|

Show must go on...
Queen
czyli II część "World is a cruel place and we are here only to lose"
Szczerze przyznam, iż mile zaskoczyła mnie ilość mail'i przysłanych do mnie po opublikowaniu poprzedniego tex'tu. Tak naprawdę, to każdy miał rację, ponieważ każdy ma prawo sądzić, jak chce.
Przyznam, iż "World is a cruel place and we are here only to lose" to był taki "impuls" do przemyślenia. Jednak z większości mail'i wynika jasno, iż przedstawiłem tam siebie, jako osobę totalnie załamaną psychicznie, w nic nie wierzącą i w ogóle wahającą się między życiem, a śmiercią. Wyszło to wszystko trochę "za mocno". Text ten miał służyć refleksji, i zastanowieniem się nad sobą, a nie "doliną psychiczną". Postanowiłem więc napisać drugą część.
Tak naprawdę nasze życie składa się faktycznie z różnych problemów, większych i mniejszych, ale zawsze. Szczęście polega na tym, jak my potrafimy te problemy przyjąć. Jeżeli podchodzimy do życia z pewnym dystansem (oczywiście, w miarę rozsądnym), to nasze istnienie nabiera większego sensu. Natomiast zajmowanie się cały czas błędami popełnionymi przez nas i innych prowadzi do zatracenia się w sobie. Dlatego też uważam, że trzeba się cieszyć również z mniejszych sukcesów; dostrzegać je. Ludzie przyzwyczaili się, że w dziennikach informacyjnych z reguły (to są dane na podstawie własnej obserwacji) 90% informacji jest negatywnych. Im większa katastrofa, czy dramat, tym więcej przyciąga ludzi. Nie zauważa się niestety tego, co dobre. A w tym wszystkim tkwi mentalność. Przecież wygodniej jest narzekać, niż kogoś pochwalić. A to głównie przez błędy dorosłych, kiedy my byliśmy jeszcze małymi dziećmi. Jeżeli dziecko się chwali, nawet za jego małe sukcesy, to staje się bardziej odporne na porażki, które przecież i tak kiedyś przyjdą. Taki mały człowiek zaczyna bardziej wierzyć, że coś mu się uda i nie zakłada z góry porażki.
Jest więc jasne, że aby osiągnąć sukces musimy zauważać sprawy mniejsze, bo małymi kroczkami można zmienić swój sposób postrzegania problemów. Mój poprzedni art faktycznie miał wygłos bardzo negatywny. Ale, jak już pisałem miało to pobudzić do myślenia. Najpierw stwierdzam fakt, że (ujmę to łagodnie) życie nie jest pasmem sukcesów, jest drogą ciężką, wyboistą i pełną pułapek. Teraz natomiast piszę, że przez to wszystko trzeba przejść z wiarą we własny sukces. Nie jest to łatwe, ale wykonalne.
Trudno pisze się to z pozycji osoby, która twierdziła, (a raczej nadal twierdzi) że "World is a cruel place...". Ale to jest fakt. Nie znaczy to jednak, że mamy się poddawać. Aby, jak to już pisałem "skończyć życie w miarę przyzwoicie" też trzeba się postarać. I właśnie to może być sukcesem. Tak więc nawet jeśli wszystko się wali, grunt pali się nam pod nogami trzeba chociaż z tego próbować wyjść jak najlepiej. Przykład - wczoraj w budzie było beznadziejnie, ale za to jutro może będzie lepiej. Nawet jeśli wiemy, że na pewno nie będzie lepiej, czy nie lepiej jest czasami się oszukać? Mniej nerwów i stresów, a może widoczna poprawa... Dużo też zależy od autosugestii. Ale to już temat na inny art... Poprzedni text był tezą, a w tym są argumenty, jak do tego wszystkiego podejść.
Tak więc - "Show must go on"!
Gorelf
e-mail: gorelf@poczta.onet.pl

Copyright (c) 1999 - 2000 NoName |
|