|
| |

Zdarzyło się pewnego lata
A przecież miało być tak pięknie, natrętne myśli tłuką się w głowie. Pięknie, pięknie - śpiewa jakiś złośliwy głos. Dlaczego ja? A przecież miało być tak pięknie...
* * *
Była wiosna, ptaki śpiewały - taki banał. Szłam parkiem zaślepiona zielonymi liśćmi i myślami i zbliżających się wakacjach. Matura była już za mną, a egzaminy na studia wydawały mi się takie odległe, choć miały odbyć się za dwa dni. W ręce kołysała się siatka z nowymi spodniami, a w mojej głowie tańczyły koła pociągu. Nagle wpadłam w coś, co pachniało facetem. Zdumiona podniosłam głowę i spojrzałam w najczarniejsze oczy pod słońcem.
- Przep... Przepraszam - zdołałam wyjąkać.
- Nie ma za co! To ja przepraszam - odpowiedział mi głęboki baryton - Dzisiaj jest tak pięknie, że zagapiłem się i proszę-zobaczyłem coś jeszcze piękniejszego, o mało nie zdeptałem najcudniejszego stworzenia na świecie.
Nagle zdałam sobie sprawę, że nadal stoję z nosem wtulonym w jego koszulkę.
- M... mmuszę już iść - wydukałam i... - uciekłam
Dwa dni później moje myśli były zaprzątnięte egzaminem. Weszłam na salę rozluźniona i uśmiechnięta. Nagle mój wzrok przesunął się w stronę stoły, przy którym siedziała komisja. Przy tymże stole siedział nie kto inny, jak właśnie mój Czarnooki! Starając się nie zwracać na nic uwagi, zaczęłam czytać pytania. Napisałam praktycznie wszystko, ale brakowało mi kilku odpowiedzi. Moja pewność siebie gdzieś się ulotniła, a zamiast niej przyszedł lęk. Wtem zobaczyłam przed sobą rękę, która wskazała mi brakujące odpowiedzi. Zdumiona podniosłam wzrok i napotkałam spokojne spojrzenie Czarnookiego. Po egzaminie wybiegłam go szukać, ale gdzieś zniknął.
Miesiąc później żeglowałam po mazurskich jeziorach w objęciach mojego chłopaka. Byłam szczęśliwa, dostałam się na studia, a przede mną dwa cudowne miesiące wakacji nad jeziorami. Właśnie dopływaliśmy do Mikołajek, widać już było pierwsze zabudowania. Filip przytulił się mocniej i mruknął coś w moje włosy. Nagle naszym jachtem szarpnęło.
- Cholera, żagiel się zerwał! - zaklęła Sabina.
Podniosłam się niechętnie, nie lubiłam jej. Nie, to nie tak, nie lubiłam jej zachowania względem Filipa - kleiła się do niego niemiłosiernie. Podeszłam do burty i patrzyłam na kumpli naprawiających szkodę. Byłam tu od tygodnia, dojechałam do nich jako ostatnia. Było nas siedmioro, czterech chłopaków i trzy dziewczyny, wszyscy dobrzy przyjaciele Filipa.
- Musimy dowiosłować do brzegu, inaczej nie damy rady - rzucił ktoś
- Zuza, zejdź na zakupy, dzisiaj twoja kolej!
- Ja z nią pójdę - zaofiarowała się Małgosia i dołączyła do mnie.
Zabrałyśmy koszyk i wyruszyłyśmy na spotkanie Mikołajek. Kiedy byłyśmy już w sporej odległości od przystani syknęłam do Małgosi:
- Sabina wreszcie ma, co chciała!
- Oj, Zuza ja też jej nie lubię, ale Filip....
- Co - Filip? - nadstawiłam uszu
- Nie wiem, czy powinnam ci to mówić, bo w końcu Filip to mój brat.
- Tak, twój brat, a mój chłopak. A ty jesteś moją przyjaciółką, dowiem się, co takiego zrobił Filip?
- Wiesz, Marek nie chciał brać Sabiny, a ona poprosiła Filipa, by się za nią wstawił i dlatego się tu znalazła.
- Aha - zrobiłam dobrą minę do złej gry - Gośka, podzielmy się, ty pójdziesz kupić pieczywo i mleko, a ja ryby i warzywa, dobra?
Chwilę później biegłam z koszykiem polną drogą, a łzy ciekły mi po policzkach. Czułam się strasznie pokrzywdzona i zdradzona. Zamierzałam taki biec i biec, ale łzy coraz szybciej i obficiej ciekły mi po twarzy. Raptem uderzyłam w coś znajomego w dotyku, a czyjeś ramiona otoczyły mnie opiekuńczo
- Cóż, znowu spotykamy się w podobnych okolicznościach - zabrzmiał pamiętny baryton - Tylko mina była wtedy weselsza, czyżby zawód miłosny?
Słysząc to rozryczałam się na dobre. Pół godziny później siedzieliśmy na trawie, a ja śmiałam się z jego opowieści. Później pokazał mi, gdzie rozbił obóz i zanim się spostrzegłam było późne popołudnie. Pospiesznie się pożegnałam i poszłam do wsi, mając nadzieję, że jeszcze coś kupię. Po długich wysiłkach, na szczęście owocnych, wracałam na jacht. Lipcowy wieczór był ciepły i z pokładu powinny dobiegać mnie śmiechy i głosy, tymczasem było ciemno i cicho. Zaniepokojona weszłam na pokład. Na drzwiach kajuty wisiała kartka skreślona ręką Marka: "Poszliśmy na dyskotekę. Jak się zjawisz, to przyjdź".
Weszłam na salę pełną świateł i ludzi, zobaczyłam Gośkę na parkiecie i wesoło do niej pomachałam. Ciekawie rozglądałam się za Filipem. Nie ma go, nie ma. Jakieś przeczycie pchnęło mnie w kąt sali. I wtedy ich zobaczyłam.
- Widzę, że niezbyt zaniepokoiła cię moja nieobecność - zasyczałam w stronę zaskoczonego Filipa - Pocieszyłeś się Sabinką? A może pocieszałeś się już wcześniej? No, czego się nie odzywasz?! - mój głos przeszedł w żałosny skrzek.
Czułam jeszcze ich zdezorientowane spojrzenie na swoich plecach, kiedy wychodziłam pod obstrzałem spojrzeń.
Na jachcie spakowałam swoje ciuchy do plecaka i ruszyłam przed siebie. Nogi zaniosły mnie do obozowiska Czarnookiego.
- O! To ty.
- Tak, ja. Mogę zostać do jutra? Prześpię się przy ognisku. Nie będę ci przeszkadzać, proszę pozwól mi tu zostać - patrzyłam w te jego niesamowicie mądre oczy i już wiedziałam, że jestem bezpieczna i nikt mnie już nie zrani.
Wieczór spędziliśmy w milczeniu, byłam mu wdzięczna, że o nic nie pytał. Miałam spać w namiocie, a on przy ognisku. Nie mogłam zmrużyć oka, męczyło mnie wspomnienie dzisiejszego dnia. Coś było nie w porządku, a ja nie wiedziałam co.
- Hej! Jesteś tu?
- Jestem, słuchaj wiem, że to głupio zabrzmi, ale ja nawet nie wiem jak masz na imię.
- Właśnie po to tu przyszedłem. Ja też nie wiem, jak masz na imię.
- Zuza!
- Michał! Śpij już, pogadamy rano.
Obudził mnie zapach kawy. W pierwszej chwili nie wiedziałam gdzie się znajduję. Namiot, Filip i Sabina, noc i Michał, wszystko powoli zaczynało wracać. Powoli wyczołgałam się z namiotu. Nikogo nie było, kawa stała na stoliku przed wejściem. Wygrzebałam z torby ubranie i poszłam nad jezioro się umyć. Woda była chłodna i spokojna, wypłynęłam już kawałek od brzegu, kiedy coś chwyciło mnie za nogę, spazmatycznie chwyciłam powietrze i zaczęłam się szarpać.
- Hej, hej! Spokojnie mała, nie ma się czego bać, to tylko ja.
- Uf! Już się przestraszyłam, że w coś się zaplątałam. Nigdy więcej tego nie rób! - śmiejąc się zarzuciłam mu ręce na szyję - Ścigamy się do brzegu? Kto ostatni ten sprząta namiot!
Dopłynęliśmy prawie równocześnie.
Zjedliśmy śniadanie i wskoczyliśmy do kajaka. Przykro mi się robiło na myśl, że moje wakacje dobiegły końca, choć miały trwać miesiąc. Nad nami rozpościerało się błękitne niebo, minęliśmy szuwary i wypłynęliśmy na otwarte jezioro. W myślach układałam już plan dnia, jeżeli dobrze by poszło i nie spóźniłabym się na pociąg, to w domu byłabym następnego dnia rano. A więc czekała mnie całonocna podróż pociągiem.
- Gdzie mnie wieziesz?
- Do najpiękniejszego miejsca na świecie, jak je zobaczysz, zakochasz się do razu.
- Nie jestem pewna, czy potrafię jeszcze kochać, czy potrafię zaufać ponownie- czułam się ciężka, trudne sprawy przy nim wydawały się lekkie, ale nie ta. Ta sprawa kładła cień na całe jezioro.
Dopłynęliśmy do małej wysepki, Michał zacumował kajak i odgarnął gałęzie wierzby. Moim oczom ukazała się wąska ścieżka.
- Idź, śmiało! Będę szedł zaraz za tobą.
Ruszyliśmy, po ok. 100 metrach ścieżyna rozwidlała się na dwie dróżki. Michał pchnął mnie w kierunku jednej z nich. W końcu doszliśmy do najcudowniejszej polany. Cała porośnięta kwiatami, zdawała się być dywanem. Na jednym z jej brzegów rosła wierzba, a jej gałęzie zwieszały się do ziemi, tworząc obok jej pnia przyjemne chłodne miejsce.
- Śliczne!
- Takie jak ty, równie zmienne i nieodgadnione.
- Widzisz wczoraj, wczoraj wieczorem dowiedziałam się jaka jestem naiwna - nie spostrzegłszy się opowiedziałam mu całą wczorajszą historię - Nie mogę dłużej nadużywać twojej gościnności, chociaż jest mi z tobą wspaniale. Dzisiaj wyjeżdżam.
- Zostań. Zostań - zrób to dla mnie. Jesteś świetną towarzyszką. Możemy spędzić ze sobą ciekawy miesiąc. Nie pokazuj Sabinie, że wygrała.
- Ale ona wygrała, sama widziałam jak Filip ją całował. Już ci powiedziałam, że nie wiem czy potrafię jeszcze raz pokochać. Nie mogę tak po prostu przekreślić tych dwóch lat razem z nim.
- Ja cię nauczę kochać.
- Nie, ja już postanowiłam. Wracam do domu. Odwieź mnie do obozu.
Z powrotem płynęliśmy w ciszy. W obozowisku spakowałam swój plecak. Był ciężki, tydzień wcześniej niósł go Filip, dziś będę to musiała robić sama. Od dziś wszystko będę musiała robić sama.
- Do widzenia i dzięki za wszystko.
- Czekaj odprowadzę cię, to spory kawałek.
- Nie - powiedziałam wbrew sobie, tak bardzo chciałam spędzić z nim kilka minut więcej.
- Do zobaczenia na uczelni, ale pamiętaj to był twój wybór i zawsze możesz go zmienić! - usłyszałam wołanie, kiedy już zniknęłam za drzewami.
Na dworcu spotkałam Marka, a właściwie uniknęłam spotkania z nim. W poczekalni usiadłam na ławce i zaczęłam wspominać maj i ten dzień, kiedy spotkałam Michała. Nie, to nie tak miało być. Już wtedy nie układało nam się z Filipem. Ciągłe kłótnie i przeprosiny - zawsze z mojej inicjatywy. Filip nigdy przez całe te dwa lata nie dał mi takiego poczucia bezpieczeństwa jak Michał przez te kilka godzin. Zrobiłam głupstwo, myśląc, że nie potrafię kochać i odchodząc.
- Pociąg pospieszny z Olsztyna do Krakowa wjedzie na tor pierwszy przy peronie drugim - zapowiedział skrzeczący głos.
Podniosłam się i wyszłam na ulicę. Droga wydawała mi się krótka, a plecaka prawie nie czułam. Namiot był pusty, ognisko wygaszone, a kajaka nie było. Dopadły mnie wątpliwości - ja chcę być z nim, ale czy on chce być ze mną? Siedziałam sama, zrobiło się ciemno, na niebie widać było gwiazdy. Nagle spośród trzcin wyłonił się kajak, wstałam i bez słowa podeszłam do brzegu. Wyszedł z kajaka i mocno mnie przytulił.
- Mądra dziewczyna, zobaczysz wszystko się ułoży - wyszeptał tuż przy moich uszach.
Z Mazur wróciliśmy miesiąc później opaleni, wypoczęci i zakochani w sobie po uszy. Nie zwracaliśmy uwagi na dzielące nas sześć lat - takie sprawy dla nas nie istniały, byliśmy tylko my. Przez cały następny rok, chodziliśmy ze sobą wszędzie. Jego praca (był asystentem na mojej uczelni) nie była powodem jakiegoś szczególnego ruchu wokół mnie. Na szczęście nikogo nie obchodziło z kim się umawiam.
Sylwestra spędziliśmy w górach, następne wakacje tradycyjnie na "naszej" wysepce. Było cudownie, w nasz związek nie wkradły się nuda i rutyna, wciąż był świeży i pełen gorącego uczucia. Po dwóch latach Michał mi się oświadczył. Byłam najszczęśliwszą dziewczyną na świecie. Rodzice go lubili, koleżanki patrzyły na niego z podziwem, czego więcej może chcieć dziewczyna w wieku lat dwudziestu trzech? Data ślubu była wyznaczona na za miesiąc, a my z zapałem urządzaliśmy mieszkanie.
Dwa dni temu wracałam od lekarza cała w skowronkach. Nie mogłam się doczekać chwili, kiedy powiem Michałowi, że będziemy mieli dziecko. Wieczorem ugotowałam kolację, wstawiłam świece do lichtarzy i czekałam na jego przyjście. Usiadł do stołu uśmiechnięty i rozluźniony. Już z mojej miny odgadł, że mam dla niego niespodziankę. Po kolacji usiadłam mu na kolanach i wyszeptałam do ucha cudowną wiadomość. Spodziewałam się wybuchu radości, tymczasem przy stole zapanowała cisza. Michał odsunął się ode mnie i rozpoczął swoją tyradę:
- Ja jeszcze nie jestem przygotowany na to by zostać ojcem. To dziecko wszystko komplikuje, nie będziemy już mogli wyjeżdżać na Mazury, wychodzić do znajomych, słuchać głośnej muzyki, urządzać przyjęć. Czy ty nic nie rozumiesz? To dziecko ograniczy naszą wolność!
Siedziałam jak ogłuszona. Dziecko, cholera, dziecko ograniczy jego wolność! Wszystko się we mnie kotłowało, przecież to jego dziecko! Nagle usłyszałam te porażające słowa.
- Czy nic się z tym nie da zrobić? No wiesz dam ci pieniądze, a ty to załatwisz.
- Wynoś się! - usłyszałam swój syk - Wynoś się i nigdy nie wracaj! Zostaw nas w spokoju!
Rano już go nie było. Żadnych ubrań, ani książek. Tylko ta przerażająca pustka. Jak mogłam. Nie, jak mogę kochać człowieka, który tak bardzo mnie krzywdzi?
Siedzę w kuchni, nad niedopitą szklanką herbaty, z zapuchniętymi oczami, a łzy kapią nieprzerwanie od tamtego wieczora. Telefon wyłączyłam z kontaktu, nie zauważam lipcowego słońca zaglądającego przez szyby. Modlę się, od tamtej chwili modlę się nieprzerwanie.
- Boże niech on zrozumie, niech wróci, niech on tylko wróci - szepczę słowa błagalnej modlitwy.
W końcu zmęczona zasypiam. Około szóstej budzi mnie chrobot klucza w zamku. Podchodzę do drzwi, za nimi stoi Michał trzymający pod pachą kołyskę.
- Wróciłem kochanie. Wróciłem, żeby cię zapytać czy chcesz mnie jeszcze z powrotem- po chwili płaczemy razem - Przepraszam, za to co powiedziałem...
- Nie trzeba...
- Trzeba, to moje dziecko. A ja? Cóż, mimo tylu lat, nie wykazałem się odpowiedzialnością za ciebie i za nie. Mimo to kocham was. W następne wakacje pojedziemy na wyspę, za miesiąc weźmiemy ślub. Zobaczysz, przekonasz się, że potrafię być odpowiedzialny.
I znów jest dobrze, bo będzie pięknie. Musi być...
Kasia Wieczorkiewicz
e-mail: krowka@poczta.fm


| |