|

O kretynizmie walki z narkotykami
Włączam telewizor. Z głośników zaczyna wydobywać się głos prezenterki Teleexpressu. Dowiaduję się, że CBS rozbiło kolejny gang zajmujący się przerzutem prochów przez nasz kraj. Skonfiskowano zioła za 2.5 mln. zł. Rutyna. Czy nie ma już żadnych ciekawszych wiadomości? Narkotyki to w naszym kraju jeden z dyżurnych tematów. Szczególnie lubią go poruszać politycy. Weźmy na przykład ostatnią kampanię wyborczą - jeden z kandydatów (nie będę pisał który, bo wszyscy zapewne dobrze wiedzą, a jeśli ktoś nie wie, to jeszcze lepiej - nie mam zamiaru rozpętywać dyskusji politycznej) promował swój wizerunek ostatniego sprawiedliwego walczącego z narkotykami, mówił o nowej ustawie antynarkotykowej (której był współautorem), zabraniającej posiadania nawet małej ilości narkotyku dla własnego użytku. Podobno ma to zamknąć furtkę z jakiej chętnie korzystali "dilerzy". Celowo użyłem cudzysłowia - otóż "prawdziwi" dilerzy, tacy jakimi straszą wszystkich rodziców media już nie istnieją. Nie wszyscy chyba zdają sobie z tego sprawę, ale sieć dystrybucyjna narkotyków znacznie się zmieniła przez ostatnie lata. Dzisiaj nie kupuje się już u handlarza, ale u kolegi, który ma kolegę, a ten kolega... itd. Pewnie - najłatwiej jest zakazać. Szkoda, że nasi rządcy rzadko kiedy myślą, jakie konsekwencje może przynieść jakiś przepis. A w kogo uderzy nowa ustawa? W dzieciaki, które z chęci zarobku przekazują towar dalej oraz w narkomanów, którzy są uzależnieni i siłą rzeczy muszą mieć przy sobie dragi. Szychy pozostaną nie tknięte, bo albo dobrze się ukrywają, albo mają układy z wymiarem sprawiedliwości - a najczęściej i jedno i drugie. Rozumiem zrozpaczonych rodziców, którzy próbują wyciągnąć swoje dzieci ze szponów nałogu (albo boją się, żeby w jego szpony nie wpadły) i są wściekli na handlarzy, ale muszą zrozumieć że sami są swej tragedii po części winni. Wszystkim, którzy mają inne zdanie gorąco polecam lekturę "My, Dzieci z dworca ZOO". Idąc w ślady amerykanów, którzy już od początku wieku walczą nawet z trawką, musimy się przygotować na totalny paraliż i tak niewydolnych sądów, policji i prokuratur. Gdzieś czytałem, że największą grupę wśród amerykańskich więźniów stanowią osoby skazane za przestępstwa związane ze środkami odurzającymi. Wszystko jakoś jeszcze działa w stanach, gdzie sądy są drożne a więziennictwo rozbudowane - a u nas? Już teraz zapełnienie zakładów penitencjarnych dochodzi do 104%. Tu warto postawić pytanie - czy to wszystko przynosi oczekiwane efekty? Otóż nie! Narkomania tak jak była plagą, zarówno w Ameryce jak i w Europie, na miejsce jednej zlikwidowanej plantacji albo fabryczki powstają dwie następne. Jeśli jest popyt, musi być i podaż. Czy nie brniemy przypadkiem w ślepy zaułek, taki sam, jakim była prohibicja?
A gdyby tak zalegalizować narkotyki - nie tylko te tzw. miękkie, ale też i twarde? Gdyby sprzedawać je na takich samych zasadach jak alkohol, czyli od 18tu lat i obłożone sporą akcyzą? Jak dalej potoczyłyby się losy narkobiznesu? Mafia pewnie nie czerpałaby już zysków z handlu narkotykami, ponieważ nie byłby on tak dochodowy, a to dzięki konkurencji i mniejszemu ryzyku, jakim obciążona byłaby ta gałąź przemysłu; podobnie przestała czerpać zyski z handlu alkoholem po zniesieniu prohibicji. Konkurencja wymusiłaby również większą dbałość o klienta - nigdy więcej trawy zanieczyszczonej jakimś paskudztwem! Lepsza jakość towaru, to mniejsza jego szkodliwość dla zdrowia. Kolejna sprawa, szczególnie ważna w przypadku nieletnich - narkotyki przestałby być owocem zakazanym (przynajmniej zrównałyby się z alkoholem, którego małoletni teoretycznie nie mogą kupić), więc spadłaby ich konsumpcja. Z czasem wytworzyłaby się zapewne kultura ćpania - podobnie jak kultura picia. Ćpuni nie tworzyliby już jednego środowiska - jeśli np. wyroby z konopi zostałyby zaakceptowane społecznie (tak jak to ma miejsce np. w Holandii), dystans między nimi, a np. heroiną byłby znacznie większy. Trawka stałaby się czymś w rodzaju wina, które piją wszyscy, nawet księgowi po 40tce, chociaż podobnie jak spożywany przez lumpów denaturat wino to zawiera alkohol. Heroiniści zostaliby właśnie takimi lumpami, nie mającymi wiele wspólnego np. z palaczami trawy. A jak ktoś chce się sam zabijać, to jego sprawa. Wreszcie i państwo byłoby zadowolone - mogłoby obłożyć prochy podatkiem i tym samym zarobić na tym. Do tego doszłyby oszczędności spowodowane mniejszą liczbą policjantów i więźniów.
Może nowoczesne społeczeństwa jeszcze nie dorosły do zakończenia tej dość kosztownej zabawy w policjantów i złodziei, ale czy sama idea nie jest kusząca?
Amiri
e-mail: amiri@poczta.wp.pl
http://www.beep.prv.pl

Copyright (c) 1999 - 2000 NoName |
|