Darmowa ksiazka on-line!

 Opowiadania    

Listy zza oceanu

Właściwie to nie wiem, jak to się stało. Ona była i była i nagle jej nie ma. Po prostu - zrobiło się jakieś puste miejsce. Jakby zabrakło kropki nad i. Wszyscy teraz chodzą jacyś przybici, jak po pogrzebie, a przecież nikt nie umarł. Nikt nawet nie zachorował. Po prostu - ktoś podjął męską decyzję.

      W ubiegłym tygodniu dostaliśmy od niej pocztówkę - z pieskiem - pisała, że już się urządziła, że ma miłych sąsiadów, że nie musi dojeżdżać. Poprosiła, żebyśmy jej odpisali, co u nas, czy zrobimy wreszcie planowany remont. Odpisałam, że wszystko po staremu, tylko Mały ma katar i cały czas chodzi z wielką różową chustką przy nosie i marudzi. Mama postanowiła znowu przełożyć remont na później, bo ma dużo wydatków, a ja jak zwykle się nudzę, bo pogoda nie dopisuje, a uczyć to mi się kompletnie nie chce.

      Zanim Natka wyjechała kłóciłyśmy się ze sobą, jak pies z kotem, o głupoty, o nic nie znaczące drobiazgi, a teraz pisujemy do siebie długie, czułe listy pełne tęsknoty i ubolewania, ze nie możemy pogadać. A przecież tak rzadko ze sobą normalnie rozmawiałyśmy - zawsze kończyło się kłótnią.

      "W ubiegłym tygodniu Andrzejek występował na szkolnym przedstawieniu" - napisałam - "i drzewa znowu zakwitły. Wiesz - te śliwki przed domem. Jest teraz biało - różowo i ślicznie". Odpisała, że zatęskniła za tym, bo u niej z okna widać tylko żółte taksówki i krzyczących na siebie ludzi.

      Miesiąc później przyszedł następny list - Natalka ma coraz mniejsze problemy z językiem, poznała jedną Brazylijkę i chodzą razem na zajęcia. Podobno dobrze się rozumieją. Zapytała się, kiedy zaczynam wakacje.

      Tego roku nie cieszyłam się tak na zakończenie roku, bo to oznaczało siedzenie w domu - mama nie weźmie urlopu, bo krucho z pieniędzmi. Natalka napisała, że jedzie z tą Brazylijką do Nowego Jorku, do jakiejś rodziny znajomych, czy kogoś takiego.

      W sierpniu mama trochę chorowała, więc na kolejny list Natki odpisałam dopiero pod koniec miesiąca. Nie miałam siły o tym myśleć, bo i brat był jakiś niewyraźny. Modliłam się tylko, żeby i on się nie rozchorował. Nie napisałam siostrze, że mama źle się czuła, bo nie chciałam jej martwić.

      Przed świętami dostałam od Natalki śliczną kartkę i dłuuugi list. Pisała w nim, że bardzo tęskni, że nie wyobraża sobie Wigilii bez karpia i grzybowej domowej roboty. Co prawda "nieamerykańscy" studenci urządzają sobie wspólne święta, bo też nie stać ich na wyjazd do rodzinnych krajów, więc nie będzie sama, ale i tak cały czas myśli o nas i bardzo tęskni. Odesłałam jej kilka ciepłych słów i opłatek. Symbolicznie. Nie mogłam więcej pisać, bo mama znowu była w kiepskiej formie, a Mały miał jakieś problemy w szkole.

      Ani się obejrzałam, a był marzec, czyli rocznica wyjazdu Natalki. Listy były coraz rzadsze, bo Natalia miała coraz więcej nauki. Zresztą - ja też miałam mniej czasu, bo zwaliło się na mnie mnóstwo nowych obowiązków - Andrzejek musiał nadrobić zaległości z matematyki, więc oprócz własnych zmartwień, miałam też jego, a mama ciągle niedomagała i w końcu doszło do tego, że po pracy była zbyt wyczerpana, żeby cokolwiek robić, a i tak zaharowywała się żeby nam nic nie brakowało.

      W którymś z kolejnych listów Natalia napisała, że wreszcie przyzwyczaiła się tam żyć, że ma coraz więcej przyjaciół, że nawet praca w barze przy zmywaniu naczyń już jej nie irytuje. Ucieszyłam się, że jej się udaje, ucieszyłam się, że mam taką mądrą i dzielną siostrę.

      Pod koniec września mamę zabrało pogotowie. Najadłam się strachu, bo nie mamy telefonu i cudem udało mi się dobić w nocy do domu sąsiadów.

Zrobili mamie dużo badań i okazało się, że jest bardzo chora na płuca i że powinna wziąć długi urlop i zacząć się leczyć. Mama długo nie mogła się do tego przekonać, dopóki Mały nie podszedł do niej i nie zapytał się, co będzie robić, kiedy mamusię znowu wezmą do szpitala.

      Mama straciła pracę, dostała zasiłek. Napisałam Natce, że mamy problemy z pieniędzmi. Nie opisałam ich dokładnie, bo nie chciałam zawracać jej głowy. Jakoś nie zwróciła na to specjalnie uwagi. Ale co się dziwić - przecież my często miewamy takie problemy.

      Na następne święta nie było karpia, bo musieliśmy kupić mamie lekarstwa. Natalka przysłała kartkę z Mikołajem trzymającym małą choinkę. Bez listu - widać nie miała czasu. W końcu ma tyle nauki.

      W lutym dowiedzieliśmy się, że Natka przyjedzie do domu wcześniej, niż przewidywała, już za dziesięć miesięcy. W grudniu - na następne święta. Mama bardzo się ucieszyła. Andrzejek poprawił się z matematyki, a ja powoli zaczynałam się cieszyć z wakacji. Dostałam sezonową pracę - w szkółce leśnej - pieniądze się przydadzą, a mnie nie będzie się nudzić. Bałam się tylko, czy mama poradzi sobie w domu sama z Małym, kiedy będę poza domem.

      Następny list Natki przyszedł dopiero w połowie października. Miała dużo pracy, bo studiowała w trybie przyspieszonym - także w wakacje, żeby móc być wcześniej w domu. Napisałam jej, że u nas wszystko w porządku i że jestem z niej dumna, że jest taka dzielna.

      Mama znowu zachorowała - tym razem zabrali ją do szpitala na dłużej. Codziennie do niej przychodziłam i przynosiłam jej owoce, a ona codziennie zamartwiała się, czy poradzę sobie sama. Nie było tak źle - pracowałam po szkole w supermarkecie. Nie powiedziałam o tym mamie, bo by się za bardzo przejęła. Andrzejek też sprawował się bardzo dobrze. Pomagał mi zmywać i sprzątać, a na obiady chodził do szkolnej stołówki, bo dostaliśmy zapomogę z MOPS - u. O tym też nikomu nie powiedziałam.

      Kiedy przyszedł kolejny list Natalki był już grudzień - zbliżał się jej przyjazd. Co prawda przesunął się on nieznacznie na koniec stycznia, ale i tak już było blisko. Postanowiłam nie pisać jej o chorobie mamy, żeby się nie skupiała już na niczym innym, niż nauka.

      W dniu przyjazdu Natki z mamą było bardzo źle. Zostawiłam więc ją w domu z Andrzejem. Tak - już nie Andrzejkiem, bo właśnie niedawno zauważyłam, że to nie jest już taki dzieciak - ma 12 lat, ale jest tak samodzielny, rozsądny i dojrzały, jak nie jest czasem niejeden dorosły. Poszłam sama odebrać siostrę z lotniska.

      To ona mnie pierwsza zobaczyła, ja chyba nigdy bym jej nie poznała. Jej ciemnobrązowe włosy teraz były czarne - chyba farbowane. I krótkie. Bardzo krótkie. Wprawdzie Natka pisała mi, że obcięła swoje warkocze, ale nie sądziłam, że tak bardzo. Poza tym była świetnie ubrana - wyglądała ślicznie - jak jakaś modelka. Była umalowana i urocza. Powiedziała, że schudłam, ale poza tym nic się nie zmieniłam.

      Przez całą drogę do domu mówiła o Ameryce, wtrącając od czasu do czasu jakieś angielskie zwroty. Opowiadała bardzo barwnie, z zachwytem i pokazywała rzeczy, które stamtąd przywiozła. I swój dyplom.


      Już z daleka widziałam, że pod domem stoi karetka. Nic nie mówiłam Natce, bo nie chciałam jej za wcześnie straszyć. Poza tym ona była taka szczęśliwa, że nie miałam serca jej przerywać.

      Mamę zabrali do szpitala. Podobno to Andrzej wezwał karetkę. Pojechałam z mamą, bo Natka była bardzo zmęczona podróżą. Byłam pewna, że mój młodszy brat dobrze się nią zajmie. Siedziałam w szpitalu całą noc, aż mamie się nie polepszyło.

      Natalia przyszła do mamy po południu - głośno się śmiała i rewelacyjnie wyglądała. Czułam się przy niej strasznie brzydka ze swoimi mysio - rudymi kucykami i szarą spódnicą ze sklepu z używaną odzieżą. Ale byłam z niej dumna. To moja siostra...


MONIKA GŁADYSZ

MÓJ ADRES:
UL. NORWIDA 2\19
97 - 300 PIOTRKÓW TRYB.

mailto: monikagladysz@go2.pl (private)
or mailto: mgladysz@poland.com
ICQ: 92461622
Member of COders Group: http://coders.shnet.pl/klub/



Warez on-line - www.warezpl.com - First Warez Portal

 


Copyright 1999-2000 Magazyn internetowy NoName
Wszelkie prawa zastrzeżone