NoName Story - publikacja on-line

 Opowiadania    
Poprzedni artykuł Następny artykuł

Człowiek, który nie wiedział

Zane

      Gdzie jestem?- Mick nie pamiętał nic, z tego co wydarzyło się w ciągu ostatnich dni. Znalazł się w jakimś dziwnym, tajemniczym pokoju. Nie wiedział po co i z jakiego powodu tu jest. I jeszcze to ubranie, pomyślał. Dlaczego mam na sobie coś tak dziwnego? Do skóry przylegał mu kombinezon z setkami mikroelektrod, które monitorowały jego stan fizyczny, a może nawet i psychiczny. Mick nie miał zielonego pojęcia co dzieje się wokół niego. Chciał tylko stąd wyjść. Ogarnął wzrokiem ściany. Poszukiwał drzwi, przez które mógłby uciec. Nie znalazł ich. Z pokoju nie było wyjścia. Nie wiedział co robić; pozostało mu tylko czekanie. Nie chciał nawet myśleć na co...

      Godziny mijały wolno. Choć może były to dni, miesiące lub lata? Nie wiedział. Całkowicie stracił poczucie czasu. Przez dziurę w ścianie dostawał pokarm. Miał nadzieję, że nie jest to trucizna. Szukał drzwi. Wciąż nie potrafił ich znaleźć. Krzyczał. Nie był pewien, czy ktokolwiek go słyszy. Dlatego krzyczał jeszcze głośniej...

      Przyszli po niego... niespodziewanie, kiedy spał. Ich sylwetki wydawały się dziwne. Byli bardzo niscy, góra metr czterdzieści. Zauważył, że mieli duże, łyse głowy. Ich czarne oczy odbijały światło reflektorów. Nie wiedział jak weszli do środka, ani jak go stamtąd wyciągnęli. Wnet poczuł silny ból w lewym ramieniu. Chciał uciec. Nie udało mu się ruszyć. Chciał podnieść rękę, kopnąć ich nogą. Ciało nie reagowało na rozkazy mózgu. Ten zresztą też długo nie pracował. Mick zasnął. Przed oczami pojawiły się znajome obrazy. Dom, ogród, kobieta. Wszystko już gdzieś widział. Nie był tylko pewien gdzie. Nagle kobieta zmieniła się w karłowatą, szarą postać, dom stał się owalnym, olbrzymim pojazdem, zielony ogród zamienił się w pustkę... Mała szara istota podeszła kilka kroków do przodu. Zauważył, że w ręku trzyma ona cienkie wiertło, szybko zbliżające się do jego czoła. Poczuł ogromny ból w czaszce, gdy dziwna postać przewiercała mózg. Nie mógł nic zrobić. Chciał uciec... Nie potrafił...

      Obudził się. Od razu chwycił ręką czoła. Nic. Żadnej krwi, żadnych śladów. Dziwne, pomyślał. Co się tutaj dzieje? Co ci ludzie, a raczej humanoidalne formy chcą ode mnie? Co miał znaczyć ten sen? "Muszę się stąd wydostać!"- pomyślał. Tylko jak? Może przejdę przez ściany?... tak jak oni. Na pewno się uda! Krzycząc "Geronimo" pobiegł. Uderzył ramieniem. Nie uciekł... Jeszcze raz!... pobiegł. Uderzył drugim ramieniem. Nic się nie stało. "Muszę uciec!", krzyczał. Biegł, uderzał i... nic. Każda próba kończyła się fiaskiem. "Dlaczego?", wołał. "Dlaczego mnie więzicie?". Rozpłakał się. Zdał sobie sprawę, że jest w sytuacji bez wyjścia. Rękoma objął szyję. Zacisnął ją w śmiertelnym uścisku. Chciał się zabić. Położenie w jakim się znajdował nie dawało mu nadziei. Nagłe poczuł ból w ramieniu. Próbował poruszyć kończynami... Ciało znów odmówiło mu posłuszeństwa. Zasnął...

      "Kim jesteś?" zapytała nieznajoma. Mick nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Chciał uciec, jednak uświadomił sobie, że ona może mu pomóc- "Dlaczego mnie tu trzymacie?"- zapytał. Rozejrzał się po pokoju. Okna z zasłonkami. Ładna, kolorowa tapeta na ścianach. I drzwi. Tutaj były drzwi! "Nie rozumiem? Nikt pana tutaj nie trzyma. Znalazłam pana na ulicy, nieprzytomnego."- kobieta zdawała się mówić prawdę. Zobaczył to w jej oczach. A więc czyżby tamto miejsce było tylko snem? A teraz obudziłem się i zacząłem naprawdę żyć?... Z drugiej strony, może tamte wydarzenia były prawdziwe. Więzili mnie. Potem postanowili uwolnić. Tylko dlaczego? Może chcieli widzieć jak będę się zachowywał? Tego nie wiem. Ale jednego jestem pewien: to byli kosmici. Dokładnie tacy, jakich opisują te programy dokumentalne na Discovery. Więc mój ojciec miał rację. Mick zaczął kojarzyć fakty. A więc porwali mnie. Przeprowadzali badania, a później uwolnili. Nie domyślają się tylko, że ja wiem dużo więcej. Dokładnie widziałem, jak tamta kobieta w moim śnie zmieniła kształty. Została jedną z nich... A więc są wśród nas, myślał. Potrafią zmieniać formę. A ja o tym wszystkim wiem... Oni... oni będą chcieli mnie zabić. Muszę się ukryć!

      Drzwi otworzyły się nagle, w ułamku sekundy. U progu stał wysoki, postawny mężczyzna. Na jego twarzy widniał serdeczny uśmiech." Widzę, że pana stan wrócił do normy", powiedział... Białe światło... Białe światło tworzące dziwną sylwetkę- to właśnie zobaczył Mick zamiast nieznajomego, gdy ten mówił. Te kontury- pomyślał- przecież to Obcy! Więc oni już mnie znaleźli! Nie mogę poddać się bez walki! Ogarnął pokój wzrokiem. W rogu znajdował się kominek. Pogrzebacz!- krzyknął i pobiegł w tamtą stronę. Złapał ostro zakończone narzędzie i ruszył na kosmitę.

- Nie!- kobieta stanęła przed mężczyzną- Niech pan zostawi mojego męża! Co się z panem dzieje? Czy pan zwariował?!

Pogrzebacz przebił jej szyję. Położyła się na kolanach, a następnie upadła. Wokół głowy powstawała kałuża krwi. Kobieta ginęła w strasznych konwulsjach, próbując coś powiedzieć

- To przez ciebie zginęła, pokrako z innego świata! Zniszczę cię!- Mick widział dokładnie zarysy obcego. Skierował, czerwony już, pogrzebacz w jego stronę. Chciał trafić prosto w mózg. Nie mógł. Poczuł ogromny ból w lewym ramieniu. Znów cały był sparaliżowany.

      Biel. Widział jedynie ją. Nic więcej... Kontury postaci. Mówiły coś. To byli ludzie. Mick słyszał tylko pojedyncze wyrazy. "Morderca!...kaftan... zamykać... więzienie... ją... ambulatorium... sztuczne... izolatka... znowu... oddychanie... bezpieczeństwa... dezynfekcja... świr... uspokójcie............" Dźwięki zlały się w jeden szum, z którego Mick nie potrafił już nic wyodrębnić. Zaczęło robić mu się słabo. Zasnął...

      Pokój bez drzwi. Znów w nim był. Osaczony ze wszystkich stron przeszywającą bielą ścian. Sterylność tego miejsca przyprawiała go o dreszcze. Bał się. Strach przeszywał jego ciało. Nie potrafił odpowiedzieć na podstawowe pytania. Nie potrafił logicznie myśleć. Gdyby się skupił, wiedziałby... Wiedziałby dlaczego tu jest. Nie... On tego nie chciał. Nie chciał uwierzyć. Nie mógł. "Cholerni kosmici!", krzyczał. Bał się poznania prawdy. "Wy..."- spojrzał na ręce... Nie było ich. Spostrzegł na sobie dziwny kombinezon. Z początku biały, zaczął zmieniać kolory, kształty. Stał się dziwną zbroją bez rękawów z szeregami układów microscalonych. Ucięli mi ręce!- pomyślał. Nie mam ich! Oni... jak oni mogli to zrobić?! Nie! Dlaczego? Kto dał wam do tego prawo! Jesteście barbarzyńcami! To było straszne. Mick usiadł w rogu sali. Wzrokiem podążał po ścianach. Patrzycie na mnie.- mówił. Nieładnie tak podglądać ludzi. Brzydcy chłopcy, brzydcy. Patrzcie co narobiliście. Nie trzeba było tatusiowi odcinać rączek. Nie trzeba było. Tatuś was ukarze. Ukarzę wszystkich!!! Jak was dorwę, wy małe skurwysyny to wam nogi z dupy powyrywam! Rozumiecie! Powiedzcie, czy to kurwa rozumiecie! Tak? To dobrze. Możecie iść spać, tak jak ja. Nie bójcie się tatusia, pociechy moje, nie bójcie się... tylko śpijcie... śpijcie...

      Plusk... plusk... plusk... Obudził go cieknący kran. Ale miałem dziwny sen- pomyślał. Od dawna nic mi się nie śniło, a tu od razu coś takiego! Ale teraz trzeba zbierać się do pracy. Dzisiaj nie mogę być za późno, bo szef mnie zabije. Mamy bardzo ważną konferencję. Mick poszedł do łazienki. Ogolił się, wziął zimny, orzeźwiający prysznic. Bez tego ostatniego nigdy nie potrafił dobrze rozpocząć dnia. Nawet kawa nie dawała mu tyle świeżości. Co by tu zjeść na śniadanie? Chyba tak jak zwykle, wypiję tylko trochę herbaty... - pomyślał. Wypił i ruszył w drogę. Przecież mój samochód jest zepsuty!- przypomniał sobie. Trudno, skorzystam z metra. Wyszedł z mieszkania i podążył na najbliższą stację. Po drodze mijał znajome budynki. Wydawały mu się trochę dziwne. Nie wiedział dlaczego, lecz miał wrażenie, że coś z nimi jest nie tak. Postanowił zignorować ten fakt. Szedł nie oglądając się za siebie. Szedł jak najszybciej potrafił.

"Kosmita!"- jakiś bezdomny podbiegł do niego. "Czego chcesz?"- odpowiedział Mick całkowicie zaskoczony. "Muszę cię zabić, kosmito!"- nieznajomy wyciągnął z kieszeni nóż. Skierował go w stronę twarzy Micka. Ten wykonał gwałtowny unik... który na nic się nie zdał. Jego oko było wybite. Z środka sączyła się krew, wymieszana z wyciekającym białkiem. "Dlaczego?" - zapytał Mick. Nie uzyskał żadnej odpowiedzi. Nieznajomy zniknął nie pozostawiając po sobie żadnego śladu istnienia. Rozmył się jak poranna mgła. Trzeba iść do lekarza- postanowił poszkodowany. Udał się do najbliższej przychodni. "Czym mogę służyć"- usłyszał głos młodej, dorodnej pielęgniarki. "O boże! Pan krwawi! Proszę tutaj poczekać, zaraz sprowadzę lekarza". Wydawała się przejęta tym, co robi. Nie tak jak Mick, który po dwudziestu latach pracy w dziale marketingu wielkiej korporacji, na wszystko patrzył z dużą rezerwą. Jedyne co go obchodziło, to to czy dostanie nową podwyżkę. Kiedyś miał zapał do tej roboty, lecz widocznie z wiekiem się wypalił. Jego ostatnie kampanie reklamowe nie przynosiły już tak wielkich korzyści jak dawniej. "Proszę za mną"- usłyszał głos pielęgniarki. Podążył do gabinetu jednego z doktorów. Usiadł na łóżku, zerknął na twarz lekarza. Te rysy twarzy... Ten wzrok... Przecież to jest mój ojciec!- pomyślał. Nie, to niemożliwe. On zginął pięć lat temu w wypadku samochodowym. Przed śmiercią zawsze powtarzał mi, bym nie ufał nikomu. Wpajał we mnie wiarę w UFO. Mówił, że Oni są wśród nas. Mick nigdy nie wierzył w te, jego zdaniem, bzdury. Nawet nie próbował wysłuchać wszystkich teorii ojca. Teraz zaczął mnie nawiedzać na jawie, pomyślał. Nie, to niemożliwe. Ten człowiek jest na pewno tylko podobny- stwierdził jako urodzony sceptyk. Tylko, że ta twarz... jest identyczna. Co tutaj się dzieje? Zerknął znów na lekarza. Tym razem zobaczył nieznajomą postać. Musiałem mieć jakieś dziwne złudzenie, pomyślał. Coś jakby sen na jawie. Inaczej tego nie da się wytłumaczyć. "Tak, ma pan rację. To była halucynacja."- lekarz w najmniej spodziewanej chwili wyciągnął z kieszeni strzykawkę. Skąd pan wiedział?... Przecież ja tego nie powiedziałem na głos! Zaczął uciekać. Biegł jak najszybciej potrafił. Nim się spostrzegł był już w swoim biurze. Właśnie obudził się ze snu. Zerknął do lustra- żadnego śladu na oku. Więc na szczęście to był tylko sen, pomyślał. Dosyć dziwny. Wydawał się bardzo realny. I znowu widziałem w nim ojca. Nie opuszcza mnie już od dawna, ale może powinienem się cieszyć z tego powodu. W ten sposób nigdy nie zapomnę jego twarzy. Teraz, żeby tylko nie spóźnić się na zebranie o 11. Spojrzał na zegarek- 10:59. O cholera!- krzyknął i pobiegł z swoja skórzaną teczką do sali konferencyjnej. Wszyscy czekali na niego już od dawna. Powitanie miało być miłe. Sztuczne uśmiechy innych miały tworzyć atmosferę przyjaźni. Nic z tego nie wychodziło. Wszyscy tam zebrani tylko czekali, aż któremuś z pracowników powinie się noga, by od razu go zwolnić. Uwielbiali niszczyć czyjeś kariery.

      Mick usiadł w swoim fotelu. Otworzył teczkę i wyciągnął z niej projekt najnowszej kampanii. Pracował nad nim przez prawie miesiąc. "Czekamy."- usłyszał głos przewodniczącego rady. Mick był gotów rozpocząć prezentację. Lubił to. Lubił dreszczyk emocji towarzyszący tego typu spotkaniom. Nie był pewien jak zareagują przełożeni i to go nakręcało. Adrenalina dodawała mu sił. "Kosmici!"- do sali wtargnął nieschludnie ubrany mężczyzna z siekierą. Mick znał tą twarz. To właśnie on skaleczył go we śnie. I krzyczał dokładnie to samo. Prezesi rozbiegli się po całej sali. Ciągle coś powtarzali- "Mick Dover? Co się mu stało. Dlaczego ma siekierę" Mick nie rozumiał. Przecież stał tutaj. Bez żadnego uzbrojenia. To tamten miał siekierę, nie on! Nieznajomy podszedł do pierwszego z brzegu człowieka. Wziął wielki zamach. Siekiera utkwiła w czaszce. Krew znalazła się na pobliskich ścianach. Mężczyzna ubrany w czarny prochowiec całą twarz miał już czerwoną. Wciąż zbierał żniwa w postaci kolejnych biznesmenów. "Nie dam się nabrać!"- wołał- "Wiem, że jesteście wszędzie! Rządzicie tą planetą! Ale ja się nie dam! Zabiję was wszystkich! Wszystkich! Rozumiecie, co do was mówię, kosmici?! Skurczybyki jedne!". Znajdujący się w sali nie wytrzymywali nerwowo. Niektórzy zaczęli płakać jak małe dzieci. Inni wydzierali się w niebogłosy. A żniwiarz zbierał żniwo. Tylko Mick się go nie bał. Sam nie wiedział dlaczego, jednak nie wydawał mu się zagrożeniem. Fakty mówiły co innego. Siekiera cała ociekała krwią już ponad piątki zabitych. Ich wnętrzności walały się po podłodze. Twarz mordercy! Zmieniła się! To była twarz Micka! Tylko jakim sposobem?

- NIEEEEEEEEE!!!- Mick zaczął krzyczeć. Znajdował się w dziwnym, białym pokoju z którego nie był w stanie uciec. W pokoju bez drzwi. Właśnie coś sobie uświadomił. Nie to, że wciąż nie posiada rąk. Ani nie to, że ubranie które ma na sobie jest bardzo dziwne. Bo nie było... Jednak nie dlatego krzyczał.

- NIEEEE!!! To niemożliwe! Dlaczego próbujecie wmówić mi takie okropieństwa! Ja tego nie zrobiłem! To nie byłem ja! To nie mogłem być ja! To byliście wy! Kosmici! Zmieniliście formę, przekształciliście się we mnie! Jak mogliście?! Zabić tylu ludzi! Wybiję was wszystkich! Zamorduję każdego z was! Każdego! Słyszycie mnie!? Każdego... Poczuł senność. Zauważył, że zawsze chce mu się spać, gdy jest nerwowy. Dziwne, pomyślał i wygodnie ułożył się do drzemki. Skulił ciało w kłębek. Zamknął oczy i...

      Znalazł się w metrze. Siedział na jednym z krzeseł. Musiałem zasnąć, pomyślał. Ludzie tłoczyli się w jego przedziale. Każdy zajęty czymś innym. Jeden czytał gazetę, inny rozmawiał z przyjacielem, jeszcze inny szukał zapalniczki. Łączył ich wszystkich ten sam cel- chcieli jak najszybciej się stąd wydostać. Wyjść z tego dusznego pomieszczenia; poczuć znów świeże powietrze. Atmosfera zagęszczała się powoli. Gdy do pełnego już przedziału, wszedł jeszcze jeden mężczyzna, większość poczuła irytację. Co po niektórzy, na głos wyrażali swe poglądy na ten temat. Niepotrzebnie... Mężczyzna nie mówił nic. Konsekwentnie przedzierał się do przodu. Spod kapuzy nie można było zobaczyć jego twarzy. Zresztą nikt z zebranych tam nie miał zamiaru jej oglądać." Mam coś dla was, kosmici."- głos tego mężczyzny wydawał się pełen nienawiści. Wyciągnął z podręcznej torby pistolet. Mick nie wiedział co to za model. Nigdy nie interesował się bronią. Ale to nie było najważniejsze. Tajemniczy mężczyzna zaczął strzelać. Nie celował. Nie wybierał ofiar. Zabijał po kolei. Jednego za drugim. W przedziale rozlegały się głośne krzyki przerażenia... i zaraz potem milkły. To były nowe ofiary; leżały na podłodze, wykrwawiając się na śmierć...

      Pozostał tylko On i Mick. Patrzyli sobie prosto w oczy.

- Dlaczego to robisz?- Mick nie krył przerażenia. Jego głos był drżący i niepewny. Nie wiedział czego może się spodziewać. Nie bał się śmierci. Wiedział, że nie zginie. Coś innego wprawiało go w niepokój.

- Ty mi powiedz, Mick.- morderca wydawał się pewny siebie.

- Skąd... skąd znasz moje imię?

- Wiem o tobie wszystko... Mick.- nieznajomy ściągnął kapuzę, ujawniając swe prawdziwe oblicze.

- Jesteś kosmitą?- Mick nie potrafił dojrzeć rysów twarzy mordercy. Coś go przed tym powstrzymywało. Jakaś wewnętrzna siła nie pozwalała mu skupić wzroku.

- Znasz odpowiedź na to pytanie... jak również na każde inne.

- Nie rozumiem.

- Wkrótce zrozumiesz...- morderca wypowiedziawszy te słowa zniknął. W jednej chwili znajdował się na jedną z ofiar, przydeptując jej głowę nogą, a zaraz potem już go nie było.

- Stacja główna. Proszę wysiadać.- odezwał się nagle głos z głośników, przerywając śmiertelną ciszę. Drzwi były otwarte. Do środka wlatywało świeże powietrze, zmniejszając zaduch. Mick myślał. Nie umiał uświadomić sobie, co znaczyły słowa wypowiedziane z ust zabójcy. Postanowił iść do domu. Tam poczuje się lepiej... i może na coś wpadnie.

      Ludzie na ulicy gapili się na niego. Nie wiedział z jakiego powodu. Właściwie nie obchodziło go to za bardzo. Teraz miał inne zmartwienia. Nie zastanawiał się, dlaczego wszyscy przystają na chwilę i lustrują go z olbrzymią dokładnością, a następnie oddalają się czym prędzej. I nie miał zamiaru się zastanawiać... Teraz myślał tylko o zimnym prysznicu. On zawsze dodawał mu sił.

      Otworzył drzwi apartamentu. Szybko ściągnął płaszcz i ruszył w stronę łazienki. Zatrzymał się dopiero przy umywalce. Mimowolnie zerknął do lustra. Uświadomił sobie, dlaczego wszyscy w mieście go obserwowali. Jego twarz cała była zakrwawiona. Mick dobrze widział, że to nie jego krew... Spojrzał na ręce- równie czerwone! Jak?- zapytał sam siebie nie oczekując odpowiedzi. Wyrzucił z dłoni broń, o której istnieniu przed chwilą jeszcze nie wiedział. Był to ten sam pistolet, który widział w metrze u tamtego człowieka. Szybko ściągnął splugawione ubranie i wszedł pod prysznic. Umył dokładnie całe ciało, nie pozostawiając na nim ani kropli krwi.

      Poczuł się dużo lepiej. Ubrał ulubiony szlafrok i ruszył w kierunku kanapy. Postanowił przemyśleć wszystko. O co chodziło tamtemu facetowi? Dlaczego go nie zabił?- te myśli najczęściej nawiedzały głowę Micka w czasie podróży do domu. Położył się i zaczął rozmyślać, poszukując w tym wszystkim choćby szczątkowej logiki. Pamiętał, że kiedyś zabił kilku kosmitów, ale były to wspomnienia zamazane, niejasne. Zrobił to chyba w metrze, i w biurze... I tylko te dwa miejsca wiązały go z mordercą. Nie umiał jednak znaleźć większego związku.

- Morderca!- usłyszał dziwny głos.

- Zabił czterdziestu pięciu ludzi.- i następny...

- Takich powinno się wieszać, a nie zamykać tutaj.

- Mówił, że wszyscy byli kosmitami, ale to gówno prawda.

- Sąd orzekł niepoczytalność. Jakim sposobem?- Mick nie wiedział skąd dobiegają głosy. Próbował zlokalizować źródło dźwięków. Było ono coraz bliżej- czuł to.

- Jak znowu się ten świr nazywa?

- Mick Dover... czy jakoś tak.

- Ciarki przechodzą, gdy się pomyśli, że leży tuż obok nas.- Mick nie wiedział co myśleć. Oni mówili o nim! Oni... oskarżali go o zabójstwa. Ale przecież ja tego nie zrobiłem... Ja nie byłbym zdolny... Zabijałem tylko kosmitów... kosmitów... nikogo więcej...

      Ten człowiek w metrze. Teraz kojarzę... Znam go skądś. Ta twarz... to była moja twarz! To niemożliwe!... a jednak prawdziwe. Krew na moich rękach, na twarzy. Krew innych ludzi... nie kosmitów. Wcześniej... w pracy. To nie byli obcy... to byli ludzie, a ja ich zabiłem!

- I jeszcze zamordował doktor Newton.

- Wiem byłem przy tym. Rzucił się na pana Harrisa, ale ona go osłoniła.- Mick wciąż słyszał głosy. Były coraz donośniejsze. Te wszystkie sny... nie były fikcją. Ja to naprawdę zrobiłem! Jak mogłem?- jego twarz zalała się łzami. Płakał. Płakał z bezradności, z żalu.

- NIEEEEEEE!- krzyknął z całych sił. Znów znajdował się w białym pomieszczeniu bez drzwi. Był bezwładny.- Ja tego nie mogłem zrobić!

Ujrzał dwie niskie postacie z wielkimi głowami. Mówiły coś. Po chwili rozpoznał w nich te dwa oskarżycielskie głosy, które męczyły go przed chwilą.

- Obudził się!- krzyczał jeden.

- Daj mu trochę środków uspokajających- sylwetki przeszły metamorfozę. Po chwili Mick widział już całkiem inne postacie. Dwóch mężczyzn w średnim wieku. Byli spanikowani. Nie wiedzieli co robić. Patrzył dalej. Był przywiązany do łóżka- dlatego nie potrafił się ruszyć. Obok, na ścianie zauważył dziwny strój, który jeszcze niedawno miał na sobie. To był kaftan bezpieczeństwa... z naszywką "Szpital dla psychicznie chorych nr 51"

- A więc to prawda... Jestem potworem... i byłem nim nic o tym nie wiedząc...
Zasnął...
......
.....
....
...
..
.
Na zawsze...



Proszę o opinie na temat tego opowiadania. Nieważne czy się wam podobało, czy nie, opiszcie swoje spostrzeżenia. Chcę wiedzieć, jak je odbieracie, czy było ciekawe, czy też denne. Ślijcie jak najwięcej maili!


Zane
e-mail: zane@poczta.onet.pl

Poprzedni artykuł Następny artykuł



NoName on-line - archiwalne numery, nasze magazyny i serwisy...

 


Copyright 1999-2001 Magazyn internetowy NoName
Wszelkie prawa zastrzeżone