|
| |

Myslovitz - "Długość dzwięku samotności"
I NAWET KIEDY BĘDĘ SAM NIE ZMIENIĘ SIĘ TO NIE MÓJ ŚWIAT PRZEDEMNĄ DROGA KTÓRĄ ZNAM KTÓRĄ JA WYBRAŁEM SAM TAK ZAWSZE GENIALNY IDEALNY MUSZĘ BYĆ I MUSZĘ CHCIEĆ SUPER LUZ I SETKI BZDUR I JUŻ TO NIE JA I NAWET KIEDY BĘDĘ SAM NIE ZMIENIĘ SIĘ TO NIE MÓJ ŚWIAT PRZEDEMNĄ DROGA KTÓRĄ ZNAM KTÓRĄ JA WYBRAŁEM SAM WIESZ LUBIĘ WIECZORY LUBIĘ SIĘ SCHOWAĆ NA JAKIŚ CZAS I JAKOŚ TAK NIENATURALNIE TROCHĘ PRZESADNIE POBYĆ SAM WEJŚĆ NA DRZEWO I PATRZEĆ W NIEBO TAK ZWYCZAJNIE TYLKO ŻE TUTAJ TEŻ WIEM KOLEJNY RAZ NIE MAM SZANS BYĆ KIM CHCĘ NOC A NOCĄ GDY NIE ŚPIĘ WYCHODZĘ CHOĆ NIE CHCĘ SPOJRZEC NA CHEMICZNY SWIAT PACHNĄCY SZAROŚCIĄ Z PAPIERU MIŁOŚCIĄ GDZIE TY I JA I JESZCZE KTOŚ NIE WIEM KTO CHCIAŁBY TAK PRZEZ KILKA LAT ZBYT ZACHŁANNIE I TROCHĘ PRZESADNIE POBYĆ CHWILĘ SAM CHYBA GO ZNAM
Kiedy pierwszy raz czytałem spis utworów na płycie "Miłość w czasach popkultury" zespołu Myslovitz, zaintrygował mnie ten tytuł. Istnieje dział marketingu, który zajmuje się nazewnictwem sprzedawanych produktów tak, aby zwiększyć ich sprzedaż. Wiedząc o tym niecnym procederze, wyjąłem kolorową wkładkę z tekstami piosenek. Tam czekała mnie niespodzianka. Słowa utworu były znacznie "głębsze" od tekstów innych zespołów polskich. Słowa te, nie były tworzone "na potrzeby przedstawienia", nawet na pierwszy rzut oka można było dostrzec, że ich autor chciał coś wyrazić. Nie miałem jednak czasu na głębsze "wgryzienie" się w treść, którą niosły. Na napisanie tego tekstu zdecydowałem się, gdy "Długość dźwięku samotności" wypadła z notowań radiowych list przebojów, gdy przestała być popularna.
Tekst przedstawiony powyżej przepisany jest z tekstu dołączonego do płyty, zachowałem oryginalny układ zdań, pomijając podział na zdania, interpunkcję itp., trudno jednak przytaczać poszczególne "wersy" w oryginale. Podział wprowadzony przeze mnie jest umowny i wprowadzając go, nie trzymałem się gramatycznych reguł budowy zdania. Dość trudno jest wyróżnić poszczególne człony, w związku z czym proszę o wyrozumiałość.
"I nawet, kiedy będę sam, nie zmienię się - to nie mój świat." Zdanie to może wypowiedzieć człowiek, który rzadko bywa sam, na tyle rzadko, że stan ten jest dla niego czymś niezwykłym. Wywnioskować można, zazwyczaj nie jest on sam, czyli jest otoczony licznym gronem osób. Czy jest to stan dla niego przyjemny? Z dalszej części tekstu wynika, że nie za bardzo. Samotność, choć pożądana jest dla niego trudna do osiągnięcia. Ale o tym później.
"(...) nie zmienię się, to nie mój świat (...)" Samotność nie jest jego światem, nie zmieni się pod jej wpływem. Choć jest sam, nie dosięgnie go (często bolesny) głos innych ludzi, ich opinie - on nie zmieni się. Choć ma szansę uwolnić się od udawania kogoś, kim nie jest, ma szansę zrzucić maski, których używa na co dzień, on nie chce tego zrobić. Boi się powrotu do rzeczywistości? Może wie, iż nie zdołałby na powrót stać się kimś, kim naprawdę nie jest?
"(...) przede mną droga, którą znam, którą ja wybrałem sam (...)" Podmiot liryczny dobrze zna drogę, którą kroczy uważa, że sam ją wybrał. Ale czy jest to prawda? Być może nie jest to jego zdanie, - zasłyszawszy je przypadkowo, włączył podświadomie do "zestawu" poglądów na swój temat.
Ja uważam, że chcąc "przypodobać" się osobom, z którymi obcuje, udaje człowieka, którym w rzeczywistości nie jest. Jest to dla niego źródłem cierpienia. Cierpi jednak samotnie, nie może się z nikim podzielić swym bólem - przed przyjaciółmi jest inny, pewnie nie podejrzewają go oni nawet o posiadanie "drugiej osobowości". To wyniszcza go wewnętrznie. Samotna walka z samym sobą. "Dwa w jednym" - oprócz "rozrywkowej" powierzchowności, kryje się w nim wrażliwe wnętrze, które skrywa przed światem. Boi się otworzyć się przed ludźmi - obawia się zranienia.
"(...)Tak zawsze genialny, idealny muszę być i muszę chcieć super luz i już setki bzdur - i już to nie ja(...)" Zdaje on sobie sprawę z tego, że taka postawa do niczego nie prowadzi. Tak zawsze genialny, idealny, bez jakichkolwiek wad, ale tylko zewnętrznie, przed ludźmi. W środku, ale tylko przed sobą, może on przyznać się do słabości, do tego, że cała jego "idealność" jest jedynie na pokaz. Poza "luzaka", człowieka nie przejmującego się niczym prowadzi do niczego.
"(...) i już to nie ja (...)". Wie on, że nie jest tym, za którego chce uchodzić. Wie, że wrażliwe, niedoskonałe (uczuciowe?) wnętrze nigdy nie dorówna zewnętrznemu wizerunkowi "supermena", to jest dla niego źródłem cierpienia. Przez to nigdy nie będzie dobry w tym, co robi. Ale nie będzie dobry według wymagań swoich, a nie innych ludzi. To jego "środek", (który wie, że nie może być w czymś dobry), "krytykuje" "drugie ja", przez co żadna z części jego osobowości nie jest szczęśliwa. Obie są przeświadczone o swojej bezwartościowości. Potem następuje refren.
Oczywiste wydaje się, że człowiek, którym chce być, stał się nieodłączną częścią jego samego tak, że nawet, gdy nie musi już udawać nie jest w stanie być sobą. Choć wie, że nie jest to dobre, boi on się obnażyć przed światem. Jest to bolesne, ale on zna ten ból, sam go wybrał (tak sądzi - czy jest to prawda?), boi się zmienić aby nie było jeszcze gorzej. Nie dopuszcza do siebie możliwości zmiany na lepsze. Czyżby była to rezygnacja z walki?
"(...)wiesz lubię wieczory, lubię się schować na jakiś czas(...)" Jak mówi stare przysłowie chińskie:, "Jeśli szukasz spokoju, znajdziesz go w nocy". Ale wieczór to nie noc. To dopiero "wstęp" do nocy. Prawdziwa noc, czyli także zupełna cisza i spokój przychodzi potem, później. Dlaczego więc podmiot liryczny lubi wieczory, a nie bardziej spokojne noce? Wieczorem ludzie są jeszcze dość aktywni towarzysko. Wieczorem nie jest zupełnie sam, wielu ludzi ogląda wtedy telewizję itp. Może dlatego, że przez udawanie nie jest już w stanie być sobą?
Schować się wieczorem jedynie na chwilę, nie na długo. Zazwyczaj, jeżeli chcemy coś zrobić, a to czy nam się uda zależy od decyzji jakiejś osoby, mówimy, że "to tylko na chwilę". Zapewniamy, że nie zajmie nam to wiele czasu. O czym może to świadczyć? Uważam, że jest to jakaś forma dialogu z ludźmi, przed którymi musi udawać człowieka, którym nie jest. Chce on usprawiedliwić to, że chce pobyć sam, bez towarzystwa, (co jego "publiczności" może wydać się dziwne). Stąd następujące słowa: "(...) i jakoś tak nienaturalnie, trochę przesadnie pobyć chwilę sam (...)". Jest to być może jedyna szansa oderwania się od alterego, bez świadków, którzy mogliby negatywnie ocenić postępowanie jego prawdziwej osoby. On boi się zranienia. Wizerunek, który kreuje, musi być ideałem. Jest to jego jedyna "dobra" część (jego prawdziwe ja jest przekonane o swej niskiej wartości).
"(...) wejść na drzewo i patrzeć w niebo (...)". Domek na drzewie jest dla każdego dziecka miejscem azylu, ucieczki. Jest to rodzaj twierdzy, gdzie nikt nie ma prawa wstępu. Jest to miejsce bezpieczne, gdzie nie należy się niczego obawiać. W niebo, na przesuwające się chmury, bądź też na gwiazdy patrzy osoba beztroska taka, która nie musi przejmować się niczym. Jest to synonim relaksu, opanowania. Cały ten wers opisuje, czego najbardziej chce podmiot liryczny. Wie, że aby móc przetrwać w konfrontacji z otaczającą go rzeczywistością musi "wejść na drzewo", oderwać się."(...) tylko, że tutaj też wiem kolejny raz, nie mam szans być, kim chcę (...)". Dlaczego? Jest to bardzo dobre pytanie. Odpowiedz na nie samodzielnie.
"(...)Noc, a nocą gdy nie śpię, wychodzę (choć nie chcę) spojrzeć na chemiczny świat pachnący szarością, z papieru miłością (...)". Smutek i zrezygnowanie przebija z tego zdania. Dlaczego nocą nasz bohater wychodzi, choć nie chce? Słuchając tych słów, zawsze przed oczami mam pewien obraz, znam go z jakiegoś filmu S-F. Po zniszczeniu świata, ludzie żyją w nielicznych enklawach ocalałej przyrody rozrzuconych na całej planecie. Jedną z początkowych scen filmu, był obraz spokojnego domku, z którego nocą wychodzi mały chłopiec. Najpierw patrzy w niebo, potem w dal przed siebie. Kamera z twarzy chłopca cofa się, szerszym planie widać jego domek. Kamera unosi się w górę, wszyscy spodziewają się ujrzeć rozgwieżdżone niebo i księżyc, ale nie jest to ten widok. Niebo ma kolor żółto-zielony, zasnute jest ganianymi przez wiatr dymami, nie widać gwiazd. Kamera powoli zaczyna zbliżać się do linii horyzontu, tam zamiast spokojnej przyrody, lasu, może jeziora widzimy ruiny jakiegoś kompleksu fabrycznego. Widać, że to on jest sprawcą spustoszenia okolicy.
Ta scena, kojarzy mi się ze słowami piosenki. Spokojną nocą, człowiek zazwyczaj wychodzi napawać się pięknem otaczającej go przyrody, jest bezpieczny, blisko domu. Lecz podmiot liryczny wychodzi, choć nie chce. Ma on dość patrzenia na świat, w którym żyje. W nocy szuka on ucieczki, ukojenia, chwilowego oderwania się od rzeczywistości. Ale mimo to wychodzi, aby znów przekonać się o sztuczności i nieprawdziwości świata.
"Chemiczny" - na lekcji chemii, dowiedziałem się, że za sprawą tego działu nauki powstały tworzywa, z których zbudowane jest nasze otoczenie. Tkaniny, wykładziny, pożywienie, komputery, budynki, samochody, samoloty - słowem wszystkie tworzywa sztuczne i przedmioty z nich wykonane. Są one nie-naturalne, czyli stworzone przez człowieka. Produktów czysto naturalnych dziś praktycznie się już nie stosuje. Więc dla mnie, "chemiczny" oznacza sztuczny, nie naturalny. Chemia, z resztą tak jak aptekarstwo wymaga "ścisłości" i dokładności w postępowaniu. W obu tych dziedzinach wymagane jest zachowanie laboratoryjnej czystości. Odstępstwo od ściśle wyznaczonych reguł często kończy się katastrofą. Tak jest też w dzisiejszym świecie.
Człowiek o największej wiedzy, inteligencji, błyskotliwości, jeżeli nie będzie odpowiednio ubrany, jeżeli nie będzie jeździł dobrym samochodem nie ma szans na akceptację ogółu. Ludzie są bardzo nietolerancyjni, nie są w stanie zrozumieć "inności", czegoś, co nie jest dla nich oczywiste, co nie jest normalne, w ich pojęciu naturalne. Mam na myśli na przykład ruchy rasistowskie i nacjonalistyczne. Jeśli coś nie przystaje do szablonu, ogólnie przyjętych norm, to jest to złe. Należy to zniszczyć, zasługuje to na potępienie.
Miłością papierową nazwałbym wszelkie telenowele i wzorce w nich propagowane. Nie jest to prawdziwa miłość. Mam na myśli uczucie szczere, prawdziwe, bez żadnych warunków. Miłość taka to cenienie partnera do tego stopnia, że uczucie to rozpiera od środka i wypełnia całą umysłowość, całego człowieka. Szanuje się wtedy partnera, obdarza się go bezgranicznym zaufaniem. Znika wtedy wszelki dystans, wszelkie bariery. Jest to uczucie bez stawiania jakichkolwiek warunków, ponieważ ukochaną osobę ceni się najbardziej ze wszystkiego, co istnieje, (czyli także siebie). Można stwierdzić, że człowiek wyrzeka się siebie, własnych dążeń i pragnień na rzecz partnera. To właśnie partner i jego sprawy są dla nas najważniejsze. Nie jest mi łatwo wyrazić tą ideę, mam jednak nadzieję, że jest zrozumiała. Ale nie jest to niczym złym, ponieważ "druga połowa" robi to samo - niczego się przez to nie traci, można tylko wiele zyskać. Prawdziwa miłość jest kwintesencją szczęścia.
Człowiek zakochany jest "nadczłowiekiem". Miłość dodaje mu skrzydeł, pozwala mu przezwyciężyć własne słabości, kompleksy. "Kochać i być kochanym" - to największe szczęście, jakie może nas spotkać w życiu. Ten typ miłości, nie jest obecnie rozpowszechniany. To także jest powodem do bólu dla podmiotu lirycznego.
"(...) Gdzie ty i ja i jeszcze ktoś, nie wiem kto. Chciałby tak przez kilka lat zbyt zachłannie, trochę przesadnie pobyć chwilę sam. Chyba go znam." Obiekt miłości naszego bohatera, też żyje w tym potwornym świecie. Ale nawet przed ukochaną, boi się on zupełnie otworzyć. Nie chce jej pokazać swojej prawdziwej twarzy. Będąc z nią, zdaje sobie sprawę, że chciałby być sam, aby móc być sobą. Ten ktoś, kto jest nim samym, wolałby przez kilka lat pobyć sam, odcięty od świata. Może po to, aby zebrać siły do dalszego udawania, do ciągnięcia tej komedii w nieskończoność? Chyba go zna, co oznacza, że zdaje sobie sprawę, kiedy, mimo że może być sobą, znowu udaje. Przed osobą, przed którą może sobie pozwolić na zrzucenie maski, znowu udaje. To by było na tyle.
Hanuman
e-mail: hanuman@bmp.net.pl


| |