|
|
|
X-Men: Epizod pierwszy Merlin
W ciekawym doprawdy momencie trafiła na polskie ekrany ekranizacja flagowego komiksu Marvela: od zamknięcia polskiej edycji X-Men upłynęło już sporo wody w Wiśle i tylko zadeklarowani fani mają pojęcie z czym właściwie obcują. Czy wróży to powrót serii na polski rynek?
W filmie przeznaczonym raczej dla fanów komiksów najważniejszy, oczywiście, jest dobór bohaterów. (w końcu każdy ma swoje ulubione postacie, które chciałby zobaczyć na ekranie). Autorzy (reżyser Bryan Singer i scenarzysta Dawid Hayter) musieli dokonać dość intensywnej selekcji, jako, że do wyboru mieli dobrą setkę postaci, mnożących się przez kolejne dziesięciolecia. Z głównych protagonistów mamy na ekranie niemal cały skład pierwotnych X-Men: Jean Grey, Cyclopsa, Storm, Rogue i Wolverine'a, plus oczywiście profesora X, w tle pojawia się cała plejada przyszłych (miejmy nadzieję) superbohaterów: Icemana, Shadowcat, Jubilee i kilkoro innych dzieciaków pojawiających się na ułamki sekund. Po stronie zła mamy Magneto, Sabretootha, Mystique i Toada (w tej roli Ray Park, który wyraźnie dobrze się bawi w kolejnej po Darthu Maulu roli arcyłotra). Szkoda, że nie pojawiają się Angel (względy religijne?) i Beast, miło byłoby też ujrzeć Nightcrawlera czy Psylocke (oczywiście w azjatyckiej wersji). Wśród łotrów mogliby się znaleźć Apocalypse czy Shadow King, oraz oczywiście lodowata Emma Frost. Cóż, poczekamy. Nawiasem mówiąc, drażni troszeczkę dosłowne tłumaczenie noms de guerre bohaterów ("wezwijcie Rosomaka, Szablozęby atakuje!"), żywcem wzięte z serialu rysunkowego (nadal się zastanawiam, jakim cudem z Rogue zrobiono Rudą; przecież tak nazywano czasem Jean! Ciekawe jak poradzą sobie tłumacze z Icemanem - ja proponuję Bałwana, ewentualnie uszedłby Lodziarz. U jego boku walczyć będą panny Cieniokot i Jubileusz...)
Ponad połowa filmu to długie wprowadzenie, opowiadające przede wszystkim historię spotkania Rogue i Logana, oraz ich pierwszych kroków w Szkole Młodych Talentów. Swoje pięć minut dostają Profesor X i Magneto (otwierająca film mocna scena z Oświęcimia), pozostali w zasadzie są pominięci. O ile w przypadku Cyclopsa nie widzę tu wielkiego powodu do żalu, o tyle Storm pojawia się na ekranie zdecydowanie za mało i w zasadzie jest tylko piękną dekoracją. Nieliczne sceny akcji zakończone kulminacją na szczycie Statui Wolności podgrzewają atmosferę, ale jest ich nieco za mało jak na film mający do dyspozycji ponad trzydzieści roczników potencjalnych scenariuszy. Akcja toczy się raczej nieśpiesznie i widać wyraźnie, że realizatorzy więcej obiecują, niż dają. Aż się prosi o któryś ze sławnych monologów Magneto, czy rozbudowanie rywalizacji między Wolverinem a Sabretoothem. W zamian mamy - na szczęście znakomicie poprowadzoną i zagraną - historię rodzącej się fascynacji młodziutkiej Rogue Wolverinem (sprawia to zresztą wrażenie, jakby połączono tu historie Shadowcat i Jubilee, zastępując je obie Rogue), który z kolei, nieco jakby na złość Cyclopsowi, zakochuje się w Jean. Wątek spisku Magneto przeciwko światu jest za to zaiste komiksowo nieskomplikowany, czegóż jednak mielibyśmy się spodziewać po ekranizacji komiksu właśnie? Niestety dość standardowo potraktowano również rozwiązanie wątków i końcowy showdown; tylko trochę naprawia to niezła scena końcowa z Magneto zamkniętym w plastikowej klatce i Xavierem grającym z nim w szachy.
Aktorsko film jest dość wyrównany: pierwsze skrzypce ponad wszelką wątpliwość gra Anna Paquin w roli Rogue, każde jej pojawienie się na ekranie jest ucztą dla oka (fakt, że postać grana przez nią jest nieco mniej papierowa niż pozostałe), Oscar za "Fortepian" zobowiązuje. Geriatryczni zapaśnicy Xavier i Magneto (przeteleportowany w całości ze "Star Treku" Patrick Stewart i podpora brytyjskiego kina Ian McKellen) to tylko figury na szachownicy, ale obu grają znakomici aktorzy, którym udało się przemycić nieco głębi do dość jednowymiarowych postaci. Dobrze spisuje się Hugh Jackman jako Wolverine (aczkolwiek jest chyba trochę za młody i zdecydowanie za mało umięśniony, jest też nieco wyższy od swego słynnego pierwowzoru). Piękna jak obrazek Halle Berry jako Storm przemyka przez ekran, pokazując nieco charakteru w pojedynku z Toadem. Najmniej do roboty mają James Marsden - Cyclops (który w zasadzie pełni jedynie rolę celu dla złośliwych uwag Logana) i Famke Janssen - Jean (chyba najmniej wykorzystana postać w filmie, no i niestety nie tak piękna jak w komiksie). Team superłotrów, poza szalejącym Parkiem - Toadem niespecjalnie się wyróżnia, może z wyróżnieniem grającej głównie nienaganną figurą Mystique (ucharakteryzowana nie do poznania Rebecca Romijn- Stamos). Przecudnie tępy Sabretooth (Tyler Mane) dopełnia obrazu.
Wizualnie film jest raczej interesujący: Szkoła Młodych Talentów z podziemiami godnymi "Archiwum X" prezentuje się nieźle (aczkolwiek brakuje sali ćwiczeń), Blackbird, motocykl Cyclopsa i nieco udemoniczniony Cerebro są odpowiednio futurystyczne. Inaczej nieco rzecz się ma z kostiumami. Autorzy filmu z premedytacją zrezygnowali z lycrowych wdzianek zastępując je dość standardowymi czarnymi skórami (swoją drogą w filmie padają nawet żarty na ten temat: Wolverine skarży się, że kostium jest niewygodny, na co Cyclops rzuca: "Wolałbyś żółty spandex?), Widać jednak, że kombinezony owe są piekielnie niewygodne i aktorzy kroczą w nich dostojnie niczym postacie z greckiej tragedii. Z drugiej strony kościany dziadek Magneto fruwający w obcisłym stroju powiewając płaszczem wygląda raczej śmiesznie, niż groźnie. Sabretooth paraduje poowijany w futra jak neandertalczyk, skądinąd zaś posągowo zbudowana Mystique, jak się zdaje, ubiera się tylko we własną skórę. W sumie kostiumy wypadają dość banalnie, w porównaniu z takimi na przykład rysunkami Jima Lee. Być może dlatego prawie wszyscy aktorzy spędzają sporo czasu w strojach "cywilnych" lub półnago, na stole operacyjnym (ląduje tam niemal cała męska obsada filmu, nie żartuję: kto nie wierzy, niech sprawdzi).
Brakuje mi też w filmie samurajskiej przeszłości Logana, być może jednak ujrzymy rozwinięcie tego wątku w następnych częściach.
Tyle uwag krytycznych. Muszę oddać reżyserowi sprawiedliwość i przyznać, że w sumie bawiłem się nad podziw dobrze. Pewne uczucie niedosytu, jakie pozostawił we mnie film można wytłumaczyć dość prosto: reżyser z pełną świadomością pozostawia wiele wątków niedokończonych z zamiarem rozwinięcia ich w następnych częściach. Które niewątpliwie powstaną; Hollywood nie wypuszcza tak łatwo z rąk obiecujących tematów. Niewątpliwie, po spektakularnych klęskach najnowszych części Batmana i nie najlepszym Spawnie pojawił się oto poważny pretendent do tytułu najlepszej ekranizacji komiksu. Do Oskara na razie "X-Men" daleko, ale kto wie, co przyniesie przyszłość...
Merlin
|
 
|
|