|

31.08/01.09
Nadchodził wieczór. Było dopiero po siedemnastej, ale w powietrzu dało odczuć się już nadchodzący chłód. Nadchodzącą noc. Ciemność, która miała ogarnąć niedługo niebo, by odsłonić piękno emanujące z blaskiem gwiazd... Dopaliłem papierosa, poczym rzuciłem tlącego się kipa cztery piętra w dół. Zamknąłem okno. Przyciszyłem muzykę. Usiadłem. Najpiękniejszy okres roku minął bezpowrotnie. Pozostało jeszcze kilka chwil. Chwil, które dołączę do mych wakacyjnych przygód, po to by wspominać je w chłodne smutne zimowe wieczory... Czas płynął nieubłaganie. Wskazówki zegara nie chciały zatrzymać się choćby na chwilę. Wstałem z kanapy. Założyłem kurtkę i buty... Podniosłem z ziemi plecak... Wyszedłem z domu... Włączyłem muzykę i ruszyłem przed siebie. Miałem jeszcze trochę czasu zanim miałem zjawić się u znajomego... Mogłem właściwie jeszcze dużo zrobić zanim do niego pojechałem, ale nie bardzo miałem ochotę na cokolwiek... Spacerowałem przez dobrze znane mi ulice... Mijałem dobrze znane mi sklepy... W końcu dotarłem do ulicy, która kończyła mą podróż przez osiedle... Usiadłem na ławce pod wiatę przystanku tramwajowego i czekałem...
Przemierzałem ulicę która jeszcze kilka dni temu tętniła życiem. Wtedy przechadzałem się nią wraz z przyjaciółmi. Beztroski, szczęśliwy i zakochany... Teraz zatroskany, przygnębiony i samotny odciskałem te same ślady butów na tym samym chodniku... Mój wzrok ogarniał te same ściany budynków, te same witryny sklepowe i nieco opustoszały chodnik... Uczucie melancholii i smutku ogarniało mnie z każdym krokiem przybliżającym mnie do mieszkania, w którym miąłem znaleźć jedyną rozrywkę tego dnia... Słońce jeszcze nie zaszło... Niebieskie niebo powoli zmieniało swą barwę. Było pomarańczowe, różowe i trochę żółtawe. Świeże powietrze unosiło się wkoło. Ostatni sierpniowy dzień wchodził w swą końcową fazę... Zatrzymałem się przed schodami prowadzącymi do środka starej kamienicy. Ostatni raz popatrzyłem na niebo... Poczym wszedłem po schodach do środka domu...
Muzyka uderzyła mnie już na pierwszym piętrze. Widocznie nie byłem jedynym gościem tej imprezy tego wieczoru, który przyszedł za wcześnie... A może po prostu gospodarz wieczoru nudzi się i postanowił umilić sobie czas muzykę pomyślałem. Zadzwoniłem do drzwi. Wszedłem do środka... Nie byłem sam... Zabawa trwała już chyba od dłuższego czasu... dałem się jej porwać. Spotkałem znajomych... Odpłynąłem w pozytywnych klimatach, czadowej muzyce i alkoholu...
Noc potajemnie zapanowała nad światem. Tysiące latarni, lamp i witryn sklepowych rozjaśniały mroczne ulice. Tysiące lamp bijących blaskiem z okien i tysiące gwiazd nad miastem... Zabawa trwała na dobre. Muzyka rozbrzmiewała w każdym zakamarku mieszkania. Światła były zgaszone. Klimat był odpowiedni. Wszyscy dobrze się bawili. Wyszedłem na balkon by zapalić papierosa. Mogłem zrobić to w mieszkaniu, ale chciałem przyjrzeć się nocy. Odetchnąć trochę powietrzem... Morskim... Świeżym... Jeszcze letnim. Stałem tak na balkonie w samotności. Obserwowałem gwiazdy, od czasu do czasu Odwracał się by zobaczyć jak bawią się inni. Napotykałem wzrokiem przyjaciół, wsłuchiwałem się w muzykę, lecz po chwili powracałem do swego świata. Świata mroku, nocy i ciszy panującej pomimo wydobywających się z głośników ryków wokalu i rzeźniczych riffów gitar... Rzuciłem ostatnie spojrzenie na noc, miasto i otaczający to wszystko spokój. Wszedłem do środka. Przyłączyłem się ponownie do zabawy.
Dziki taniec. Ekstaza. Szał i błochość. Fizyczne opętanie i wewnętrzny spokój. Harmonia szaleńca. Obłęd pokornego... I nagle co to? Harmonię moją zakłóciła jedna postać. Siedziała na kanapie. Na rękach trzymała kota gościa, który zorganizował ten obłęd. Ona jedyna spośród wszystkich dookoła miała smutną minę. Tuliła futrzaną kulkę do siebie... Wydała mi się jakaś inna... Nie widziałem dokładnie jej twarzy... Zszedłem z parkietu i przystałem z boku... Zapaliłem papierosa... Nie wiedziałem co, ale coś nie pozwalało mi oderwać od niej wzroku. Spostrzegłem obok niej popielniczkę i ruszyłem w jej kierunku... Nie pasujemy tu oboje pomyślałem mijając kolesia z poskręcanymi na głowie włosami. Nie byliśmy jedynymi osobami ubranymi w czerń dzisiejszego wieczoru, ale tylko nasza czerń była prawdziwą czernią. Noszoną niczym żałoba... Oznaka jakiegoś większego bólu noszonego w głębi siebie, który nie może wydostać się na zewnątrz. Tłoczony w środku przez kolejne maski i kolejne wymuszone uśmiechy... Podszedłem bliżej... Żar z papierosa zetknął się ze szklanym dnem popielniczki. Tlił się jeszcze przez kilka sekund poczym bezpowrotnie stracił swój ciepły pomarańczowy płomień... Spojrzałem na nią. Ona nie podniosła wzroku. Kot wyczuł znajomą osobę wywinął się spod jej ręki i spojrzał na mnie. Usiadłem na kanapie i zacząłem drapać go za uszami. Wtedy ona spojrzała na mnie. Miała niebieskie oczy. Oczy zdradzające nieufność do każdego kto się zbliży. Patrzyła na mnie przez kilka chwil. Chwil podczas których kompletnie straciłem panowanie nad samym sobą. Chciałem coś powiedzieć, ale nie mogłem otworzyć ust. Wpatrywałem się w intensywny błękit jej oczu. Wreszcie gdy odwróciła wzrok, przełknąłem ślinę i zacząłem mówić, lecz nic nie wynikało z moich słów. Ona miał mnie za jednego z tych męskich pozerów, którzy by zdobyć dziewczynę zagrają każdą rolę. Czułem to. Nie chciałem istnieć w jej oczach jako kolejny nic nieznaczący element materii. Mówiłem dalej...
Rozmowa zaczęła nabierać kolejnych etapów. Lubisz koty? zapytała i był to chyba pierwszy przejaw jej zainteresowania moją osobą jaki mi okazała. Po chwili przestałem istnieć w jej świecie jako materia... teraz byłem już chyba człowiekiem. Istotą na którą warto zwrócić uwagę... Lecz jednak nadal ona nie wiedziała czy mam jakiś interes w tej rozmowie, podczas kiedy ja chciałem zamienić tylko kilka słów... Późny wieczór przemienił się w prawdziwą noc... Część ludzi udała się już do domów, inni nadal balowali, podczas gdy my nadal siedzieliśmy na kanapie i rozmawialiśmy. Zamienialiśmy słowa w słowa, lecz o całkiem innej treści... Ona powiedziała mi że dla niej to już koniec, a ja za wszelką cenę chciałem uratować ją przed końcem. Obydwoje mieliśmy swoje światy. I choć niebyły one sobie bliskie, to i tak nie pozostawały daleko od siebie... Może nie były identyczne, ale trochę podobne... Pomimo tego iż nigdy przedtem się nie spotkaliśmy, nie wiedzieliśmy nawet o swoim istnieniu, to i tak byliśmy sobie bliscy. W końcu nasza rozmowa dobiegła końca. Zostało jeszcze wiele do powiedzenia, ale nie podjęliśmy tego kroku by otworzyć się bardziej przed sobą nawzajem... To co miało być wypowiedziane pozostało skryte w ciszy i głębi nas samych. Historia pozostała niedopowiedziana. Ona pożegnała się z kimś z tłumu niezmordowanych imprezowiczów, którzy pomimo późnej pory nadal potrafili wykrzesać z siebie energię do zabawy, ja poszedłem do drugiego pokoju po kurtkę. Wyszliśmy przed dom. Zapaliłem kolejnego papierosa i razem ruszyliśmy przez miasto. Na ulicach panowała kompletna cisza. Zdawało się jakbyśmy byli jedynymi mieszkańcami tego miasta nad zatoką. Szliśmy przez opustoszałe ulice. Oboje patrzyliśmy na rozgwieżdżone niebo. Setki gwiazd widniejących na wrześniowym niebie, układające się w figury, postacie, lub też niezrozumiałe wzory. Lśniące nad uśpionym miastem. Cały czas rozmawialiśmy... Niebyła to rozmowa o szczytnych celach społeczeństwa, ani o roli religii w dzisiejszym świecie. Była to po prostu rozmowa. Potok słów, znaczeń i symboli... Dotarliśmy do jej kamienicy. Spacer trwał zaledwie trzy minuty, ale zdawał się być długą wędrówką podczas której odkrywane zostają kolejne tajemnice. Jedna za drugą. Ostatnie słowa. Ostatnie myśli wypowiedziane i ostatnia metafora rozszyfrowana. Jej usta musnęły delikatnie mój policzek, poczym ostatni raz spojrzałem w jej oczy...
patrzyłem jak drzwi wejściowe kamienicy zamykają się za nią. Odwróciłem się i ruszyłem z powrotem pustą uliczką starówki. Przemierzając pustą ulice uświadomiłem sobie że po raz pierwszy spotkałem kogoś takiego jak on. Po raz pierwszy otworzyłem się przed kimś nieznajomym, i tym samym zajrzałem do czyjegoś wnętrza... Po raz pierwszy pozwoliłem wejść komuś do mojego świata, i tym samym stać się częścią czyjegoś... Wróciłem na nie dobitą jeszcze imprezę. Ostatni imprezowicze tłoczyli się w ciasnym gronie na środku parkietu. Muzyka trochę przycichła i uspokoiła się... usiadłem na tej samej kanapie na której siedziałem kilkanaście minut temu i sięgnąłem po stojącą przede mną butelkę piwa. Otworzyłem ją zacząłem pić i myśleć, analizować każdy szczegół tego wieczoru, przypominając sobie każde słowo je wypowiedzi. Cały czas o niej myślałem. Nie spotkałem jeszcze takiej osoby jak ona... Płomień zapalniczki rozbłysł przed moją twarzą. Kłęby dymu unosiły się dookoła mnie. Pomyślałem wtedy że to głupi nałóg. Znowu przypomniała mi się ona. Każdy jej ruch. Każdy jej gest i każde słowo... Ktoś zawołał mnie z drugiego krańca pokoju. Dopaliłem papierosa i udałem się w stronę beztroskiej zabawy... Cały mój smutek uleciał. Dookoła mnie trwała zabawa, ja miałem cały czas jej obraz przed oczyma. Zrozumiałem to czego bałem się pojąć. Dzięki jej przejrzałem na oczy. Nic już nie stało na mojej drodze...
Obudziłem się rano. Leżałem na kanapie. Było po szóstej. Na parkiecie bawiło się kilka osób w takt rytmicznej i spokojnej muzyki. Wstałem i ogarnąłem się trochę. Zapaliłem. Dopiłem piwo stojące na stoliku przede mną. Obok nie na kanapę wskoczył czarny kot. Ten sam do którego tuliła się zeszłej nocy moja rozmówczyni. Mój spowiednik i najdroższa mi osoba tamtej nocy. Wziąłem kota na ręce... Coś go spłoszyło. Może to ja? Wstałem i pożegnałem się z niezmordowaną grupą która trzymała poprzedni wieczór na wysokich obrotach aż po sam ranek. Wyszedłem z kamienicy. Był piękny wrześniowy poranek. Słońce wstało już jakiś czas temu. Było trochę chłodno. Niebo miało swoją błękitną barwę. Był piękny wrześniowy poranek i chyba dopiero wtedy zdałem sobie sprawę że lato przeszło do historii. Podążyłem w gorę ulicy. Tak było szybciej. Na przystanku wsiadłem w tramwaj który zawiózł mnie do domu...
Dom był ogarnięty chaosem. Trzeba było to posprzątać przed powrotem rodziców, ale na to miałem jeszcze kilka dni. Otworzyłem okno w moim pokoju. Zapach świeżości wdarł się do środka. Włączyłem muzykę i udałem się pod prysznic. O dziewiątej miałem być w szkole... Ale nie to miałem w głowie. Dla mnie świat nabrał innych perspektyw. Ktoś wreszcie otworzył mi oczy...
Dla Asii 31.08.1999/01.09.1999
Jason Manson < 2000 > (Oryginalny tekst napisany 01.09.1999)
Jason Manson
e-mail: jasonmanson@poczta.onet.pl

Copyright (c) 1999 - 2000 NoName |
|