|
| |

Whipser of Soul (5/6)
Oddie
Od redakcji NoName Opowiadanie "Whisper of Soul" będzie opublikowane w NoName w 6 odcinkach - jeśli chcesz zapoznać się z opowiadaniem już teraz, to zapraszamy na stronę noname.zum.pl/noname/content/wos, na której opowiadanie znajduje się w całości.
CZ.IV "Blind Faith"
"Zrozumieć prawdę jest równie trudno co przyjąć ją do wiadomości i pogodzić się z nią..."
I pomyśleć, że 5 lat po moim bezmyślnym działaniu, kiedy to niechcący, nieświadomie wydrążyłem dziurę w asfalcie SwiftStreet wielkości czterech słoni (...szkoda, że ten gatunek nie dożył dzisiejszych czasów...) i przez przypadek uszkodziłem 2 budynki - ludzie wciąż schodzą tu masami w pielgrzymkach składając hołd... nawet nie wiem komu. Nie dziwię się im. Policja nie mogła wytłumaczyć takiego stanu rzeczy i do dziś owa dziura pozostaje zagadką, którą ludzie przerobili sobie na znak od Boga... Dziwne - nie czuję się Bogiem... Nawet niektóre kościoły uznały to za dzieło Najwyższego... Do dziś nie mam pewności czy jest ktoś ponad nami - choć uważam teraz, że jakakolwiek hierarchia jest tu niedorzeczna - nawet ja czuję się jeszcze człowiekiem, a wielu uznałoby mnie za co najmniej superbohatera. Ale co mam zrobić - sam dobrze wiem, że to wszystko jest dużo bardziej skomplikowane dla zwykłych ludzi - uśpionych. Bardziej skomplikowane od niejednego algorytmu Sztucznej Inteligencji. Ciekawe czy ona (ono, to... - nie ważne) byłaby w stanie zrozumieć ten cały bajzel... Ona jednak nie może się przebudzić. Nie wiem - nie ważne. Przez ostatnie 5 lat wiele się zmieniło, częściowo przeze mnie ale w końcu wszyscy tworzymy przyszłość... rzeczywistość - to bardziej pasuje. Stare nawyki nie zanikają... Po tym jak "uregulowałem" sprawy z tamtą korporacją, przekonałem się, że Ricky się zmienia - podobnie jak ja - nie wiem czy to ja tak na niego wpłynąłem - jeśli tak to przykro mi, że nie pozostawiłem mu wyboru. Być może przyzwyczaił się do materialnych... niedogodnień, ale nie okazuje niezadowolenia. Jest lekko zaszokowany tym wszystkim i zafascynowany. Wciąż poznaje siebie - podobnie jak ja... Potem postanowiłem porozmawiać z Tią. Dziwne ale wtedy wydawało mi się (co mnie zdziwiło), że wszystko co jej powiedziałem (a powiedziałem dużo) zrozumiała natychmiastowo. Z lekkim zmieszaniem ale zrozumiała. Teraz wiem, że nie do końca. Teraz mniej więcej widziałem jej ówczesne wyobrażenie o mnie. Niestety wzięła mnie za kogoś innego i w znacznym stopniu przyczyniła się do takiej popularności owej "dziurawej" ulicy Swifta. Trochę mi jej szkoda (Tii oczywiście). Od tamtej pory niemal codziennie stała tam i bez względu na pogodę głosiła nowo poznaną prawdę - jak dla niej w rzeczywistości - nie niezrozumianą a raczej zrozumianą na opak. Mówiła wszystkim, że zna przyczynę owych zajść. Mówiła, że poznała Boga, prawdziwego - Nowego (?!) Boga... że poznała mnie. Nie mogę jej o nic posądzać - wtedy miała dopiero 15 lat. A Ludzie jednak jej wierzyli. Wierzyli, że jest natchniona Jego słowem i prawdą. Wierzyli... ale czy wierzyli w ten sam sposób co ona? Nie wiem... W każdym razie - wywołała niemałe zamieszanie w mediach. Była taką malutką gwiazdką, dla wielu drogą i prawdą. Kto nie mógł jej wierzyć - wyglądała tak niewinnie. Dziś jest równie piękna i niewinna. Nie mówiłem nigdy, że ją kocham. Podejrzewam, że wiedziała to doskonale. Rozumieliśmy się bez słów. Nie było to jednak to samo co z "małą mądrą dziewczynką szepczącą mi w duszy". Dziwi mnie to, że 5 lat nieustannego wspólnego rozumowania z nią (w duszy) nie znudziło mnie ani przez chwilę. Pięć lat z Tią również mnie nie znudziło i mam nadzieję, że jej też nie znudzi. Za pewne pomyślicie sobie - jak mogę tak żyć? W brew pozorom to nie jest trójkąt małżeński. Do nikogo nie czułem tego co czuję do Tii. A dziewczynka w duszy - jest moim przewodnikiem - nie szanuję jej jako dziewczyny. Szanuję ją jak prawdziwego przyjaciela. Jest dla mnie jak... matka. Wbrew pozorom aktywne życie w dwóch płaszczyznach nie jest takie trudne. Trzeba po prostu znaleźć sposób powiązania tych dwóch światów. Potem jest już jak z górki. Nie zawsze jednak szło tak łatwo. Wielu zaczęło przyjmować tą "Nową wiarę" jak ją nazywała Tia z prawdziwą niepotrzebną pobożnością i dziwnym namaszczeniem - zupełnie jakby to było coś niezwykłego - przerastającego ich. Może właśnie tak to odbierali - nie dziwię się im. Ale nie każdy był taki jak oni. Nie wszyscy chcieli przyjąć do wiadomości, że wszyscy jesteśmy tacy sami, wszyscy pochodzimy z tej samej energii, i nie istnieje żądana hierarchia pomiędzy nami ani żadnymi innymi istotami względem ludzi. To byli zepsuci rasiści i po prostu rządni władzy nad innymi. Czujący się wyższymi. Takich ludzi było sporo. W samym mieście powstała nawet jakaś sekta służąca jakiemuś, czemuś... nawet nie wiem czemu - a cel był jeden - udowodnić swoje racje za wszelką cenę. Nawet za cenę śmierci. Sekta była o tyle niebezpieczna, że zbierali się w niej nie inni tylko największe szumowiny i negatywy miasta żądający władzy i co dziwniejsze - sądzący iż mają do tego pełne prawo. W takiej sytuacji prosiłem Tię by chociaż na pewien czas zaprzestała swoich "akcji oświeceniowych". Jednak reakcja jej nie tyle zdziwiła co przeraziła mnie: - Ależ nie bój się! Ja się nie boję. - Ale... - próbowałem... - Nie zamierzam poddać się z powodu jakiejś źle poinformowanej sekty - mówiła. - Ale nie rozumiesz. Oni nie będą patrzeć, że masz tylko 19 lat i jesteś kobietą. Mogą zabić cię bez mrugnięcia okiem tylko dla tego, że psujesz ich plany władania tym miastem. - Oni nie mogą mi nic zrobić. - Jak to? Co ty mówisz? - zapytałem zdziwiony. - Robię to dla ciebie... nie mogą mnie skrzywdzić - uśmiechnęła się niewinnie tak jak potrafiła to tylko ona sama. Jej pewność mnie zaskoczyła... a sama odpowiedź - przeraziła. - O Boże!!! I mean... O S H I T !!! - Co się stało? - zapytała. Nie odpowiedziałem. Nie mogłem nawet spojrzeć jej w oczy. Wybiegłem z mieszkania. W korytarzu za sobą usłyszałem tylko czułe "Wróć na kolację". Na północnej granicy nie było nikogo. Siadłem tam gdzie zawsze. I jak zawsze poczułem, że Ona zjawi się tuż za mną z miną współczującej matki. Tak stało się i teraz. Dokładnie czuła to co ja. Wiedziała co mnie krępuje. Zawsze to wiedziała i zawsze potrafiła przynajmniej podnieść mnie na duchu czy wesprzeć słowami zrozumienia i współczucia. - Co ja narobiłem? - zapytałem - co jak najlepszego narobiłem??? - To nie twoja wina. - Przez te 5 lat... 5 pieprzonych lat żyłem z Tią i dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że spieprzyłem całą robotę. Po co ja jej w ogóle to wszystko mówiłem. Głupiec ze mnie! Łudziłem się, że ona to zrozumie. A gdy już rzekomo zrozumiała - cieszyłem się, że chce przekazać to innym. Sądziłem, że cieszę się z dobrego uczynku dla ludzkości, a tym czasem jeszcze bardziej pogłębiłem ich w swojej ślepocie. A Tia wierzyła we mnie i wierzy nadal. Co gorsza - w jej oczach urosłem do czegoś lepszego, ponad nimi... urosłem do rozmiarów Boga! A przecież... - Przecież nim nie jesteś, więc nie obwiniaj siebie i nie czuj się odpowiedzialny za nich wszystkich. To nie twoja wina, że źle to wszystko zrozumieli. Ludzie wszystko interpretują na swój sposób i wierz mi - wiele z tych interpretacji jest błędna. Religia i wiara w coś wyższego tak wrosła w naturę większości z nich, że po prostu nie potrafili tego inaczej wytłumaczyć i pryzmat swojej wiary najbardziej pasował do tego wszystkiego. To co nieosiągalne uważają za osiągalne tylko dla Niego. - Ale Tia... sądziłem, że mnie kocha. A ona mnie szanuje i to nie jako ja ale jako coś czym nie jestem. Przecież nie jestem Bogiem do jasnej cholery!!! Przez Boga nie giną ludzie a ja nic nie mogę poradzić na śmierć innych, sama wiesz to lepiej ode mnie. Tia i tysiące innych ludzi może zginąć przeze mnie i dla mnie sądząc, że przyjdę i jednym machnięciem dłoni sprawię wszystko na cacy. Oczywiście, że mogę, przynajmniej tak mi się zdaje, ale po co. Nie zamierzam się jeszcze bardziej pogrążać ani pogrążać w błędzie ich samych. NIE JESTEM BOGIEM!!! Głos w duszy milczał... Do domu wróciłem bardzo późno. Na kolację oczywiście się spóźniłem. Tia jednak nie miała mi tego zbytnio za złe. Teraz rozumiałem ją doskonale i... boli mnie to. Przez cały wieczór nie odzywałem się w ogóle. Jedząc zimne grzanki myślałem... Gdzie popełniłem błąd...? Dopiero gdy położyliśmy się postanowiłem coś z tym zrobić. -Tia... muszę ci o czymś powiedzieć. Pamiętasz jak ci kiedyś opowiadałem o mnie, o świecie? Musisz jeszcze coś wiedzieć. Wszystko co nas otacza z czym stykamy się na co dzień jest materialnym odbiciem rzeczywistości. Mimo iż ta rzeczywistość jest pewnego rodzaju więzieniem dla nas i znacznie nas ogranicza, potrafimy ją zmieniać i modyfikować dla własnych potrzeb odkrywając nasze prawdziwe przeznaczenie i możliwości... Możliwości kreowania i niszczenia... Jesteśmy panami własnego losu... Chcę tylko powiedzieć, że nie różnimy się tak bardzo jak ci się wydaje. Jestem zwykłym człowiekiem. Nie jestem... Tia? Tia spała jak dziecko tuląc się w pościel śniąc... Cholera - pomyślałem...
"Śpij śniąc swój sen tworząc swój świat kreując... Zrozumiesz, że nie jesteś dziełem... ale twórcą..."
Oddie
e-mail: odd@kki.net.pl www.oddie.hg.pl


| |