
Kocham Ją
Kocham Ją. Kocham nad moje marne życie.
Nasz związek był jak na "amerykańskim filmie" (ona tak to określała), wszystko działo się bardzo szybko (chyba za szybko). Poznaliśmy się w noc sylwestrową 1998/99 było kilka minut po północy i zobaczyłem Ją najpiękniejszą niewiastę na Ziemi. Zakochałem się. Później po kilku tygodniach postanowiliśmy być razem. Mimo tego, że rok 1999 obfitował w sytuacje bardzo stresujące i (pozornie) nie do przeskoczenia (wiecie armia i tego typu sytuacje). To wiedziałem, że jest ktoś kto czeka i komu zależy na moim losie.
Było nam naprawdę ciężko. Oboje mięliśmy obawy co do przyszłości naszego związku. Przyznaję, że bałem się jak jeszcze nigdy w życiu. Ale nie o to co będzie ze mną gdzieś tam wśród "zielonych kolegów" ale o to co będzie z nią i tym, że w razie co nie będzie mnie obok. I postanowiłem mimo wszystkich trudności nie iść (ale to temat na innego arta) i nie poszedłem.
Między nami było jak w każdym związku zazwyczaj dobrze, czasem gorzej, jednak zawsze potrafiliśmy się dogadać. I to było cudowne. Któregoś pięknego sierpniowego wieczora oglądaliśmy "spadające gwiazdy" pomyślałem sobie życzenie, później Ona. Wyobraźcie sobie, że było takie same jak moje (o czym przekonałem się później). W październiku oświadczyłem się i moje oświadczyny zostały przyjęte. To był jeden z najszczęśliwszych dni mojego życia. Chciałem być z nią, Ona ze mną też (to właśnie było to życzenie). Postanowiliśmy najpierw pokończyć szkoły a potem się pobrać. Mieliśmy plany.
Wszystko skończyło się bardzo szybko. Od momentu gdy zauważyłem, że coś jest nie w porządku do momentu rozstania minęły trzy dni. A było to 26 maja 2000 roku. I tym sposobem jestem sam, wszystko o czym marzyłem wzięło w łeb. Jest mi źle, ale wiem, że wina leży po obu stronach.
Jest mi ciężko jak nigdy w życiu. Swoją drogą ciekawe jest to, że dwie bliskie sobie osoby z dnia na dzień stają się sobie zupełnie obce.
Nadal spotykamy się czasem żeby pogadać, ale nie sądzę żeby kiedykolwiek było tak jak dawniej.
Związek jak na amerykańskim filmie. Chciałbym żeby się skończył tak jak amerykański film: HAPPY END-em. Narazicho.
PS. Gdyby nie doszło do rozstania nigdy nie napisał tych kilku artów do NoName.
Slarin
e-mail: slarin@go2.pl

Copyright (c) 1999 - 2000 NoName |
|