Darmowa prenumerata - tu i teraz!
BezImienny - wersja online!
Serwis internetowy netmax.pl
Poprzedni artykułNastępny artykuł Help   

List1

Anonim

Otóż mam 17 lat, niedługo skończę 18. Myślę, że się wypaliłem. Wiem, brzmi to dość tendencyjnie. Ale jednak kiedyś wierzyłem, że będę potrafił żyć według ideałów. Owszem, wiedziałem, że świat nie jest idealny i że mój idealizm niczego nie zmieni, ale chciałem udowodnić (nie wiedziałem komu, ale chciałem), że tak się da. Dziś wiele z nich odeszło już w zapomnienie. Czasem przypominam sobie jakie miałem niegdyś poglądy na pewne sprawy - śmieję się z tego. W skrócie zachowuję się jak osoba po 30-tce patrząca na młodego osobnika wkraczającego w świat. Nie twierdze, że znam życie. Wprost przeciwnie - dopiero w nie wchodzą (do 15 roku życia żyłem w niejakiej izolacji od wszelkich (dosłownie) problemów). Ale już czuje, że mam go dosyć. Nie podoba mi się ono, nie podoba mi się świat, w którym przyszło mi żyć. Kiedyś powiedziałbym sobie "trudno, trzeba żyć i spróbować nie strącić ideałów". A dziś... sam nie wiem. Nie myślę o samobójstwie (co dodatkowo utrudnia sytuacja, bo nie chce ani żyć, ani umrzeć), bo uważam to za tchórzostwo, za najłatwiejsze rozwiązanie, a dokładniej mówiąc jego brak. Do dochodzą jeszcze moje przemyślenia o życiu. Nie znalazłem (jak się nie trudno domyślić (wielkim filozofom się nie udało, to czemu mi miałoby się udać)) sensu życia. Na domiar złego zacząłem traktować życie jako swoista karę (w końcu nikt nas nie pytał, czy chcemy, a jeżeli tak, to kiedy, jak i w ogóle takie tam, żyć). Za co miałaby być ta kara? Nie wiem.
Wiem, że nie dostanę odpowiedzi na to i wiele innych pytań.
Czyli moim problemem jest wypalenie się, a może inaczej - zacząłem myśleć i nie wyszło mi to na dobre. Nie wiem co mam robić. Odkryłem, że popadam w stagnację życiową. Wszystko przestało mieć sens. Zauważyłem, że wszystko zmierza ku jednemu - ku śmierci. Odrzuciwszy religię chrześcijańską (zostawiłem jednak jej przesłania (przynajmniej większość)) przestałem wierzyć w życie po śmierci. Oznacza to brak jakichkolwiek perspektyw, bo co - dorobię się bogactwa - umrę, będę sławny - umrę, choćbym znalazł ten sens życia i tak umrę. (W przypadku życia po życiu i tak nie jest lepiej, bo w tym momencie nie można umrzeć, czyli jeśli przykładowo chciałbym skończyć z życiem, to nie mogę, bo coś na mnie jeszcze czeka).
Ostatnio kolega powiedział mi, że zazdrości mi, że mogę się odciąć od wszystkiego i zacząć rozmyślać (to prawda), ale ja mu powiedziałem, że lepiej nie myśleć, bo można dojść do wniosków, do których się nie chciało dojść.
W każdym bądź razie proszę o pomoc w znalezieniu sposobu na życie, bo na razie nie wiem jak żyć. Gdyby ktoś chciał się że mną podzielić (lub może znalazł choć cień sensu życia), proszę piszcie.

Otóż jako 17-letni romantyk moim przodującym uczuciem powinna być miłość.
A jednak tak nie jest. Nie teraz. Kiedyś (znowu mowie o przeszłości) kochałem. Z moja miłością trwałem przez 1,5 roku (nie będę teraz opisywał całego jej przebiegu, ważne jest to, że nie była to miłość tragiczna, przynajmniej nie bardzo, w sumie nie byłem z tą osoba, ale...). Potem dwa razy chodziłem z dziewczyna (jako romantyk rozdzielam chodzenie z dziewczyna od bycia z nią). Nie wspominam tych momentów najlepiej, tzn. gdybym mógł, to najchętniej pominąłbym te dwa rozdziały, bo nie zgadzają się z moim ówczesnym i po części także z aktualnym systemem wartości. W każdym będą razie od ponad 6 miesięcy nie czuję potrzeby drugiej osoby. To znaczy potrzebuje osoby przed która mógłbym się wygadać, a ona przede mną, ale zacząłem odczuwać niejaki wstręt do ludzi.
Zauważam ich jak egoistyczne, zakłamane (itd., itp.) istoty, których jedynym celem jest piąć się wyżej i nie oglądać za siebie. A przecież nie o to w tym chyba chodzi (wiem, że to brzmi sprzecznie z moją poprzednią wypowiedzią, ale to jest właśnie mój największy dramat - nie mogę się zdecydować na światopogląd). Ja chciałbym kochać, spotkać osobę, z która spędzę cale moje życie i z która będzie naprawdę dobrze. Ale jak już wcześniej wspomniałem zatraciłem zdolność kochania. Po prostu zobojętniałem. I znowu proszę o pomoc w uratowaniu mego życia, bo czuję, że staczam się po równi pochyłej. Coraz niżej i niżej, aż dojdę do takiego stanu, że nic mi nie pomoże (ani życie, ani śmierć, ani nikt, ani nic).

A swoją drogą dziwne jest to, że przy tych wszystkich skrajnie pesymistycznych poglądach patrzę na świat i czasami wydaje mi się piękny - chmury spokojnie płyną po błękitnym niebie, ptaki świergoczą, planeta żyje (jeszcze). A i w tym momencie moje oczy schodzą w dół (z nieba i chmur) w kierunku miasta i widzę tych ludzi (opis powyżej) i już tracę siłę do życia na cały dzień.

Anonim