Darmowa prenumerata - tu i teraz!
Menu
  - Redakcyjne
  - Strefa NN
  - Net
  - Teksty poważne
  - Polemiki
  - Meritum
  - Filozofia
  - Szkoła
  - Nauka
  - Poezja
  - Opowiadania
  - Komputery
  - Muzyka
  - Wstęp
  - Poczta
  - Filozofia FAQ
  - Słownik terminów wszelakich
  - Ciemnowidzenie (cz. 1)
  - Ewangelia wg. Mateusza 25;14-30
  - Między fizycznością, a rozumem cz.2
  - Tolerancja, rzeczywistość czy fikcja?
  - Wiara
BezImienny - wersja online!
Czytelnia.net - lektury szkolne, debiuty literackie, poezja, cytaty... i wiele więcej!
Poprzedni artykułNastępny artykuł Filozofia  

Między fizycznością, a rozumem cz.2


Duda DJSynchronic Sylwester

Jeśli na początku zamysłów zaczęlibyśmy rozważać fizyczność i rozum jako całokształt człowieka, to pewnie końcowe efekty rozmyślań dałyby problem, który wymieszałby ze sobą i materialność i to co z niej płynie. Tzn. kiedy chce się omówić jakąś rzecz, to nie mówi się ogólnie, a wyodrębniając cechy szczególne. Nie zalicza się czegoś tam do gatunku, a eksponuje się cechy, które daną rzecz w tym gatunku charakteryzują. W takim razie postanowiłem pokazać oddzielnie materialność, a w zupełnie innym świetle rozum i oczywiście powiązania między nimi. Choć mgliście zawsze można! A więc rozum...?

Niewątpliwie wynika z naszej struktury fizycznej i tego, co da się zauważyć. Rozum w tym przypadku jest rzeczą niezauważalną. Nie da się go zaobserwować (fizycznie poprzez zmysły), jest pojęciem pierwotnym - nie da się dotknąć, ani polizać. On to właśnie potrafi zmieniać naszą (intelektualną - podkreślam) rzeczywistość. Jest czymś, co wynika (dosłownie) z naszego ciała i ma na nie ogromny wpływ. Kiedy jednak zajdzie tutaj konieczność ukazania kontroli ciała nad rozumem, to pewnie też(!) stanie się tutaj mały problem. Jak kontrolować ciałem rozum? Widać istnieje tylko jedna możliwość. Że to, co wypływa z naszej struktury, ją samą będzie kontrolować. Odwracalność takiego stanu rzeczy jest niemożliwa, jedyny i nie antycypowany stan to śmierć organizmu, w którym nasz rozum egzystuje. I choć nie marzy mi się coś takiego, to pewnie optymistycznie zdałoby się postrzegać rzeczywiste istnienie duszy. Ha?

Racjonalnie rzecz ujmując, fizyczność jest strukturą materyjną, która z czegoś tam się składa: atomów, kwarków, energii itd. (chociaż ta energia też tutaj zbytnio nie pasuje, to przejawem fizycznym także się charakteryzuje). Czym jest rozum? Efektem ukształtowanej fizycznej struktury naszego ciała, być może jest odzwierciedleniem czyjejś koncepcji, boskiej lub ufoludków. My jednak ograniczamy się do postrzegania tego, co dajemy radę spostrzec. Zmysłami raczej trudno to zrobić, tzn. zauważyć rozum, niemniej rozum siebie samego - tak! Mniej więcej tak to wygląda. Nasz rozum ogranicza się jedynie do kontroli cielesnej, ale nie ingeruje we własną strukturę i zasadę funkcjonowania. Zresztą stara się ją jedynie opisać, ale nie(!) zmieniać. Dlatego też napisałem wcześniej mniej więcej takie słowa: "Nie tylko zadajemy sobie wtedy pytania, ale oczekujemy odpowiedzi od nas samych (i co ważniejsze) od Boga, przez naturę, przez nasz rozum. Ale czy tu możliwe jest zrozumienie Boga przez rozum? Tzn. rozumując, mamy ujednolicić własne zdanie o własnym rozumie, który na dodatek ma być łączony z Bogiem. No jak? Zrozumieć własny rozum? (...)". Tak jest! Zrozumieć własny rozum? Identycznie ma się to w takim przypadku: "Czy Bóg może stworzyć kamień, którego sam nie podniesie?". Wyjaśnienie tej hipotezy jest proste: "A czy Bóg chce(!) go podnieść?" Pewnie sobie da na spokój, bo co innego ma do roboty. Zdawałoby się, że to nic innego, jak "akt woli", którego Bóg miałby dokonać. To tak jak, byśmy chcieli zrozumieć ten akt. Woli, która nie jest od nas zależna i nie mamy na nią wpływu. Ponadto przecież jej nie rozumiemy, a co dopiero mówić o istocie owego rozumowania? Abstrahując: przejmować się kamieniem i naszą sugestią? Niemniej jest to nasze specyficzne podejście. Rozum tego wymaga. Nie po to stykał się z naturą (co już mówi, że to charakterystyczna odrębność), żeby ją odrzucić. On istnieje w naszym ciele, stąd też powstały teorie duszy i wszystkiego tego, co chciało odróżnić fizyczność od świata marzycielskości, który miał swoje poparcie w rzeczywistości. Np. założyliśmy, że chcielibyśmy latać. Jeden mówił, że to nie możliwe, bo wszystko co podrzucone góry musi spaść - a nasz stan normalności to łażenie po ziemi i niefruwanie - inny, że to byłoby możliwe, gdyby nasze ciała miały skrzydła i ... z czasem latać zaczęliśmy. Jednak, to rozum przyczynił się do "umocowania" tych skrzydeł do naszego ciała, itd. Oczywiście z pomocą przyszła nie tylko spostrzegawczość, że ptaki mają skrzydła, ale również energia chemiczna i fizyka ciśnienia, którego różnice stan latania potrafią wywołać, jeśli chodzi o zaawansowane narzędzia do tej boskiej czynności. Tak więc w każdym zamyśle istnieje większa rozumowa cząstka, która bada i naturę, i ciało. Ciało, w którym rozum egzystuje, bada on również siebie samego, sprawdzając, czy jakaś założona analogia odzwierciedli się pozytywnym skutkiem myślenia.

Gdybać rozum o sobie samym też potrafi. Być może postawienie hipotezy, że kiedyś sami zrozumiemy własną strukturę rozumową, też będzie słuszne, a na razie nie zapowiada się na to i błądzimy trochę w drodze do tego celu. Wystarczy zadać sobie pytanie typu: "Jaki kształt ma rozum? Jaki lubi kolor? I wreszcie, jaka jest zasada naszego myślenia, kiedy widać problem sztucznej inteligencji nie odzwierciedlił się prawidłowością założeń? Hmmm? Do tego stopnia, by spotkać na ulicy cyberoida i nie spostrzec, że to maszyna... A propos lubienia koloru, to cieleśnie uzależniamy się od kolorystyki, a nie(!) rozumowo dochodzimy do wniosku, że "niebieski" jest moim kolorem - czy coś w tym stylu.

Nie wątpliwie rozum koegzystuje razem z emocjami, bo jeśli one wypływają z naszej struktury fizycznej (rozum również), to ustawienie obu rzeczy na tym samym szczeblu nie jest naganne, a tym bardziej mylne. Nie ukrywam, że mam żal do własnego ciała i pewnie w niektórych zachowaniach (które także wypływają z naszej fizycznej struktury) upatruję humorystycznego zabarwienia. Jak chodzenie do kibelka, nawet seks, czy jedzenie porannego śniadania. Czyż nie jest dziwny seks, jeśli trzeba mu się oddać, bo tego wymaga natura? Tu można polemizować o wolnej woli, choć wydawałoby się, natura determinuje część naszych zachowań i pewnie poznanie jej, odnosi się do zobiektywizowanego zbadania sytuacji i jej podbudowy materialnej. Tzn. że kiedy idziemy do łóżka, to skorzy jesteśmy badać każdy szczegół, który poznany po prostu nie był! Uczymy się... czegoś tam :)) Właściwie przeżywania. Samowzbudzania, osiągania przyjemności z tych rzeczy, które są w zasięgu ręki. Wróćmy jednak do emocji, które także noszą piętno ingerencji rozumowej. Przeżyć można wszystko, ba(!), ale efekt końcowy jakiegoś przeżycia, zależny jest od tego, co jest silniejsze: czy samokontrola? A może emocje, które kompletnie zawładną rozumnością i popadniemy w kolejne, potęgujące motywację do czegoś, stresotwórcze reakcje na zewnętrzne bodźce? No właśnie i tutaj zaczyna się ta ciekawa motywacja. Ale zanim się tym zajmę, będę skory dodać coś o miłości. Cytuję kogoś kogo nie znam, ale widać coś ciekawego w tym cytacie jest:

Mądrzy są wszyscy ci, którzy poznali zarówno potrzebę jak i granice wiedzy
wszelkiej i którzy zrozumieli, że miłość jest większa niż wiedza.

Paul Tillich

Znalazłem to gdzieś tam w Internecie. Bardzo ciekawe. Czy autor sądził, że kiedy miłość (sfery emocjonalne, popędowe itd.) staną się niewiedzą, to będziemy mądrzy? Ja byłbym zdania, że autor owy, zatarł kompletnie granice tego, co nazwaliśmy materializmem, a co zwiemy racjonalizmem. Choć wiedza jest syntetyczna, a rozum ją wykorzystuje do jej poszerzania (co zwie się wtedy dopiero mądrością), to co wspólnego ma owa miłość i wiedza, jeśli w miłości nie ma wiedzy, lub nie ma w niej rozumu? Tutaj mogę mniemać, że ma to jedyne wytłumaczenie w motywacji, a ze mną samym zgadza się to wtedy, kiedy parafrazując siebie, powiem: "seks to komiczna ludzka czynność". Ale czy da się bez niego żyć? Nie! Podobnie z tą miłością Tillich'a. Miłość wielkich korzeni popatruje w emocjach i nie wymaga od nas celu, ani kierunku działania. Motywując się do miłości, pewnie nie otrzymamy niczego w zamian, poza wielkim rozdrażnieniem i "spalonymi" oczekiwaniami, które zniszczą jej biologiczny cel, a tym samym emocje ulegną osłabieniu, skończywszy na stanie, zwanym neutralnym odczuwaniem takiej potrzeby.

Co to jest? Motywacja? Najprędzej skojarzy się to z chęcią. Tu właśnie usilnie muszę Wam wmówić, że jeśli ciało, to nie dusza i na odwrót. Motywując siebie do czegoś (czegokolwiek), należy przeżywać emocje szczególnie związane z celem owej motywacji. Rower? Nowy komp, czy kolejna dziewczyna. Motywacja jest pojęciem neutralnym. Tzn. jej istnienie nikomu nie wadzi, jedynie skutki, które może przynieść. Te z kolei zależą zupełnie od charakteru emocjonalnego (czy emocje są dodatnie-ujemne), lub, czy cel działania jest moralny lub nie. Ogólnie motywację określa się w psychologii, jako sumę napięcia emocjonalnego i celu (i/lub kierunku działania). Wg wzoru:

Napięcie emocjonalne (emocje) + Kierunek działania (cel) >>> Motywacja

No właśnie poróżnienie tego, co ilustruje ciało, a co rozum, doskonale pasuje do powyższego "psychodziałania". Na filozofię przełożyłoby się to mniej więcej tak:

Ciało (jego struktura umożliwia przeżywanie emocji) + Dusza (która zapewne i rozumem się przejawia, a on wyznacza cel naszego zachowania i działania) >>> Motywacja (fizycznie przejawiające się zaspokajanie potrzeb fizycznych oraz psychicznych)

Hmmm... Potrzeb fizycznych i psychicznych? No pewnie, że tak. Bo kiedy mamy rewelacje żołądkowe, to nie robimy tego w tym czasie i miejscu, gdzie aktualnie jesteśmy, a tam, gdzie istnieje możliwość zaspokojenia takiej potrzeby intymnie (lub dyskretnie). Dlaczego jest to trochę inne niż normalne? Zapewne emocje będą dążyły do unicestwienia tego stanu, ale cel, który trzeba osiągnąć, jest już wielorakim wyborem. Możemy to zrobić, a raczej dążyć, do różnych metod rozwiązania tego problemu. Zależeć jednak będzie on od własnych doświadczeń, od tego co zauważaliśmy i tego jak powinno się czuć, kiedy taki cel musi(!) być osiągnięty. Z potrzebami psychicznymi, jest trochę inaczej. Mniej więc dotyczy to tego arta i mojego podejścia doń. Mam potrzebę, która sprawi, że psychicznie tego pożądam (mam cel) i przejawi się to w emocjach, które barwić się będą dobrym samopoczuciem - tutaj fizycznym również. To właśnie pożądany cel jest tutaj tym dyskretnym i intymnym zachowaniem, ten cel motywuje do wyjścia z takiej sytuacji w ten, odpowiadający normom znajdującym się poza nami, meta sposób.

Zakładając, że człowiek składa się i z ciała i duszy jest realne, choć!... jedynie przyjęte. Ciało, to ciało. Podejrzewam, że to rozum ludzki dopisał człowiekowi duszę. Zaczął przeżywać: "jak by to fajnie było, gdybym trwał wiecznie!". No i taki atrybut przypisał duszy. Łapiąc się za moralność, poniekąd wyobraźnia i w "pełnej gamie kolorów" fantastyka, powołały dożycia: "jak będziesz postępował dobrze, to dusza trafi do raju, jak źle, do piekła..", itd. Mimo, że takie stwierdzenie istnieje poza naszą wolną, bo ją determinuje, to przypisanie rozumu do naszej duszy też wydaje się być słuszne, o ile w wolnej interpretacji dusza nie stanowi rozumu(?). Wróćmy jednak do założenia o tym, co sądzimy o przypisywaniu sobie jakichś tam atrybutów i do polemiki nad tym. Tzn. Człowiek przypisał sobie coś takiego jak dusza. Pewnie nigdy nie dowiemy się, jak to jest rzeczywiście, więc pozostanę przy zdaniu: dusza jest częścią rozumu i oczywiście rozum jest jej częścią. Co przejawia pozostała podzielona sfera? Pewnie i emocje, które skłaniają ku temu, by w istnienie duszy wierzyć. Również cały egzystencjalny i poznawczy zasób informacji o świecie i innych rzeczach, z którymi owa dusza się stykała. Jedni mówią, że jest obecna w każdym momencie. Żeby było bardziej naukowo, to pewnie Ego, Superego i Id razem. Freud to dość ciekawie opisał. Tyle, że złapał się za coś innego. Jego interpretacja zakrawa o moją teorię (oczywiście w niektórych zagadnieniach), pewnie Platon również będzie miał ze mną coś wspólnego i kogo by tam jeszcze nie wymyślić, to też coś wspólnego się znajdzie. A tak nawiasem i nie poniżając autorów wielkich teorii naukowych, to ja się do nich podkradam, a nie oni do mnie. Ni tędy ni owędy, mówiąc prosto i nie zawijając, każdy człowiek interpretuje własne przeżycia, będące podstawą motywacji do tworzenia czegoś tam, i nawet nie musi wiedzieć, że wyszedł tylko trochę z innego założenia, w wyniku czego, po części okazało się, że parafrazował i Einstein'a i Platona, Arystotelesa i wszystkich tych, którzy wielce tworzyli (bez urazy, jestem pełen podziwu).Wracając do znaczenia duszy. Powołanie do życia takiego sposobu określenia i (że tak powiem do) przepisu na wieczność, miało na celu wyeksponowanie naszych człowieczych wartości. To ta skłonność do wywyższania się naszego gatunku spośród tych, które rozumu (zakładamy!) nie mają. To ta dominatywność nad czymś, co jest słabsze. To te organizmy i rzeczy, które istnieją poza naszym organizmem. I jak tu się dziwić, kiedy człowiek krzywdzi, a nigdy nie można celu uzasadnić rozumowo, jedynie emocjonalnie? Myślę więc, że to emocje i brak rozumu, jest determinantem agresji w pełnej okazałości. Rozum nigdy do czegoś takiego nie dopuści, pomijając, że rozumowe oczekiwanie na jakieś dobra potrafi wzbudzić napięcie emocjonalne "skutkujące" śmiercią ograbionej osoby. To kwestia wychowania, a nie natury rozumu. Można też mniemać w taki oto sposób.

Rozum >>> Emocje

Tudzież zauważy się, że gdyby nie te negatywne, to nikt życia by nie stracił. A ponieważ rozum nie potrafi poskromić emocji, a jedynie podsunąć nam inne, by zapobiec swego rodzaju śmierci, zostajemy pod ich działaniem i można mówić, że nie mamy na nie wpływu. Można być motywowanym do zabicia kogoś lub nawet siebie, ale jedyne sensowne wytłumaczenie tego, istnieje poza rozumem tego, kto do czegoś takiego zmotywowany jest! Właśnie dlatego prokurator chce wiedzieć, czy w diagnozie psychologicznej okroślono poczytalność, czy też nie. Hmmm... zastanawiam się czy jest to określenie precyzyjne, zważywszy na takowy cel diagnozy. Zaprzecza to bowiem określeniu, że różnicuje nas ilość posiadanego rozumu. Bo poczytalność stwierdza, albo stan bezrozumowy, albo rozumowy. Trudne! Stwierdzić, że człowiek kompletnie nie posiada rozumu? A przecież być zmotywowanym do zabicia kogoś, wskazuje na stan, w którym nieodłączną rolę grał(!) rozum. Więc w tym momencie nie rozumiem, aby kogoś uznać za niepoczytalnego. Motywowanym, to znaczy działać i emocjami i rozumem (wybierać świadomie cel). Nie można działać, jeśli się nie myśli, a jedynie czuje. Tak więc mniemam, że w każdej naszej czynności, którą robimy, da się zauważyć nawet maleńkie podejście rozumowe. Mówiąc o sztuce, w której zdawałoby się nie ma rozumu, także istnieje coś co motywuje do działania. Do komponowania muzyki, do malowania obrazów i do szaleństw narciarskich, lub czegokolwiek innego, co się robi i za co nas doceniają. Kwestia pieniądza, poważania, doceniania nas posiada jakąś myśl. Nie istnieje człowiek bez rozumu! Jedynie działa on, albo bardziej zaangażowanie, albo kontroluje się nim prawie wszystko, wykorzystując i manipulując emocjami, które naszym działaniem pokierują. Tzn. dobrym przykładem jest egzamin, który się chce zdać. Jeśli jest się pod wpływem czucia, że oblany egzamin jest emocjonalnie odrzucany, zapewne większą rolę odegra odczucie zdanego egzaminu, które to z kolei zmotywuje nas do uczenia się treści adekwatnych do takowego egzaminu. Jeśli jednak temperamentalnie się różnimy, to pewnie nie wszyscy będą pod wpływem prymatycznego uczucia oblanego egzaminu. Stąd zapewne albo się z takim uczuciem nie liczą, bo czują co innego i nie jest to dziwne, albo rozum stanowi większy element determinujący czynności uczenia się. Ludzie tacy przeżywają bardziej pójście do kina, czy na randkę z dziewczyną, niżeli uczucie stresu jaki w wyniku egzaminu przeżyją. Rozum przyczynił się do wartościowania celu, który takowe, zmotywowane działanie ilustruje: oblany egzamin i świetną randkę. Tak miej więcej mają się ze sobą sfery naturalistyczne (emocjonalne i fizyczne), a sfery racjonalne (rozum, prawa, zasady).

Wracając jeszcze do wspólnych zagadnień mojej teorii (raczej spostrzeżeń). Czepiając się teorii innych filozofów lub naukowców, pewnie będę chciał znaleźć coś nowego. Coś, co łączy i moje spostrzeżenia i ich. Jeśli ja dopiero coś tam poznaję, to pewnie emocjonalnie będę skory (dosłownie)wchłaniać rewelacje. Kiedy jednak okaże się, że mój poziom (subiektywnie) nie wielce odbiega od ich poziomu, pewnie wtedy okaże się, że będę chciał którąś z ich teorii obalić. Nie wynikać to będzie jednak z tego, że oni zupełnie nie mają racji. Wynikać to będzie z tego, co łączy mój rozum, moją specyfikę interpretacyjną (recenzencką), a już pewne jest (jeśli czyjaś teoretyczna interpretacja jakiegoś zjawiska będzie zbyt zagmatwana i będzie wymagać olbrzymiego nakładu spostrzegawczości, rozumowania i innych nieprzeciętnych zdolności), że zacznę tworzyć coś nowego - swojego i odrzucę ich schemat logiczny lub rozumowania. Przetranslatuje to na swoje schematy. Z prostej przyczyny. Chciałbym, aby jak najszybciej i jak najprościej ktoś mnie zrozumiał. Tak więc zmotywowany jestem do tego, by nie reprodukować jakich wiadomości z przeczytanych materiałów, a jedynie ograniczać się do cytowania lub własnej ich interpretacji oraz do własnych refleksji i swego sposobu widzenia. Czy to dziwne? Nie! Każdy kto chce "zabłysnąć" robi to w ten sposób. Nawet ja!

"Każdy z nas jest różny od innych, ale my jesteśmy wszyscy tacy sami". Dość ciekawa refleksja po takim rozwodzeniu się. Najbardziej jednak ciekawy jest sens logiczny tego sposobu widzenia. Najciekawsze jest to, że w wolnym tłumaczeniu, ta refleksja nie ma sensu. To na razie!

Duda DJSynchronic Sylwester
Poprzedni artykułWstępNastępny artykuł