Magazyn NoName

REKORD

Zza grubych, metalowych drzwi dochodziły przytłumione okrzyki rozbawionej młodzieży. Tam właśnie kierowałem swoje kroki w każdy poniedziałek - dzień, w którym dostawałem od mamy kieszonkowe. Nad wejściem widniał szyld z napisem przyciągającym wielu, takich jak ja, miłośników gier: "Automaty". Znałem to przyciemnione pomieszczenie z poustawianymi pod ścianami pudłami. Znałem także grubą panią Zosię, która zamieniała nasze, wyżebrane od rodziców dwuzłotówki na żetony. Znałem również innych bywalców salonu. Bez opamiętania biliśmy rekordy w kolejnych grach, a kiedy byliśmy już bez grosza, z zazdrością patrzyliśmy, jak bawią się inni. Tak, to był mój świat, znikałem w nim na długie godziny.

W samym rogu stał niepozorny automat. Nie przyciągał kolorową grafiką, ani chwytliwą muzyką, dlatego też "nowi" mijali go z daleka. Jednak bywalcy znali tajemnicę. Milion punktów. Jeszcze nikt tyle nie zdobył. Nikt nie wiedział, co jest dalej. To właśnie chęć poznania nieodkrytego powodowała, że kolejni śmiałkowie stawali przed czarnym pudłem i próbowali przekroczyć magiczną barierę. Bezskutecznie. Legendą stała się historia jednego z graczy, który doszedł do 990400 punktów i właśnie wtedy elektrownia wyłączyła prąd w całym budynku. Koleś załamał się i od tamtej pory nikt nie widział go w Salonie.

Tego dnia, przekraczając próg Salonu, byłem zdecydowany. Dziś ja spróbuję. Dziś mi się uda. Będę pierwszym, który pokona granicę. Podszedłem do kasy i bez słowa położyłem na ladzie 20 zł. Pani Zosia spojrzała na mnie i chyba domyśliła się, co chcę zrobić. "Powodzenia" - szepnęła cicho, podając mi dziesięć żetonów.

Pewnym krokiem ruszyłem w kierunku automatu. Dostrzegł mnie jeden z bywalców. "To dzisiaj?" - zapytał. Skinąłem głową. Wyminęliśmy tłumy kłębiące się przy pudle z napisem "Nowość miesiąca" i naszym oczom ukazał się On - jak zwykle samotny, ignorowany przez młodszych graczy, cierpliwie migający literkami układającymi się w dwa magiczne słowa. "Insert coin". Stanąłem przed ekranem, stos żetonów ułożyłem obok joysticka, podniosłem pierwszą monetę i wsunąłem ją do otworu. Rozległ się charakterystyczny dźwięk i po chwili rozpoczęło się. Mały trójkątny stateczek i latające dookoła niego asteroidy. Doświadczony gracz wiedział jak manewrować między kamieniami i rozbijać je seriami z pokładowego działka. Pierwsze poziomy przechodziłem niemalże z zamkniętymi oczami, jednak po osiągnięciu stu tysięcy punktów robiło się coraz trudniej. Asteroidy były wytrzymalsze i szybsze, pojawiły się wrogie statki kosmiczne, ale tego dnia nic nie mogło mnie powstrzymać. Czasami o milimetry udawało mi się uniknąć kolizji, jednak liczba obok napisu "score" była coraz większa - dwieście tysięcy, trzysta, czterysta... Kątem oka spostrzegłem, że dookoła mnie zebrała się spora grupka widzów. Przyszła nawet gruba pani Zosia. Czyjaś ręka otarła mi pot z czoła, ktoś podał dodatkowy żeton (moje już dawno się skończyły). Dziewięćset tysięcy... Cel jest już blisko. Za chwilę przekroczę granicę poznania, zobaczę, co jest dalej... Kolejny przechodzący o milimetr od mojego statku asteroid szybko mnie otrzeźwił. Za wszelką cenę musiałem zachować spokój. Za moimi plecami rozlegały się coraz głośniejsze krzyki. Oni odliczali! 950000. 960000. 970000. 980000. 990000. Jeszcze jeden celny strzał... Jeden rozbity kamień i przekroczę milion punktów! Zamknąłem oczy i po raz ostatni wciskając "fire" wsłuchiwałem się w głosy widzów.

999990. 999995. Zero?! Dlaczego zero? Dlaczego on się przekręcił? A więc nie ma nic dalej? Ludzie umilkli, a ja odwróciłem się i powoli wyszedłem z Salonu. To był ostatni raz, kiedy grałem na automatach.

Łódź, wrzesień 1999r.



Klus
e-mail: klus@canpol.pl
http://www.klus.canpol.pl/




Darmowe konta e-mail w prezencie od NoName!

Copyright (c) 1999 - 2000 NoName