Magazyn NoName
Numer 6 (05/00)
http://www.noname.zum.pl

Menu:
  • Spis treści
  • Następny artykuł
  • Poprzedni artykuł
  • Prenumerata Magazynu NoName
    Więcej informacji...

    ten alien v.0.5

    tyler - chłopak, wtedy kiedy dzieje się ta historia ma 18 lat, już skończone, zgodnie z prawem może nawalić się jak bela, chudy wysoki. twarz człowieka wiecznie nie zadowolonego, oczy niebieskie, leniwie przeskakujące z przedmiotu na przedmiot. Ubiór stonowany, na czarno, bezfirmowy.


    tyler był w dołku, ale nie w takim wykopanym szpadlem, czy łopatą, tylko psychicznym. Oczy, myśli i postać nijako i obojętnie rozbijały się o wszystko co napotykały po drodze. Tylko ciało bezdusznie spoczywało na ławce. W tej chwili wpatrywał się w chmury. Podziwiał ich majestat i wielkość. Koił go ten widok. Tak siedział i patrzył na tę wodę na wysokości od dobrych czydziestu minut. Wstał przeciągnął się, spojrzał na rower oparty o ławkę i usiadł. Zdziwiło go, że wszyscy ludzie kierują się w jednym kierunku - przed siebie. zaintrygowany fuknął:

      - co tam dają? - popatrzył na zegarek - a zresztą gówno mnie to obchodzi i aż się przejadę.

    Jak to u niego jedno zdanie zaprzecza drugiemu. Wskoczył na rower, w jego oku coś zabłysnęło, ale co to było tego nie wiem do dzisiaj. Mknął jak szalony na stracenie karku, nie wiadomo po co, czy dlaczego, zupełnie jakby się bał, iż wolno jadąc straciłby równowagę i by przewrócił się. Ta ciekawość nadawała mu chwilowy sens istnienia, gdyby teraz zginął myśl ta trapiłaby go przez wieczność, zupełnie jak kac tropiciel. Sens jego ziemskiej wegetacji trwał dokładnie minuta pięćdziesiąt trzy.

    Zrozumiał w jego mieście odbywał się festyn, zasrany coroczny festyn całkowicie bez okazji tak tylko dla wydanie kasy. Wszystkie najgorsze typy wyległy na ulice, popijając najmocniejsze piwo.

      - Znowu się najebią i wszystko rozpierdolą - myślnął.

    Postanowił odetchnąć, więc zostawił rower wraz ze swoją osobą tam gdzie było wolne miejsce. Z nudów postanowił sobie pooglądać ludzi. Śmieszyły a niektóre nawet zachowania go irytowały, ale mimo wszystko lubił na nich patrzeć. Nawet jeszcze nie zaczął szukać obiektu do obserwacji, gdy obok niego siedziała jakaś para. Nagle usłyszał odgłos kawalerii konnej.

      - O to moja - chłopak ostentacyjnie czekał jeszcze dwa sygnały, tak aby każdy usłyszał dzwonek, powoli wyjmuje i drze ryja.

      - Tak.

      - Tak.

      - No jak to gdzie na festynie, a ty?

      - Też?

      - Może się stykniemy.

      - Dobra.

      - No z Agnieszką a niby z kim.

      - No.

      - Dobra.

      - Dobra.

      - Dobra.

      - Trzym się.

      - Cześć.

      - No.

      - Adiee.

    tyler tylko przeklną w myślach. Koleś dumny z siebie przypina bu_Raka do paska.

      - Kto to był.

      - Kolega.

      - Jaki?

      - Adam.

      - Jaki?

    tyler chciał wstać i krzyknąć "który", ale to i tak się mijało z celem.

      - I tak go nie znasz.

    tyler już tego nie wytrzymał, nawet biedny nie mógł posiedzieć w spokoju. Wstał i podążył przed siebie w poszukiwaniu zacisznej przystani. Idzie powoli szurając nogami. Nie patrzy na twarze, pewnie minął parę znajomych, ale on o tym nie wie i chyba się już nie dowie.

      - O tyler tyler - ktoś krzyczy.

      - przekleństwo, nawet nie można być chwilę sam.

      - Cześć - równo; Justyna, Klaudiusz, Łukasz i Agnieszka.

      - A no witam - tak swobodnie rzucone w przestrzeń.

      - Cześć, napijesz się z nami.

      - Nie dziękuję - on.

      - Co ci jest? - Agnieszka.

      - Zaszyli cię? - Justyna.

      - Nie.

      - Kurde, chyba chory jest? - Łukasz.

      - Na pewno trzeba się z nim napić - Justyna.

      - Nawet nie mam za co.

      - Ale dzisiaj łupał, przydałby się jakiś deszczyk - ni z tego ani z owego Klałdiusz.

      - O patrzcie tam stoi Krzysiek z Wiolką.

      - No to cześć.

      - Trzymaj się.

    Odszedł obojętnie na te słowa. Z tylerem było naprawdę niedobrze, od 27 dni mało jadł, mało mówił, (tylko że on zawsze mało mówił), chodził powoli, beznamiętnie, zero kontaktów z kimkolwiek, i najgorsze - przestał go rajcować komputer, a to jest znak, zły znak, sygnał że "chyba jest niedobrze"

    tyler znalazł miejscówę - oczywiście schody na jakimś podwyższeniu, tam postanowił spocząć w zupełnej samotni. W chwili obecnej był podręcznikowym przykładem na hasło "samotność w tłumie". Jak poprzednio plan taki sam poprzyglądać się skąpo ubranym panienkom z ilorazem inteligencji 100% i różnej maści disco_popaprańcom. Po co on się tak przyglądał, na co to komu - to wie nikt. Może wydaje mu się, że jest od nich lepszy, ważniejszy, może podziwia uroki rozebranych ciał, a może nie chcąc się rozwodzić nad swoim beznadziejnym życiem, zajmuje myśli czymkolwiek, morze?

    Coś go majtnęło po oczach, zczaił motyw, że to tylko zajączek od komórki, czy zegarka, ale za to właściciele byli zajmujący. Para z dzieckiem, ona pomarańczowa mini, on dres wraz z zielonymi oczojebnymi butami, dziecko płacze, kobieta pokazuje jak wysyłać sms (ma taką mała klawiaturkę). Widok przepiękny.

    A co my tutaj widzimy, znowu nasza para od telefonu; on popija piwo, ona poprawia makijaż oboje rzucają oczami na prawo i lewo w poszukiwaniu kogoś do rozmowy, gdzie indziej grupka dziewczyn lampi się na jednego przystojniaka, chichocząc co chwila. Po przeciwnej stronie ulicy grupka chłopaków uparcie zatapiają wzrok w niezwykle ponętnej dupie gadając co by to z nią zrobili, gdyby tylko.. Przez plac przejeżdża samochód bmw, opuszczone szyby a ze środka wydobywa się yc-yc-yc-umpa-umpa, co ładniejsze próbują zagadać, nachylając się do kierowcy, w wiadomym celu, on natomiast udaję, że ją słucha patrząc zupełnie gdzie indziej.

      - No, kurwa, gdzie tu są ludzie, jak na razie nie spotkałem ani jednego - tyler zaczął nerwowo się rozglądać w poszukiwaniu jakiegoś kojącego wizerunku człowieka.

      - O tyler! - ktoś.

    Chyba to nie było to.

      - Cześć co robisz?

      - Nie widać.

      - Jak zwykle naczelny depresant.

      - A weź odwróć się i powiedz mi co widzisz.

      - Dobrze bawiących się ludzi.

      - A czy to są ludzie?

      - Nie każdy jest taki jak ty.

      - Na szczęście.

      - No właśnie, zamiast się tu zamartwiać nad losem świata, rzuć to w cholerę i baw się, tańcz, pij bronxa, i..

      - i co?

      - Po prostu ciesz się życiem.

      - A co to jest życie?

      - Przecież nawet z tobą nie można normalnie porozmawiać.

      - To rozmawiaj nie normalnie.

      - Czyli chcesz wiedzieć co to jest życie?

      - Raczej.

      - Życie to teraz, to co się dzieje. Zobacz. Widzisz tamtego faceta w tym bi-em-dablju, zaraz wejdzie mu do auta ta w różowym, widzisz już, zamknęły się drzwi, a chyba nie muszę ci tłumaczyć co to znaczy.. to właśnie jest życie, cieszenie się jej urokami.

      - Acha to znaczy że muszę być głupi, mieć be_eme i słuchać iglesjasa. Aaaaaa to znaczy że się żyję, kurwa dlaczego wcześniej mi tego nie powiedziałeś.

      - ?

      - no to ja już dawno nie żyję.

      - Powinieneś się leczyć.

      - Za późno.

    Kolego, a raczej znajomy, najwyraźniej nie kontent odchodzi od niego.

      - A może spróbuje, naciągnę rodziców na nike za 5 baniek, obcisłe dżinsy za kolejną setkę, komórkę za 29 zł z promocji, będę mówił bronx i dzięki temu odnajdę sens..

    ta chuju-muju.

    Wsiadł na rower, chciał uciec z tego miejsca. Czuł wstręt do tego miejsca, czuł wstręt do siebie, chciał przestać myśleć, w tym momencie jakby ktokolwiek zaproponował mu lobotomię, zgodziłby się bez wachania. Ruszył prędzej czym nawet się dobrze nie rozpędził jak zza rogu wyłonił się wózek z dzieckiem i prowadząca go dziewczyna.

    pisk opon

    mimo iż był przekleństwo dobry, to zaraz zrozumie na własnej skórze, że nigdy nic nie zatrzymuje się w miejscu

    Chcąc nie chcąc cały impet ładuje w dziewczynę, nie darowałby sobie gdyby cokolwiek zdarzyło się dziecku. Widok jest taki, że rower leży na chodniku, metr dalej on na dziewczynie, a dziecko wyraża tylko minę zdziwienia, nie widzi co jest grane, ale jest ciekawe dlaczego krajobraz przestał się przesuwać.

      - Bardzo przepraszam, ale..

      - Nie zważając na to co mówi, dziewczyna nachyla się nad dzieckiem.

      - Ono tylko wygląda tylko tymi swymi dużymi oczyma i śmieje się radośnie.

      - No miałeś szczęście.

    Widząc, że wszystko jest oke.

      - Spokojnie dziecku nigdy bym krzywdy nie zrobił. Nachyla się nad berbeciem, a ten szerząc ząbki unosi rączkę, jakby chciał się przywitać.

      - O cześć mały, tyler jestem.

      - Dziwne zawsze boi się obcych.

      - Może się znamy.

      - Skąd?

      - Nie wiem, może tak było napisane w scenariuszu.

      - Co?

      - Ja nazywam to scenariusz życia, inni fatum, a jeszcze inni Bóg.

      - Filozof?

      - nie pojeb.

      - nie przy dziecku

      - Patrz, jeśli powiem "życie to jedno wielkie gówno" łagodnym tonem radośnie szczerząc ząbki to dziecko i tak przytaknie uśmiechając się tylko, a jeśli krzyknę, "O jaki ładny ten dzidziuś!!" to się przestraszy i zacznie płakać.

      - pan naukowniec.

      - nie pojeb, mówiłem już - łagodnym tonem, uśmiechając się lekko.

    a dziecko jeszcze bardziej rozdziawiło swą buzikę

      - takich jak ty nie spotyka się zbyt często.

      - czyli już nikt nie pyta sam siebie; dlaczego? po co? co dalej?

      - dokładnie

      - Przepraszam to będzie ostatni raz, a mam jeszcze pytanie.

      - No to wal.

      - Co widzisz tam? - wskazując na festyn.

      - Tam? - patrząc pogardliwie za siebie.

      - y_hy.

      - bydło.

    Tyler się zaśmiał.

    Dziewczyna lekko speszona.

      - Może i byśmy sobie pogawędzili dłużej, ale niestety mama się denerwuje.

      - Do zobaczenia w przyszłym wcieleniu.

      - Nara.

      - Nara.

    tyler odjechał myśląc:

      - Była to jedyna miła mi osoba tego dnia.

    Wiedział to mimo, iż była dopiero 3.05, wiedział, że nikogo kogo chciał by spotkać nie ujrzy, a może nie miał spotkać, tego nie wiem. tyler zszedł z roweru i szedł dalej na nogach, gdzie tego również nie wiem, zresztą jak on sam. Jedną z rzeczy, które wprost uwielbiał, szlajając się tak bez celu to, moc wyboru:

    Stawał sobie na skrzyżowaniu i rozmyślał:

      - Mogę pójść w lewo, ale tam może potrącić mnie czerwony maluch, albo w prawo, ale tam pewnie spadnie mi cegła z jakiegoś placu budowy prosto i bezpośrednio na mój prywatny łeb, w tył nie idę bo wrócę na festyn, czyli prosto, a co tam? Tam.., tam mnie pobiją na śmierć, tak że aż umrę i zginę umierając martwy. Dobra czemu nie, dawno tego nie było.

    Lubił tę wolność wyboru, wtedy wiedział że żyje.

      - Ale skoro - rozmyślał dalej - każdy jest na depsraku, będę musiał pobić się sam, ale kto mi rower ukradnie. Trudno, najwyżej innym razem, jakoś to przeżyję.

    Odwrócił się wokół własnej osi, całkowicie bezpodstawnie i niepotrzebnie - po prostu kolejna linijka bezsensownego tekstu


    Idzie powoli, nie chce mu się jechać, nigdzie mu się nie spieszy, wyraz twarzy tylera zmieniła się na początku grymas uśmiechu widać że tłumiony, a następnie wielki wybuch nieposkromionego śmiechu, on widać że się opanowuje, przeprosił głośno nie wiadomo kogo i za co, po czym kontynuował to co zamierzał, szedł dalej samochody przejeżdżają, on idzie. Zbliża się do przystanku autobusowego i co z tego, na ten sam przystanek podjeżdża co?

    autobus oczywiście, on idzie dalej, niby co ma robić, przechodząc tak obojętnie czuje na sobie czyiś wzrok. Patrzy w lewo powyżej, nie mylił się, patrzy się na niego jakaś dziewczyna, ale to nie był wzrok zainteresowania, podziwu, czy nienawiści. Po prostu od tak. Ona zaraz odjedzie, on przejdzie i nigdy się już nie spotkają, a może właśnie ona jest tą którą on tak bezskutecznie szuka, może ona go zabije, może będzie winna tego zdarzenia, a może zabije się sam, ale najbardziej może to jest to, że może widzi ją po raz ostatni w życiu i nawet nie wspomni o tym spotkaniu jutro rano wstając z łóżka. O wiele ważniejsze będzie podrapać się po jajach, jak to przywykł robić codziennie po zbudzeniu niż wspominki o nieznajomej z autobusu.

    Zerknął na rejestrację wozu, biała podlaska, może na pewno. To zdarzenie jak i wiele innych nie pozostawia niczego w pamięci oprócz wątpliwości - za dużo wątpliwości - niewiadoma, zbiór niewiadomych - nieskończoność, a później to już tylko krok naprzód..

    tyler najchętniej najebał by się jak ci na festynie, ale zważywszy na fakt, że nie ma kasy i nie chce skończyć jak najgorszy żul z winem "love" w ręku, rezygnuje ze swojego mażenia. Zresztą to nie jest wyjście z sytuacji to ucieczka.. zakończenie takie samo, tylko droga inna..

    tyler zrozumiał, albo dopiero teraz dopuścił tą myśl do świadomości

    Każdy zajmował się tylko swoją dupą, on sam również, nie był lepszy, tylko to różniło go od innych, że on miał tego świadomość.

    w tejże samej sekundzie swojego życia postanowił odwiedzić swoja miejscówkę. Był to ni mniej ni więcej tylko dach szpitala. Tam mógł w ciszy i spokoju podziwiać panoramę miasta. Rower zostawił na dole nie wiedząc czemu nie zapiął go.

    Był tu tak często jak tylko czuł taką potrzebę, tutaj nikt nic od niego nie chce, był bardzo zmęczony. Postanowił odpocząć kładąc się na nagrzany dach szpitala. Usnął.

      - tyler wstawaj - jakaś postać.

      - daj mi spokój teraz śpię.

      - no właśnie wstawaj i schodź z dachu.

      - bo co mi zrobisz.

      - ja nic.

      - no więc spadaj i daj mi spać, tutaj przynajmniej mogę wszystko.

      - ale przecież to nie jest rzeczywistość.

      - no i bardzo dobrze.

      - ale to jest złudne.

      - spieprzaj - wysunął temu czemuś kopa w mordę.

    coś znikło.

    Obudziły go zimne krople deszczu.

      - Kurwa nawet śpiąc nie można odpocząć.

    pomyślał.

      - A deszcz, festyn im rozjebał, komórki zamokną i piwo się kończy - mała apokalipsa.

    tyler prywatnie lubił deszcz, wtedy najmniej szumowin kreci się po mieście, ale w obecnej chwili gówno go to obchodziło.

    Stanął na gzymsie, zamknął oczy i wyprostował ramiona - uwielbiał to robić, wtedy czuł się cudownie. Nie oto chodziło żeby skoczył nie, porostu lubił być na tej krawędzi. Lecz nagle silny podmuch wiatru spowodował, że tyler stracił równowagę, on aby nie spaść daje krok w tył, było by to bezpiecznie, gdyby się nie poślizgnął. Odbił się niczym piłka wypełniona śrutem o krawędź i już spadał swobodnie niczym człowiek spadający z dachu szpitala. Zdążył pomyśleć.

      - No i dobrze..

    Nagle usłyszał.

      - Cięcię, wspaniale. wspaniale, i wyłączcie tę cholerną maszynę od deszczu, kamery mi zmokną.

    Lucjan poczuł ulgę zaraz znajdzie się spokojnie na ziemi. Był zadowolony, że podołał roli takiego dekadenty. Słyszy szum linek. Sprężył się tylko nigdy nie lubił tego szarpnięcia.

    Dziwnie długo leciał.

      - O kurwa!!!

    Ale tego już nie usłyszał

    (najbardziej realistyczny upadek w historii kina)


    the end

    ia czyli lucjan acz rówież teo27@go2.pl
              s_kąt inąd franz29@go2.pl



    Początek artykułu



    Magazyn NoName

    Copyright (c) 1999 - 2000 NoName