Twój ulubiony magazyn on-line

Wyścig
(Sen II)

Las. Otaczająca ciemność.
Szum morza. Odgłosy uderzających o brzeg fal.
Przez konary drzew widać rozświetlone milionem gwiazd niebo.
Coraz bliżej piaszczystej plaży. Z pomiędzy drzew widać już błękitne morze.
Mijam ostatnie drzewo. Pozostawiam za sobą ciemność. Czuję miękki złocisty piasek.
Podchodzę bliżej fal. Widzę na niebie poświatę słońca. To znak że ranek nadchodzi. Tak blisko, lecz w ciąż tak daleko. Odwracam się by spojrzeć na ciemny las, który przeszedłem by dotrzeć tu, do celu który oznacza dla mnie wszystko...

Idę ulicą. Betonowy chodnik niesie mnie w nieznane. Przed sobą widzę niekończącą się ulicę, nad nią zielone wzgórza otaczające moje miasto. Promienie słoneczne oślepiają mnie. Mijam nieznanych mi ludzi. Nikt nie patrzy nikomu prosto w oczy. Każdy jest zbyt zajęty samym sobą. Pogrążeni we własnych sprawach nie doceniamy innych. Osądzamy tak by osądy które wypowiadamy nie dotyczyły nas samych. Hipokryzja staje się codziennością. Wyśmiewamy to czego nie rozumiemy, niszczymy to czego się boimy. Wolimy słuchać czyjś kazań zamiast zastanowić się nad sobą. Każdy podąża za post amerykańskim snem o szczęściu. Nikt nie zatrzymuje się by odpocząć. Niedzielne kazania o braterstwie w zkomercializowanym kościele katolickim i coroczne wystawianie jednego nakrycia dla "tego" gościa który rzekomo może się zjawić tego dnia przepełnionego szczęściem i refleksjami są miernikiem naszego człowieczeństwa. Wypowiadane głośno współczucia dla ofiar wojny w kraju o którym się dziś dowiedzieliśmy płyną z chęci zaspokojenia własnych obaw o to czy nadal jesteśmy ludźmi, czy nie zatraciliśmy bezpowrotnie resztki naszych uczuć, tych które trzymaliśmy w rezerwie na wypadek śmierci kogoś bliskiego, kiedy to na pogrzebie nie wypada nie uronić łzy z powodu wielkiej straty jaką ponieśliśmy jako rodzina. Nasza miłość staje się nagle taka prawdziwa, szczera i plastikowa... Cały świat głodnych plastiku zwierzątek, które zrobią wszystko by zniszczyć brata swego, którego tak wielbią - aby głośniej i bliżej ambony, po to by dostać jego porcję plastiku. Cały świat pędzący z snem o wielkiej krainie szczęści, gdzie każdy jest szczęśliwy, a wszystko jest możliwe. Zwierzątka żyjące w tej krainie rozwiązują swoje problemy przy innych zwierzątkach i piorą swoje brudy w rzece mediów. Świat podzielony na więzienia i kościoły ujawnia że czarne nie zawsze jest złem, a białe nie zawsze jest tym za co je bierzemy. Pod śnieżnobiałym habitem mądrości ujawnia się czarna bestia gotowa zgładzić plastikożerne zwierzęta za cenę... Której nikt nie zna. Zagubiony w tłumie idę przed siebie. Tak jak inni plastikożercy podjąłem swój numer i biorę udział w wyścigu. Kiedyś się zatrzymałem. Trwało to krótko. Inni napierali na mnie, a ja byłem za słaby by znieść nacisk więc się poddałem. Teraz widzę że błędnym był mój tok myślenia. Rozglądam się dookoła. Czerpię przyjemności, bawię się, czasami płaczę i złoszczę. Jestem tajnym niszczycielem. "My name i Lucyfer, please take my hand..." Inni, podobni do mnie albo polegli, albo więzieni są w podziemnych celach z żelaza. Jedynym ukojenie zdają się być słowa: "Everything dies...", jedynym promykiem nadziei to że nie jestem sam w tajnej walce jaką prowadzę ze światem. Słońce przysłoniły chmury. Spotykam ciebie. Wysłanniczka ciemności. Wyciągasz ku mnie swą dłoń. Czas się zatrzymuje. Prowadzisz mnie w nieznane. Twoje słowa zdają się być dla mnie ukojeniem. Ja, kiedyś dumny jak bóg, stawiający się ponad innymi pojąłem że jestem taki sam jak ci ponad których się wywyższałem. Taki sam śmiertelnik zagubiony w rzeczywistości którą poniekąd kreuje. Trzymasz mnie z rękę, a ja czuję jak cała ma złość, nienawiść i poczucie przegranej ulatują ze mnie. Twoje jedno słowo sprawia że moi wrogowie, których sam stworzyłem giną. Idziemy trzymając się za ręce. Krople deszczu spadają na betonowe chodniki. Tłum ucieka w popłochu. Po chwili jesteśmy sami. Pokazujesz mi świat, ja odkrywam przed tobą swe tajemnice. Mówisz że to już na zawsze, a ja wyjawiam ci mój niszczycielski plan. Odchodzisz. Nie znając powodu naszego rozstania zadręczam się pytaniami na które niema odpowiedzi. Znowu osamotniony w swej walce. Trwam w przekonaniu że to jeszcze nie koniec, że moje kolejne potknięcie nie będzie oznaczało końca. Zaszedłem tak daleko. Spełnienie mego niszczycielskiego dzieła jest takie bliskie i taki dalekie. Mijam znajomy mi przystanek autobusowy. Kolejni ludzie przechodzą obok mnie. Ostatnie metry mojej wędrówki. Ktoś łapie mnie za rękę i zakuwa w kajdany. Ci którym zaufaliśmy zdradzili nas. Jestem tak blisko celu że nie możliwym jest przegranie tej bitwy w tym momencie. Ostatkiem sił wyrywam się. Biegnę. Jeszcze jeden krok... Siła moich oprawców przeraża mnie. Wątpię w swe siły, nie podejmuje ostatniego wysiłku. Nie stawiam ostatniego kroku. Padam na ziemię.
Pusty ciemny pokuj. Przez otwarte okno do środka wpada blask księżyca. Moje bohaterskie czynny spłonęły w ogniu porażki. Płomienie wypaliły mnie. Mój popiół poniesiony został przez wiatr. Wypowiadam ostatnie słowa mojej modlitwy i czekam na nadejście ciemności...

... w oddali spostrzegam budowlę. To świątynia.
To czego obawiałem się najbardziej ziściło się. Siadam na brzegu. Czekam na wschód słońca.
Czas przemija. Wschód nie nadchodzi. Wstaje z zimnego pisku i idę ku świątyni.
Świątynia mocy. Stoję u jej stóp. Moje sny o wolności stały się jeszcze jedną pułapką mojej podświadomości.
Wchodzę do środka. Posągi u jej bram ostrzegają każdego śmiałka że krok w którym przekroczy ten próg będzie jego ostatnim.
Jestem w środku.
Ogarnia mnie moc.
Stałem się ciemnością...


Jason Manson
<kwiecień 2000>
Jason Manson
< 1999 >
e-mail: jasonmanson@poczta.onet.pl
www.republika.pl/jasonmanson/




Magazyn Lekron - magazyn internetowy tylko o filmie

Copyright (c) 1999 - 2000 NoName