|
|
|
l&f Kika - Wyprawa po odpis aktu urodzenia
Ed
Do pewnej sprawy urzędowej potrzebny był Deftowi skrócony odpis aktu urodzenia. Od swojej familii dowiedział się, że musi to załatwić osobiście w Urzędzie Stanu Cywilnego. Miejsce to znał jedynie z kilku ślubów, które odbywały się zawsze w tej samej sali i z zupełnie tą samą muzyką tak, że każdy był jednakowo nudny. Pamiętał też fragmenty paru dziwnych opowieści.
- Nikt tego za ciebie nie zrobi. Trudno. Jesteś już prawie dorosły. - Mówili mu - Wiadomo, nie wszyscy mają z tym związane dobre wspomnienia, ale każdy musi przez to przejść.
"Pewnie" odpowiedział w myśli Defto "skoro tak niemile wspominacie to miejsce to kto z was by się tam pchał? Lepiej niech sobie sam załatwia, skoro potrzebuje."
- Mówią, - opowiadała znów ciotka - że człowiek tam wchodzi i spędza czasem nawet kilka godzin, a wychodząc nie pamięta nic oprócz błąkania się po korytarzach i pokojach oraz wypełniania przeróżnych formularzy.
Chcąc nie chcąc, następnego dnia po południu, stał przed gmachem urzędu, zastanawiając się, czy jego ciemnoblond czupryna, obwisły, jasny podkoszulek i krótkie spodnie pasują do tej, bądź co bądź, poważnej instytucji, jaką miał przed sobą. Był to budynek całkiem pokaźnych rozmiarów. Jego pobielone ściany, jaśniejsze nisko, ciemniejsze wyżej, u dołu dzisiejsze i nic nie wyrażające, pokryte były ku górze coraz większą ilością wypustek, arabesek i gzymsów, by pod samym dachem, w niemal niewidocznych już miejscach ukazywać płaskorzeźby, przedstawiające dawne legendy i starożytne bóstwa.
Defto wszedł, minął sale ślubne i znalazł się w długim korytarzu o białych ścianach, z wnęką na drzwi co kilka metrów. W głębi, pomiędzy dwoma z nich stał stolik i dwa krzesła. W okienku przy wejściu nikt nie dyżurował, prawdopodobnie dlatego, że już zbliżał się czas zakończenia pracy. Jednak Defto, korzystając z zawieszonej na ścianie tablicy, zorientował się, że powinien udać się do pokoju na wyższym piętrze. Ruszył przez korytarz do schodów i wspiął się o dwie kondygnacje. Ściany wyglądały podobnie, były tylko nieco ciemniejsze, a jedynymi źródłami światła były okna przy rozwidleniach korytarza, który rozgałęział się na boki. Defto odnalazł pokój z zapamiętanym numerem 137 i nacisnął klamkę. Drzwi były zamknięte. Po chwili niepewności pomaszerował korytarzem, skręcił kilka razy na chybił trafił i zastukał do przypadkowych drzwi. Te także nie dały się otworzyć. Postanowił iść dalej. Kolejne rozwidlenia korytarza ukazywały mu się co jakiś czas w półmroku. Po przejściu przez kilka natrafił na schody. Nie mając nic do stracenia wszedł wyżej. Korytarz jaki zastał, był według oceny Defta wyższy od poprzednich, powietrze zdawało się cięższe, a mrok gęstszy. Ściany były szare. Ich pierwotna biel ostatkiem sił broniła się przed zupełnym zaczernieniem. Kurz na podłodze i ścianach wskazywał, że od bardzo dawna tu nie sprzątano, nie mówiąc już o malowaniu. Nie było nawet śladu instalacji elektrycznej czy innych przedmiotów, którymi można byłoby rozjaśnić drogę. Defto nie miał ochoty błądzić tutaj, więc nie ujrzawszy nikogo podążył schodami wyżej, z nadzieją na znalezienie czegokolwiek. Schody różniły się od poprzednich, głównie tym, iż były wykonane nie z muru, lecz z drewna, skrzypiącego pod nogami. Przechodziły w korytarz znacznie wyższy od poprzednich. Panowała tu niemal zupełna ciemność. Dopiero po chwili Defto spostrzegł, że przejście dalej jest prawie całkowicie zastawione wielkimi skrzyniami, na których leżał odwrócony stół. Przeszedł wąskim przesmykiem po lewej stronie. Idąc powoli dalej, w kierunku, z którego dochodziło nikłe światło malutkiego, wysokiego okienka, przyglądał się mijanym, ozdobnym, łukowato zakończonym drzwiom i zaczernionym freskom, pokrywającym ściany na całej wysokości. Zbiegały się one wysoko w ledwo widoczne sklepienia, najbardziej przypominające stylem gotyk.
Defto zdał sobie sprawę, że musiał dostać się na drugą stronę gmachu, której jeszcze nigdy nie widział i o której opowiadano niestworzone historie, ale nie był pewien czy ktoś tak naprawdę widział urząd z tyłu. Ale tu, w środku na pewno musiał czasem ktoś zaglądać, chociaż pracownicy, albo ludzie, potrzebujący załatwić nietypową sprawę, czy wreszcie przygodni, zabłąkani ludzie, jak on.
Powietrze wypełnione było zapachem starego drewna. Na drzwiach wisiały zatarte tabliczki, kiedyś zapewne informowały o przeznaczeniu gabinetów. Przejście często było utrudnione przez krzesła, stoły, szafy, szafki i skrzynie z niewiadomą zawartością. Na pierwszym rozwidleniu Defto skręcił w prawo. Później skręcał jeszcze kilkakrotnie, jednak zapomniał, którędy dokładnie szedł. Po jakimś czasie - nie wiedział czy po minucie, czy po kwadransie - dotarł do większych drzwi, przegradzających korytarz. Na tabliczce powyżej znajdował się blady napis: "Dział Wiedzy o Ludziach". Wielka klamka nie sprawiła problemu, trochę ciężej było pchnąć stare drzwi. Nie wiadomo dlaczego, najbliższe wejście po lewej stronie wydało się warte odwiedzenia. Wyjątkowo wyraźniejszy od innych napis głosił "Dane personalne".
Wnętrze pokoju wypełnione było ogromną ilością tomów, bądź też zapełnionych urzędowymi notatkami zeszytów. Na środku podłogi piętrzył się olbrzymi stos ksiąg, porozrzucanych zupełnie bezładnie. Niektóre były otwarte, część miała pogniecione kartki. Wszystkie tworzyły coś na kształt wzniesienia, opierającego się o ścianę z drzwiami wejściowymi. Ten pagórek zostawiał zaledwie wąską ścieżkę na przejście obok wysokich regałów. Stały one przy trzech pozostałych ścianach i wypełnione były księgami. Tylko w niektórych miejscach dało się znaleźć wolną przestrzeń.
Defto zbliżył się do stosu książek i zaczął je przeglądać. Pierwsza, którą wziął do ręki, zatytułowana "Zdarzenia rodzinne", rozsypała się. Drugą był tom "Przebyte choroby". Oprócz dziwnej, przynajmniej, jak na to miejsce, tematyki, nie przedstawiał nic ciekawego. Zawierał listę jakichś osób, z których każda miała wypisaną listę dolegliwości, przy czym odnotowane były skwapliwie najmniejsze nawet zaburzenia, jak katar czy zadrapanie. Poważniejsze schorzenia miały opisany przebieg.
Defto przerzucił przez ręce kilka tomów. Zainteresował go tytuł kolejnego: "Księga życia, śmierci i stanu cywilnego". Zaciekawiony otworzył którąś ze stron. Zobaczył kilka imion i nazwisk. Przy każdym widniała data i miejsce urodzenia oraz śmierci, a także daty małżeństw, daty urodzenia dzieci, nawet chrztu. Defto postanowił przejrzeć nowsze dane. Gdy przekładał kartki, zdziwiło go to, że obok niektórych osób, obok hasła "Urodzony:" stał napis "Nigdy". U części podobnych, taki sam napis umieszczony był zamiast daty śmierci. Po przerzuceniu części kartek ujrzał kolejne nazwiska. Wszystkie dane były wypisane równie starannie, mimo, że pochodziły z przyszłości. Tu też nie brakowało dat zastąpionych słowem "Nigdy". Defto zechciał sprawdzić autentyczność księgi.
"No tak! Przecież to takie proste." pomyślał. Przekartkował tom wstecz. Dotarł do swoich przodków, o których coś wiedział. Dane zgadzały się. Nawet było to coś więcej niż sam pamiętał. Pchany niewiadomą siłą szybko przewrócił kilka kart, czytając dane osób w podobnym do własnego wieku. Były tam także jego daty. Zobaczył datę urodzenia, chrztu, śmierci... Już chciał przewrócić stronę dalej i czytać o nieznanych osobach, gdy nagle zmartwiał. Spojrzał jeszcze raz na datę swojej śmierci. Miała nastąpić jutro. Przybliżył głowę do papieru i przeczytał datę jeszcze raz, a potem znowu i znowu, próbując udawać, że jeszcze to do niego nie dotarło.
- Co tutaj robisz?!! - rozległ się za jego plecami przeszywający, basowy głos. Defto nie potrafił wydobyć z siebie dźwięku. Zatrzasnął trzymaną księgę i odrzucił ją na stos. Odwrócił się i ujrzał stojącego w drzwiach człowieka ubranego w ciemny płaszcz z kapturem. Wystawał z niego kawałek siwej brody i wąsów. Deftowi przypomniał się czarodziej Gandalf z czytanej kiedyś książki.
- Czytamy sobie o pradziadkach, tak?! - pytał gniewnie patrząc na odrzucony tom - A może o wnukach, co?
- Ja... chciałem... - zaczął Defto.
- Co? No co? Właśnie to mnie interesuje!
- Ja... przyszedłem po... odpis aktu... urodzenia.
- Ach... Ach tak. - powiedział nieznajomy w kapturze, już wyraźnie mniej zagniewany - To chyba zgubiłeś drogę. Trafiłeś w trochę inne miejsce. Dobrze. Będziesz miał swój odpis aktu urodzenia... Tymczasem wybacz mój strój, ale rzadko miewam tutaj... gości. - jego głos zdradzał ciągle pewną wyższość, ale stawał się coraz milszy - Zapraszam na herbatę. Jestem urzędnikiem i tak możesz do mnie mówić. Mojego imienia nie możesz poznać, ale to i tak wkrótce nie będzie miało żadnego znaczenia.
Mówiąc tak urzędnik, czy jak go wolał w myślach nazywać Defto, czarodziej, zaprowadził go do pokoju naprzeciwko gabinetu danych personalnych. Na niewielkim drewnianym stole na wprost drzwi paliła się lampa naftowa, oświetlając regały wypełnione zakurzonymi tomiskami. Po prawej stronie od wejścia leżał wysoki stos przeróżnych gratów. Chłopak został posadzony przy stole, naprzeciwko drzwi. Z jakiegoś kąta gospodarz wyciągnął serwis do herbaty. Jedną z pełnych szklanek podał swojemu gościowi. Napój smakował wyśmienicie, dodał odrobinę odwagi, akurat tyle, by pić dalej.
- Przepraszam, że cię tak nastraszyłem. - powiedział czarodziej - Ale to miejsce nie jest przeznaczone dla zwykłego... śmiertelnika. Nie wolno mi tam wpuszczać nikogo. - zrobił sobie przerwę i pociągnął łyk herbaty - Skoro jednak tam zajrzałeś, to pewnie ciekawi cię wiele rzeczy, prawda? Może masz jakieś pytania? Chętnie odpowiem, jeśli będę mógł.
- Czy te... księgi mówią prawdę?
- Tak. To, co jest w nich zapisane, to prawda potwierdzona przynajmniej w dwu źródłach. A co, nie sprawdzałeś dziadka czy kogoś tam?
- A wnuki?
- A, więc tam też zajrzałeś? Oczywiście, zapisano tam prawdę. Może cię to trochę dziwić, ale urząd nie ma z tym większego problemu. Z tym, że dane dotyczące przyszłości są zwykłym ludziom trudno dostępne. Czasem księga może ich okłamać. Trzeba umieć ją czytać.
- To znaczy, jednak nie prawda?
- Prawda, ale jeślibyś przeczytał o dziesięciu ze swoich potomków, nie umiejąc czytać tej księgi, to mógłbyś być pewien, że dane jednego z nich nie będą się zgadzać. To rodzaj zabezpieczenia na wszelki wypadek. Na przykład przeczytasz o tym, kiedy ożeni się twój kolega. Nie będzie niespodzianki. A jeśli twój kolega w rzeczywistości się nie ożeni to... sam rozumiesz. No, ale przejdźmy już do innych spraw. Podejrzewam, że musisz już iść. Ponieważ, jak już mówiłem, rzadko mam gości, wiec staram się o nich bardzo dbać. Gdy ktoś mnie odwiedza, spełniam jedno jego życzenie, oczywiście nie tak wyszukane, jakie można powiedzieć złotej rybce. Czy chciałbyś czegoś, zanim wyjdziesz? Może podarować ci ciekawą książkę? A może wolisz mieć ładną dziewczynę? Słucham.
- Uh... Chciałbym... zapomnieć...
- Zapomnieć? To wszystko, co tu zobaczyłeś?
- Uh...
- Bardzo rozsądnie. Wiedz, że i tak nie pozwoliłbym ci nic zapamiętać. A więc, do zobaczenia! Możesz iść.
- Do... zobaczenia!
Nawet nie wiedząc jak Defto pędził przez ciasne korytarze i odnajdywał właściwą drogę. Po kilkunastu minutach szedł obok szeregu drzwi w kierunku oszklonego wyjścia, niedbale ściskając w ręce dokument. Uśmiechnął się do dwu pań w okienku, rozpamiętując w myśli, ile to musiał się nachodzić za tym jednym papierkiem.
KONIEC
Ed
poczta: ueda@interia.pl
|
 
|
|