natury.
-Witaj, Podróżniczko...Czy jesteś gotowa śnić w objęciach Królowej?
-Tak. - Sarriss pochyliła głowę.
-Tak więc oprzyj głowę o pień Królowej i zaśnij.
Elfka ułożyła się pod drzewem, oparła głowę o jego pień i zamknęła oczy. Zdawało jej się, że drzewo szumi jej kołysankę z dziecinnych lat, a jego gałęzie pochylają się ku ziemi, aby ją osłonić. Poczuła zapach kwiatów, pyłek drażnił jej nos. Czuła się odprężona, rozluźniona i senna. Zasnęła.
Kryła się na dachu, za kominem. Mierzyła z kuszy w szyję Ylith Varadi'an, mrocznej elfki, którą oszpeciła kilka lat temu. W końcu mogła ją zabić na dobre. Powoli pociągnęła za spust...
Coś szarpnęło ją za szyję, zaczęła z niesamowitą szybkością mknąć za wystrzelonym bełtem. Wyprzedziła go, wbiła się w głowę mrocznej elfki, odwróciła się w stronę okna...Brzęk rozbijanej szyby, bełt wbił jej się w gardło, Sarriss padła na klęczki, a potem krzyżem na ziemię. Sarriss? Nie, przecież teraz znowu była sobą, na dachu, z kuszą w dłoniach, z czerwonawą mgiełką przed oczami. Wystrzeliła w nocne niebo, by po chwili opaść gdzie indziej.
Irthis. Wampirzyca. Elfka z całej siły pchnęła w brzuch przeciwniczki. Zanim jednak ostrze dotknęło ciała wampirzycy znów to samo. Skok w jej oczy, jej głowę. Potworny ból w brzuchu przeszywanym stalą, upuszcza sztylety, osuwa się na ziemię, usiłuje zawiesić się na szyi elfki, ale nie ma siły, palce rozluźniają się, czerwona ciemność...Skok. Patrzy na ciało wampirzycy zwijające się w kłębek i powoli rozsypujące się na popiół. I znowu ta potężna siła ciągnie ją w górę, a potem w dół...
Patrzy na kogoś, kogo nie zna: naga, blada elfka. W kącikach ust zaschnięta krew, w stalowoszarych oczach płonie żądza mordu i zemsty, srebrne włosy nastroszone, skóra barwy wosku, ręce do łokci umazane we krwi, w dłoniach ociekające krwią zakrzywione kindżały...Obie stoją na kamiennej kolumnie zawieszonej w kolorowej pustce. Naga wykonuje pierwszy cios: cięcie w gardło Sarriss. Elfka łapie ją za rękę, półobrót, lekkie przykucnięcie, łokieć nagiej na jej ramieniu, a teraz do góry...Trzask łamanej kości, krzyk bólu...Ona też to czuje, też krzyczy, łokieć pulsuje potwornym, tępym bólem. Już wie, o co chodzi królowej. To kara za jej dotychczasowe uczynki. Za jej pośpiech, owczy pęd za pieniędzmi i sławą, za niestałość...Chwyta nagą za szyję, wyrywa zakrwawiony nóż, ciska go gdzieś daleko, w pustkę. Trzyma przeciwniczkę w żelaznym uścisku, nie puści jej. Odwraca się, trzyma nagą najsilniej jak może, bose nogi machają bezwładnie nad wirującymi barwami...Ale nie może tego zrobić. Jeśli zabije nagą, zabije siebie. Jeśli ciśnie ją w tę wirującą otchłań, to tak, jakby rzuciła tam siebie. Ściąga nagą z powrotem na kolumnę, chwyta ją za ramiona, patrzy głęboko w płonące oczy, krzyczy "Spójrz na mnie! Sarriss! Ty jesteś mną, a ja jestem tobą! Co mam robić?!". Oczy tej drugiej stają się mętne, nie rozumie, co ona do niej mówi, drżącymi ustami szepcze "Skacz, skacz, skacz...". Sarriss zastanawia się, jak się wyrwać z tego koszmaru, co zrobić, żeby wreszcie przebudzić się albo chociaż uzyskać wskazówki co do przyszłości. Obejmuje nagą, przyciska ją do siebie, tuli z całej siły, jakby chciała wcisnąć obłąkaną w siebie...Uścisk gniecie jej żebra, ale ona nie przestaje, nie puszcza, całuje nagą w usta...Potworna elfka znika, ale Sarriss siłą rozpędu przechyla się do przodu i spada z kolumny. Wrzeszczy przeraźliwie, koziołkując w wirującej, migoczącej, kolorowej przestrzeni. Nie spada. To raczej kolumna leci w górę, uwolniona od jej ciężaru. Elfka rozgląda się wokoło: leci w wielką, czarną dziurę. Czarną dziurę obwiedzioną szeroką, wypukłą, szarą granicą. Granicą tak szeroką, jak szerokość tej potwornej, ciemnej jamy. Wytęża wzrok i widzi gdzieś daleko przed sobą jakby wzgórze, pokryte zakrzywionymi, grubymi i długimi kolcami. Już wie, gdzie jest. Balansuje ciałem, tak by spadać głową w dół, wyciąga ręce w górę i z pluskiem wbija się w olbrzymią źrenicę.
Jezioro. Duże, czarne, w gładkiej tafli odbija się popołudniowe niebo i okoliczne wzgórza...Sarriss nie ma ciała. Unosi się w powietrzu, przelatuje nad wodą, wiedziona po niewidzialnej ścieżce leci do czarnego otworu wejścia do kopalni. Mknie w dół szybu, mijając karbidowe lampy oświetlające jego ściany. Widzi pracujące krasnoludy, przelatuje obok nich, gdzieś w ciemny kąt, potem głębiej w szyb wydrążony jakby tysiącami kropel wody. Szyb zmienia się w poziomy korytarz, zielone światło odbija się od złota, którym pokryte są ściany...Ściany żyją, drgają, poruszają się. Tysiące, miliony owadów wielkości pięści, a na środku olbrzymiej sali, w upiornym zielonym blasku lśni ich królowa. Sześć kolczastych odnóży, ociekające jadem szczęki, wzrost niedużego wilka, olbrzymi odwłok pełen jaj...Nagle krzyk. Złota fala spływa z góry, niosąc ze sobą kilka ciał. Krasnoludy jeszcze żyją. Trafiają prosto do królowej. Strugi jadu tryskają na górników. Przeraźliwy wrzask odbija się echem od ścian kopalni. Z niezwykłą prędkością wojowniczka wylatuje z kopalni, mija stojące przy drodze domy, po czym w locie odwraca się, by ujrzeć tabliczkę "Witamy w Ghilza-Bar". Potem wszystko znika.
Ranek. Sarriss dotknęła palcem pnia Królowej.
-Wiesz, co odróżnia mnie od ludzi? Ja mam przynajmniej zasady...
Odeszła spod Drzewa i skierowała się do karczmy. Leśne elfy prawie w ogóle nie piły alkoholu, jedynie wino i miód pitny. Nie uprawiały roli, zamiast tego polowały i trudniły się zbieractwem. Po śniadaniu Sarriss wyjechała z osady. Skierowała się do Falkendorf, miasta zdominowanego przez ludzi i krasnoludy. A najbardziej zdziwiła ją grupa poszukiwaczy przygód wychodząca właśnie z biblioteki: Vect, jego flama, krasnolud z dziwną bronią podobną do muszkietu zatkniętą za pas, półelfka z kolczykiem w nosie i kuszą na plecach, rudowłosa elfia czarodziejka ze sporym amuletem zasłaniającym to, czego nie zdołała ukryć wydekoltowana suknia i szlachcianka pozująca na wojowniczkę.
-Vect, w coś ty się znowu wpakował?! - Sarriss nawet nie zsiadła z konia. - Tego uciszenia ci nie daruję...!
-Ja?! - czarodziej uderzył się kciukami w piersi. - Tym razem to ja zostałem "wpakowany". Wybrałabyś się z nami? Podobno w jakiejś wsi w górach coś porywa górników. Jeden podobno twierdził, że to jakieś robale. Ale, jak wiem, ty nie przepadasz za czymś, co ma sześć nóg i jest paskudne?
-Śmieszna sprawa, Vect...Akurat wybieram się do Ghilza-Bar. Poczekać na was? Bo nie wiem, czy sama trafię. - elfka była bezczelna.
-No to ruszamy. Jeden miecz więcej może nam tylko pomóc. - odezwała się szlachcianka.
Do wioski górników dotarli po czterech dniach. Karczma była typowo górnicza i krasnoludzka. Mocne alkohole, latające kufle i ciągłe burdy. Jakiś pijany człowiek podszedł do Sarriss i złapał ją za piersi.
-Eeej...Laluniu...Daj dupy...
Zmienił ton, kiedy wysoki, żeglarski but elfki wbił się w jego krocze. Sarriss złapała go za brudne włosy, po czym cisnęła w stronę drzwi. W zderzeniu z głową pijaka te natychmiast się otworzyły, a on sam potknął się o próg i jak długi wyłożył się przed karczmą.
-W sprawie oczyszczenia kopalni to dokąd? - zagadnęła szynkarza.
-Nie tutaj. Do naczelnika, na koniec wsi.
Cała grupa zawitała do domu naczelnika. Ten, gdy usłyszał, o co chodzi, wyjął z szuflady przebitego sztyletem złotego owada.
-Niedawno zaatakowały. Musieliśmy dostać się do ich siedliska, kiedy przesunęliśmy przodek. Natrafiliśmy na jamę i tunele gdzieś niżej. Nie schodziliśmy tam, czekaliśmy na przysłanie windy.
Nagle odezwał się krasnolud z zatkniętym za pas muszkietem.
-Będę potrzebował ręcznej pompy, nafty i kilku rur mogących wytrzymać wysoką temperaturę.
-To się da załatwić, pójdźcie do Bragiego i proście o co chcecie.
Krasnolud na resztę dnia zamknął się w udostępnionym mu warsztacie.
-Kłaniają się krasnoludzkie wynalazki. - mruknęła pod nosem szlachcianka. - Wykombinuje znowu jakieś dziwadło, zupełnie jak wtedy, kiedy zrobił ten jego "bandolet samopowtarzalny". Po prostu pukawkę, której nie trzeba nabijać po każdym strzale. Tylko, że pół tej zabawki to nitrogliceryna. Jeden większy wstrząs i po armacie.
-Świetnie, wlekliśmy się tu cztery dni, a nawet was nie znam. - Sarriss oparła się o drzwi warsztatu. - Jestem Sarriss Heleann.
-Mnie i Vecta już znasz. - rzuciła Avandrellin. - To Syrinne Thael, ta kolorowa dziewczyna to Nalia de Arnise, a moja szajbnięta koleżanka z kolczykiem w nosie to Jordana Sandoval.
-A ten mechaniak, który siedzi w warsztacie to Snorri. Nie wymienia nazwiska, po prostu Snorri. - rzuciła Jordana.
-Chyba mechanik... - sprostowała Syrinne.
-Mechaniak. Maniak mechaniki.
-Aha. Jasne. - mruknęła Sarriss.
Następnego ranka wkroczyli do kopalni. Snorri taszczył ze sobą dziwną konstrukcję składającą się z pompy, rur, świeczki i bańki z naftą.
-Miotacz ognia. - uśmiechnął się. - Takich zabawek używaliśmy w wojnach z orkami. Może nie ma wspaniałego zasięgu, ale jak już rozpyli, to mamy pieczyste.
Niewielki płomień świeczki nie dawał wystarczająco mocnego oświetlenia, więc drużyna zapaliła także niesione ze sobą pochodnie.
-Ta kopalnia - głos Vecta odbił się echem w wąskich tunelach. - jest położona częściowo pod jeziorem. Rozmawiałem wczoraj z tym krasnoludem, nadzorcą.
Dotarli do olbrzymiej sali z windą. Tam czekał już na nich operator.
-Wsiadajcie i trzymajcie się mocno. Silnik już chodzi.
Winda zaczęła się powoli staczać w głąb ziemi. Karbidowe lampki dawały jako-takie światło w szybie. W końcu stalowa klatka zatrzymała się. Najpierw wysiadł Snorri, potem Ava, Nalia i Sarriss, a na końcu Vect, Syrinne i Jordana. Nagle ujrzeli kłębiącą się w korytarzu złotą masę. Sarriss wydała z siebie najgorsze przekleństwo, takie, że aż Snorri na chwilę odwrócił głowę. A potem wszystko potoczyło się szybko.
W korytarzu nagle zapłonął złoto-pomarańczowy ogień, kiedy miotacz ognia zionął w sam środek złotego kłębowiska. Krasnolud strzelał po podłodze, ścianach i suficie, ale złote owady pełzły naprzód. Przebiły się przez ognistą zaporę, wypełniły cały korytarz...Sarriss poczuła, że coś wbija się w jej łydkę. Noga zdrętwiała, potem druga noga, plecy, ręce, kark...Sarriss upadła na ziemię. Nie mogła się ruszyć. Jadowite ugryzienia owadów powaliły też pozostałych. I złota fala poniosła ich gdzieś przed siebie, w dół...
Do królowej. Do tego potwora. Drętwienie powoli ustępowało. Wysoko w suficie tkwił zielony kryształ. Światło wpadało przez niego do jaskini, dodatkowo przepuszczone przez falującą wodę jeziora. Wszystko wokół migotało. Do królowej jako pierwsza trafiła Jordana. Kilka kropel jadu kapnęło na jej bok. Krzyknęła przeraźliwie, jad królowej wżerał się w nią, a owad wypluwał go jeszcze więcej. Cały bok i biodro półelfki wrzały. I wtedy Jordana wrzasnęła:
-Snorri! Rzuć mi muszkiet!
Odtoczyła się na bok, krasnolud cisnął w jej stronę pistolet, który wylądował idealnie w dłoni kuszniczki. Pierwsza kula odbiła się rykoszetem od łba królowej. Cztery kolejne trafiły w kryształ pod sufitem. Zielone odłamki posypały się na ziemię i kryształ rozpadł się na kilka części. Kolumna wody z hukiem wpadła do gniazda owadów. Zalała owady, królową, poszukiwaczy przygód...Jordana straciła przytomność. Sarriss skoczyła w jej stronę, objęła ramieniem i zaczęła wiosłować nogami, żeby wydostać się na górę. Szum wody powoli ustawał...
Elfka wystrzeliła na powierzchnię i wzięła głęboki wdech. Zaczęła ciągnąć kuszniczkę do brzegu. Tuż za nimi płynęła Nalia. Powierzchnię jeziora pokrywały owady. Wiosłowały nieporadnie w głębokiej wodzie. Sarriss wyciągnęła Jordanę na brzeg jeziora. Skóra na boku półelfki była czerwona i pokryta pęcherzami.
-Hej! Świrusko! Obudź się! - elfka potrząsnęła kuszniczką. Ta zamrugała oczami, skrzywiła się z bólu, spojrzała w oczy Sarriss i najpoważniej jak tylko mogła, zapytała:
-Czy ja jeszcze zagram na skrzypcach? - po czym wybuchła dzikim śmiechem.
Od strony jeziora rozległ się plusk i spomiędzy zdechłych owadów wychyliła się głowa Lamnaeliona Vecta. Elf wypluł wodę i zaczął powoli płynąć do brzegu. Tuż za nim spod wody wystrzeliła Syrinne, obok niej Ava, a na końcu Snorri. Kiedy już dopłynęli do brzegu, krasnolud wyżął brodę, po czym wydobył z kieszeni grzebień i starannie ją rozczesał.
Ociekający wodą ruszyli do nadzorcy.
-Po robalach! - rzuciła Jordana wspierająca się na ramieniu Vecta.
-I po kopalni. - mruknął Snorri. - Poziom wody w jeziorze trochę opadł.
Nadzorca poderwał się z krzesła.
-Po kopalni?!
-Uszy do góry, królowa tych cholerstw śpi z rybkami. - odezwała się znowu kuszniczka.
-Kopalnię zalało. Niższe poziomy pełne wody, na wyższych pewnie będzie do kostek. - Snorri wiedział dobrze, o czym mówi. - Można przemieścić wydobycie.
-Cholera. - stropił się krasnolud. - Nie dało się inaczej? Dzięki za pozbycie się tych owadów. Należy się wam pięćset dukatów.
Krasnolud wyjął ze stojącego pod ścianą sejfu niewielki worek złota.
-Podzielcie się równo.
Wręczył go Avie.
-I dobrze wam radzę, wynoście się stąd. Jak najprędzej.
W drodze powrotnej humory drużyny były zwarzone. Dostali jedną czwartą zapłaty, podpadli w wiosce, Snorri zgubił prototyp pukawki, a Jordana mało nie została zeżarta przez wielkie obrzydliwe robale.
Na drodze stało kilka postaci w czarnych szatach. Wędrowni mnisi zagłady, chodzili od wsi do wsi, od miasta do miasta i przepowiadali jakieś niestworzone rzeczy, żebrząc przy tym o jałmużnę. Wszyscy mieli kaptury nasunięte głęboko na oczy. Nagle jeden uniósł głowę. Sarriss spojrzała w jego stronę...
Blizna na twarzy. Nad lewą brwią i na lewym policzku. Kobiece rysy twarzy.
Mnich wyszarpnął z rękawów dwa krótkie miecze i pozbył się podartego habitu. Ylith Varadi'an. Szarawary, skąpa czarna bluzka bez rękawów, włosy upięte w kok długą szpilką. Pozostałych czterech miało w rękach kusze. W mgnieniu oka pierwsza strzała znalazła się w piersi Nalii i dziewczyna spadła ciężko na ziemię.
Sarriss zeskoczyła z konia, wyjęła Podmuch i rzuciła się na zabójczynię. Sparowała atak zatrutego ostrza. Potem wyprowadziła swój. Mroczna elfka odpowiedziała zastawą chwilę za późno. Miecz Sarriss zagłębił się w jej przedramieniu, palce ciemnej elfki rozluźniły uścisk i jeden z mieczy upadł na ziemię.
Dwóch fałszywych mnichów zniknęło w eksplozji. Bełt ostatniego trafił w udo zsiadającą z konia Avandrellin. Elfka straciła równowagę i przewróciła się na plecy.
Syrinne zdmuchnęła smużki dymu z palców. Jordana prawie jednocześnie z fałszywym mnichem zarepetowała kuszę. Zgrzytnęły tryby, cięciwa znalazła się na swoim miejscu, bełt wysunął się z magazynka na łoże, półelfka wymierzyła i pociągnęła za spust.
Bełt z nieprzyjemnym chrupnięciem zagłębił się w czole fałszywego mnicha, który upuścił kuszę i padł na ziemię. Ostatni, szarpiący się ze swoją kuszą, sięgnął do kołczana po pocisk i w tym momencie kawałek drewna jakby ożył. Wyśliznął mu się z palców, uniósł w powietrze i wbił się w serce kusznika.
Ylith pchnęła w serce Sarriss. Srebrnowłosa uniknęła ciosu odskakując do tyłu, szykując się do ciosu...Mroczna elfka kopnęła ją z całej siły w żebra. Sarriss przewróciła się na plecy, zabójczyni usiadła na niej, zbliżyła miecz do jej gardła...
-Już nie żyjesz...
Sarriss złapała ją za nadgarstek. Potem potoczyły się razem po ziemi. Nie wiadomo było, która zwycięży. W końcu Sarriss wyrwała zatruty miecz z rąk przeciwniczki i odskoczyła. Ylith wstała, zamachnęła się...
Sarriss przeszła pod jej ramieniem i wbiła ostrze tuż nad pępkiem mrocznej elfki. Po samą rękojeść. Cios przeszył ciało Ylith na wylot. Ta wydała z siebie tylko przeciągły, głuchy jęk i upadła na ziemię. Dyszała ciężko. Pod jej plecami powoli rozlewała się plama krwi. Brzuch też pokrywał się czerwienią.
-Jesteś szczęśliwa, ty mała kurwo? Szczęśliwa, że mnie dopadłaś? Nawet nie wiesz, jak jęczała twoja mamusia...Jak pełzała u moich stóp błagając o litość...O to, żebym ją dobiła! Naprawdę, sztylet w samym środku kręgosłupa to wyjątkowo bolesny koniec...
Sarriss pochyliła się. Złapała konającą za włosy.
-Obetniesz mi głowę? No, śmiało...Mała, głupia kurewka...Nie boję się bólu...Nie boję się trucizny...Nie boję się ciebie, ty mała, tania dziwko...
-Dokonałam zemsty...Po sześciu długich latach. Teraz będę tu siedzieć i patrzeć, jak powoli zdychasz...Oszpecić cię, to było nic...Chciałam cię zabić. Rozpruć ci brzuch i wbić w czaszkę pogrzebacz, tak jak ty zrobiłaś to mojej matce...
-Mała, słodka, liżąca cipy srebrnowłosa kurewka...Poliż i mi, ostatni raz...No, dalej...Wykończ mnie, rozbierz do naga i powieś na drzewie...Ty...mała... - z ust Ylith powoli sączyła się krew. To już był koniec. - Boisz się...mnie...I słusznie...Będę...twoim...koszmarem...WIEEEECZNIEEEE...!!!
Mroczna elfka z tym wrzaskiem wydała ostatnie tchnienie. Młoda wojowniczka przyklęknęła przy ciele i sięgnęła do bielizny zabójczyni. Wydobyła stamtąd niewielką buteleczkę z malachitu o kształcie płaskiego walca z szyjką z boku, zdobioną kameą z wężem. Taka buteleczka zawierała Dúandyveinn, Łzy Bogów, niezwykle silną truciznę działającą niemal natychmiast. Taki flakonik był pierwszą i ostatnią rzeczą potrzebną schwytanej zabójczyni.
Za Sarriss ktoś płakał. Jordana. I Syrinne. Biedna, mała Nalia, młoda dziewczyna, zginęła przez przypadek...Przez Sarriss. To jej chciała Ylith, to właśnie ona miała tu zginąć. Nie Nalia. Elfka wsunęła flakonik do kieszeni i podeszła do leżącego na ziemi ciała. Po napiętej, opalonej twarzy powoli staczała się łza. Nalia zapłakała przed śmiercią. Widać jej przeznaczeniem było umrzeć młodo. A ona nie chciała. Leżała na plecach, rude włosy rozsypały się wokół głowy, powieki mocno zaciśnięte, usta lekko rozchylone...
Syrinne utkwiła wzrok w wątłym ciele leżącym u jej stóp. Palce lewej ręki delikatnie drgnęły. Podbródek też. Z rozchylonych ust dobiegały ledwie słyszalne stęknięcia. Nalia żyła i dusiła się. Czarodziejka uklęknęła i mocno nacisnęła na jej brzuch.
Głośne kaszlnięcie upewniło wszystkich, że szlachcianka nie ma zamiaru schodzić z tego świata. Nalia dochodziła do siebie. Powoli wyciągnęła bełt wbity w rodowy medalion.
-Mam złamane żebro, uderzyłam się w głowę, zaczęłam się dusić, stłukłam sobie ramię i widziałam światło, a poza tym wszystko w porządku. - wymamrotała. - W czorty z medalionem, przydał się po raz pierwszy. Ród de Arnise podupadł ostatnimi czasy...
-Nie ruszaj się... - Syrinne zaczęła wymawiać zaklęcie, powietrze zadrżało...
-Syrinne... - Vect pierwszy zauważył, że coś jest nie tak. Do tej pory nie widział tego na własne oczy, ale słyszał. Wypaczenie Mocy. Najgorsze, co mogło spotkać korzystającego z magii. Rzadkie przebicie wywoływane przez demony lub magiczne przedmioty.
Syrinne wyczuła dziwne drżenie energii. Próbowała jakoś odwrócić zaklęcie, pchnąć moc z powrotem w otoczenie. Mamrotała formuły coraz szybciej, nie mogąc kontrolować całej energii magicznej. Gdyby Nalia została potraktowana takim zaklęciem, zmarłaby lub w najgorszym wypadku wyparowała. Nagle skóra na dłoniach czarodziejki zaczęła skwierczeć.
-Wszyscy na ziemię! - po czym potężny błysk fioletowej energii przesłonił wszystko. Wszystko miało odcień od liliowego po siny.
Sarriss poczuła to. Włosy na karku stanęły jej dęba, gardło się zacisnęło, słodkawy zapach stał się nie do wytrzymania...Syrinne wrzeszczy "Moje ręce! Moje ręce!". Nalia jęczy. Avandrellin klnie. Snorri też. Vect usiłuje rzucić jakieś zaklęcie.
-Co się stało?!
-Wypaczenie Mocy...Nie wiem co...Psiakrew, poparzyło mi ręce...
-To nie zdarza się często...Kto tu ma jakiś magiczny przedmiot?! - Vect powoli odzyskiwał ostrość widzenia.
-Nalia, żyjesz?
-Cudem...
Czyjeś ręce dotknęły ramion Sarriss. To był Vect. Fioletowe kształty przed oczami elfki powoli znikały. Zaczynała widzieć normalnie. Wszystko było już w porządku. Lamnaelion Vect rzucił na Nalię zaklęcie uzdrawiające. Tym razem wyszło. A srebrnowłosa spostrzegła coś: brzegi rany martwej ciemnej elfki były przypalone. Słyszała o magicznych truciznach, takich jak Widmowy Jad. To pewnie ten zielony śluz, którym ociekały miecze elfki, spowodował wypaczenie. Avandrellin siedziała na trawie, bandażując nogę. Na widok Syrinne mruknęła nieprzyjaźnie:
-Dziękuję. Obejdzie się...bez magii.
Kiedy już wszyscy ranni byli opatrzeni i potraktowani uzdrawiającymi zaklęciami, drużyna ruszyła w drogę powrotną.
Niedźwiedź poczta: miszkale@poczta.onet.pl
|
 
|
|