|
|
|
Próba generalna
Jakub Urbański
Wieczorem kończyły się ostatnie obrady Rady Przedstawicieli. Tego dnia w Neopolis panował upał nie do opisania. Miasto to znajdowało się przecież w sercu Afryki. Wybudowano je w samym środku sporu o stolicę Unii Globalnej. Paryż, Nowy Jork, Bruksela, czy nawet Pekin opłaciły setki adwokatów usiłujących przekonać Radę (a potem sąd) do swoich racji. Problemów transportowych nie było. Samoloty zasilane napędem jądrowym i wznoszące się nad orbitę były bardzo szybkie, a wolniejsze odrzutowce bardzo tanie. Neopolis zbudowano na planie sześciokąta foremnego, wyglądało jak jakiś dziwny ośrodek kultu umieszczony tam w dżungli przez jakąś pradawną cywilizację. Teraz Przedstawiciele ściągali z restauracji, VR clubów, gabinetów odnowy biologicznej na ostatnią sesję. Staromodne garnitury dawno wyszły z mody. Zazwyczaj noszono koszulę i spodnie mniej lub bardziej do niej pasujące, funkcjonariusze państwowi starali się unikać krzykliwych barw. Gigantycznych rozmiarów sala powoli się zapełniała, najważniejsi ludzie na świecie niecierpliwie czekali na początek ich ostatniego spotkania. Na wielką trybunę wykonaną w stylu postindustrialnym wszedł Marszałek. Przedstawiciele wyprostowali się na krzesłach. Ten stary człowiek, relikt dawno minionej epoki, był powszechnie szanowany. Dumnie spojrzał po sali, tak jak zawsze. Ale w jego oczach widać było znużenie. Tak, znużenie. To mówiły kamery emocjonalne należące do kilkunastu dziennikarzy. Mało kto oglądał posiedzenia.
Marszałek rozpoczął przemówienie:
" Panie i Panowie, czcigodni Przedstawiciele. Będę mówił krótko (coś w rodzaju westchnienia ulgi rozległo się na sali.) Kończy się dziś nasza, trwająca niemal trzy dekady, misja. Dziś rozpoczynamy nową epokę w dziejach demokracji. Uruchamiamy Globalny System Głosowania (GVS), który każdemu obywatelowi umożliwi wybór zgodnie z własnym sumieniem. Dzięki powszechnym kościom pamięci, umieszczonym w płacie czołowym, wybór ten może zostać podjęty nawet bez udziału świadomości." Wczoraj przegłosowaliśmy przekazanie władzy nad policją samorządom, a wydatki na Połączone Siły Ziemi zostaną poważnie ograniczone. Niedobitki sił antyunijnych, w rodzaju Płomiennej Afryki nie stanowią zagrożenia dla nikogo. Te zmechanizowane getta, które nazywacie miastami czy koloniami, są gotowe na odparcie każdego ataku. Pozostaje tylko wiara w powszechny rozsądek."
Jeden z kilku tysięcy Przedstawicieli zaczął walić pięścią w pleksiglasowy blat. Marszałek zignorował fakt wybuchu jakiegoś postrzelonego konserwatysty. Powoli opadł na swój tron. Nienaturalnie ściszonym głosem zapytał:
- Kto jest za przyjęciem rezolucji o teście GVS, proszę o tym pomyśleć. Kto jest przeciw, proszę o tym pomyśleć.
Czytacze myśli zaszemrały. Rozkład głosów był do przewidzenia: za 3123, przeciw 43, nie głosowało 21. Test zacznie się nocą czasu Greenwich. Zapyta się obywateli o to, czy są zwolennikami decentralizacji wojska. Sprawa dosyć ważna, przy administracyjnym rozwiązaniu mogła wywołać protesty różnych grup nacisku.
- Kompletny idiotyzm, pozbawiony sensu zamach na swobodę myślenia!- lamentowała Denise Elder z Nigerii. Przedstawiciele włóczyli się po klimatyzowanych salach reprezentacyjnych, dokonując najrozmaitszych pożegnalnych rytuałów. Ktoś ze speszoną miną usiłował wynieść bogato zdobione krzesło z restauracji.
- Nie idiotyzm, tylko nowoczesna technika - zaprotestował Albin. Był on ekscentrycznie ubranym dwudziestolatkiem, chociaż jego karta osobista mówiła, że ma 43 lata. Dał się zahibernować jako nastolatek, chcąc doczekać jeszcze lepszych czasów. Nikt nie znał jego narodowości. Trafił do Rady po wyborach uzupełniających.
Niejaki Craig Lietz skończył swoją pracę. Przeanalizował projekty przygotowane przez komputer, zatwierdził je i poprosił H-COM o kawę. Po usłyszeniu modulowanego dźwięku udał się do kuchni. Wlał w siebie zawartość filiżanki i pomyślał o odpoczynku. Położył się na swoim łóżku i kazał włączyć muzykę relaksacyjną. Wtem poczuł świdrujący ból głowy. Usiadł na łóżku, chcąc dostać się do półki z medykamentami. Ból rósł z każdą sekundą, Craig czuł jakby jakiś niewyobrażalny czerw wyżerał mu mózg. Kolejny atak cierpienia rzucił nim o podłogę. Stracił czucie, rwał włosy z głowy i tarzał się niczym szaleniec. Rozpadał się. Leciał na spotkanie wielkiej, czarnej plamy. Coś jakby błysnęło i huknęło. Potem nic.
Odzyskał przytomność po paru godzinach. W ustach czuł cierpki smak krwi. Bolały go kolana i złamany nos, był słaby jak dziecko. Alarm H-COMu wył, tak jak powinien. "Pogotowie już powinno tu być" myślał. Dowlókł się do okna i zobaczył pierwsze zwłoki. Na ulicy leżała kobieta w średnim wieku, trzymała się za głowę. Lietz jeszcze niedawno leżał w takiej samej pozycji. Przyssał się do okna, gorączkowo obserwując świat po drugiej stronie. W nielicznych mieszkaniach wciąż paliło się światło. Ale nigdzie ani trochę ruchu, ani trochę człowieka. Przyłączył się do systemów nadawczych, uruchomił pasmo automatyczne. Kilka stacji N-Wizyjnych (new television) nadawało jakieś filmy. Nędzna indyjska szmira. Jakże wyrazista w obliczu światowej klęski! Czyżby to Craig był ostatnim żywym człowiekiem na świecie? Przeglądał kanał za kanałem, wreszcie trafił na śmiesznego faceta w krawacie. Długa broda i wąsy wskazywały na południowe pochodzenie. "Może jakiś cholerny Żyd ?"- pomyślał Craig. Nie należał do wielbicieli narodu wybranego, co spowodowały anegdotki i opowiastki jego matki, którymi faszerowała go od najmłodszych lat. Odrzucił te myśli, pozbawione sensu w obecnej chwili i wsłuchał się w głos mówcy.
"...co się stało. Wydaje się nam, że jesteśmy ostatnimi ludźmi na świecie. Wszystkie znane nam ośrodki nadawcze są kontrolowane przez komputery. Wszędzie pełno zwłok (i krótkie ujęcie jakiegoś ponurego korytarza, zamienionego w polowy szpital, czy raczej cmentarz). Ludzie ulegają nieznanej chorobie (pokazali człowieka gdzieś biegnącego i podskakującego wesoło, który w pewnym momencie odbił się i skoczył z wysokiego dachu, na którym się znajdował.) Jeśli mnie słyszycie, odezwijcie się. Nie możemy wydostać się z budynku, systemy elektroniczne..."
Craig wiedział, dlaczego nie mogą wyjść. Systemy antywłamaniowe zwariowały, podobnie jak jego H-COM. Cały czas wył alarm i mimo usilnych prób nie udało się go wyłączyć. Craig jednak opuścił swe mieszkanie. Wszędzie ich spotykał. Leżeli z zakrzepłymi twarzami wprost na ulicy, na klatkach schodowych, na trawnikach, w samochodach. Potworny surrealizm śmierci. Wyglądali tak, jakby wszyscy pospali się na ulicy. Ledwo oddychał, zwymiotował ciemnobrązową kawą do kratki ściekowej. Gdy zobaczył martwe dziecko przed wejściem do sąsiedniego pawilonu, osłabł i upadł na ziemię. Resztkami świadomości, osuwając się w przeklęty mrok, usłyszał krzyk. Najprawdziwszy ludzki krzyk. Włożył całą siłę, aby wstać i spostrzegł młodą dziewczynę. Wrzeszczała coś niezrozumiale, chcąc mu coś przekazać w zupełnie obcym języku. Wtem usłyszeli terkot i pojawił się wielki transportowy śmigłowiec. Hennan miał model takiego przy biurku. Najbliższy przyjaciel Craiga pracował w biurze informacyjnym miejscowych linii lotniczych. Z pewnością leży teraz gdzieś w nieokreślonym miejscu, martwy i zimny, zupełnie bezużyteczny. Z podczepionego pod śmigłowiec głośnika rozległ się nieprzyjemny, mechaniczny głos.
" To przez wasze kości pamięci. Nowy system głosowania nie zadziałał prawidłowo. Miliardy ludzi przestały istnieć. Cieszcie się, że żyjecie. Powoli odradza się dzielnicowa admininistra..." Patrzył teraz na dziewczynę z dziwną dla niego tkliwością. Czy był za, czy przeciw? Nie miał najmniejszego pojęcia. A teraz decentralizacja wojska nic nie znaczyła. W tej wojnie nie było huku wystrzałów, ataków elektronicznych, robotów kamikadze. Niespodziewana zagłada, śmierć która przyszła znienacka. Człowiek w latach 70. XXI wieku ufał elektronice, stała się integralną częścią jego egzystencji. Ale zawiódł się. Na ulice wyszły bojówki. Tym razem nie pragnęły krwi. Niszczyli wszelkie urządzenia elektroniczne, każdą rzecz bardziej skomplikowaną od żarówki. W hipnotycznym transie rozwalali systemy H-COMu, telewizory, systemy dźwiękowe i kulinarne. Nawet nie wiedzieli, że nie mogą bez nich żyć.
Kiedyś pewnie dotrą i do ukrytego w lasach Syberii Centrum Zliczania Głosów. W opustoszałym wnętrzu nie było nikogo, nie licząc oczywiście trupów. A na olbrzymim ekranie widniały dwa słupki - reprezentujące "TAK" i "NIE". Pod nimi widniał jeden tylko napis. Głosowanie zakończone.
Jakub Urbański
poczta: qbbiak@poczta.onet.pl
|
 
|
|