|
Człowiek w cylindrze
I.
Piękny była pogoda jesieni tej, wczesnej jesieni roku 1870, gdy deszcz w niewielkim zaledwie stopniu zmienił sąsiadujący z , mojego ojca, a wkrótce moją, posiadłością, Las. Dworek nasz nigdy dobrym imieniem się nie cieszył - zbyt bliski mu był Las. Mroczny, gęsty miejscami, krzaczasty.... Ale nie to w nim przerażało najbardziej mieszkańców okolicznych wiosek. Nie przerażały też najbardziej mające ostatnio miejsce zniknięcia osób mających swe domostwa w najbliższym jego sąsiedztwie. To, co czyniło Go mrocznym , było Czymś, czego nie widać. Było jakby gęstniejącym mrokiem, narastającym w miarę przybliżania się do lasu, było brakiem czegoś. Ptaki nie śpiewały, zwierzyny nie było, a On sam sprawiał wrażenie ponure... Nieobce były mi legendy o nim , opowiadane mi swego czasu przez niańkę; Znana mi była legenda o Tym, co przychodzi z Lasu, aby ludzkie żywoty kończyć. Wiem, jak pełen przesądów jest obraz tego Lasu panujący pośród okolicznego chłopstwa. Ja sam, jednak, nigdy nie wierzyłem w takie bajki, aż do momentu, w którym To się wydarzyło...
Jestem jedną z niewielu osób, które śmiały do tego lasu wejść, i wyszły z niego bez szkody; Powiem więcej: miałem w zwyczaju chadzać do niego na spacery. Pewnego dnia, wyjątkowo słonecznego, a jednak nie rozświetlającego Lasu ani trochę, wybrałem się tam, jak co dzień na spacer. Spacerując w zwyczaju mam rozglądać się, a sam nastrój Lasu jakby wciągał mnie do środka, zapraszał milczącym pozwoleniem, jakby czekał na moją aprobatę, zgodę na wieczne pozostanie w nim... I wtedy, pośród przyziemnej plątaniny krzaczków, w okolicy domostwa mego , oczy me ujrzały widok niezwykły... spośród traw , wysuszonych i nadgnitych już wystawał sznur jakowy. Jako zapoznany, podczas kształcenia swego w Paryżu, z osiągnięciami nauki, zrozumiałem, iż mam przed sobą lont. Doszedłem do wniosku, że , o ile mnie pamięć nie myli, służy on do powodowania eksplozji. Na końcu jego płomień błyskał. Bez chwili zastanowienia podbiegłem do niego, i sunący po loncie żar ugasiłem. Od razu po tym niezwykłym wydarzeniu, pobiegłem do domu, aby domowników o tym dziwnym zdarzeniu poinformować. Wybiegając z Lasu, obróciłem się na chwilę, aby pozwolić sobie na krótki rzut oka w stronę drogi, którą przybiegłem. Co wtedy wydawało mi się śmieszne, dostrzegłem jakby sylwetkę w płaszczu i cylindrze...
Gdy wróciłem na miejsce, w którym znajdował się lont i ładunek, wiodąc za sobą wszystkich domowników (oprócz służącego, który został zwolniony z powodu niesubordynacji), w trawie już nic nie leżało, a jedyne , co na twarzy przyprowadzonych ze mną widzów, oprócz strachu przed Lasem można było zaobserwować, to uśmieszek politowania nad obłąkańcem, za którego uważany byłem ze względu na moje wizyty w tym Mrocznym Miejscu i czerpaną z nich przyjemność....
Gdy , po dokończeniu spaceru w Lesie, wróciłem do domu, postanowiłem pójść do Ojca, aby powiedzieć mu o moim spostrzeżeniu, On już tam był. Człowiek w cylindrze stał przy biurku mojego ojca, rozmawiając z nim o warunkach zatrudnienia... Szybko dotarło do mnie, iż ojciec zamierza zatrudnić go na stanowisku brakującego służącego. Nowo zatrudniony spojrzał na mnie, a ja, mimo iż bardzo chciałem zobaczyć jego twarz, nie dostrzegłem w miejscu, gdzie ona być powinna niczego więcej, niż ironicznego uśmiechu przepojonego nienawiścią.
Ogarnęła mnie panika. Chciałem uciec stamtąd, wybiec i więcej nie wrócić. Nie mogłem jednak tego uczynić. Otchłań, która była Lasem, ogarnęła mnie, a wir zamętu wciągał mnie coraz głębiej... Przestałem rozumieć , co się dzieje dookoła, szaleńczo wiłem się na podłodze krzycząc wyrazy, o których znajomość sam siebie nawet nie podejrzewałem. Ekstaza szału skonsumowała i mnie...
No-nu-kife-kahis Adohi, Loh-noo-sah, Boos-di-rej. I-o-i-o-da!
Zainkantowałem tą pieśń brzmiącą pradawnie, nie wiedząc nawet, skąd znam jej słowa, wiedza o Nim przeniknęła mnie, i wiedziałem, że to, czym jest , jest Czernią, Złem i Nieopisywalnym. W otchłani płaczu i bólu, nienawiści i cierpienia, bezcielesnego zniszczenia, centrum destrukcji, układ sił... płomień, co dzieło swe trawi... On nadchodzi, a gdy przyjdzie, nie będzie już innego rozwiązania poza Nim.... Nigdy go nie było.
Obudził mnie delikatny dotyk wilgotnej chustki na czole. Leżałem na łóżku, wokół którego stali On i ojciec. Rodziciel mój rzekł do Niego:
- Obudził się prawie bez gorączki. To dobry znak.
On tylko kiwnął głową.
Zniknąłem.
II.
Wyjąłem z kieszeni telefon komórkowy. Ciekawe urządzenie. U nas, w 1870 roku tego nie znaliśmy. Uśmiechnąłem się. Przecież był 1870-ty. Cały czas. Gdzie byłem? Nie wiedziałem. Wiatr zawiał z większą siłą, rzucając mi w twarz gazetę "Times", z datą A.D. 450... Nie rozumiałem co się działo. Wtedy chyba nie było gazet? Wiatr przemian wziął na mnie swój odwet, zostałem zagubiony w chaosie czasu, wplątany w tę sieć, która omotała mnie swoimi mackami.... Macki! Dopadają mnie, kierują się w stronę moich oczu, jakby wiedziały. Wiły się niecierpliwie. Tak! One wiedziały! Patrzyły na mnie spośród otaczających je gałęzi Lasu, który Był Mrocznym Światem . Lasu, co otchłań niezmierzoną w sobie zawierał. Wiem, co stało się z Tymi, którzy zniknęli! Porwał ich On. Ten, co Nadejdzie zwycięski, a znakiem jego i pieczęcią nicość, a brak ten niewidoczny jest. On wie. Wie, co myślę, co czuję i czego się boję. Zna moje tajemnice, fobie. Jest Wszystkim i Continuum, jest światem i Otchłanią Niezmierzoną. Płaczem i Bólem. Jest Tym, Czym Jest, a niewysłowione są jego cechy. Idzie. Widzę jego cylinder, który, niczym chorągiew na wietrze, symbolizuje Jego przybycie, a raczej odwiedziny są wydarzeniem, co metamorfozę przyczynia. Zniknięcie ego, to to, o czym marzę teraz. On jest mną, chcę by Był. Znikam i wkładam do swojego sklepowego koszyka bułki z półki. Mam nadzieję, że będą świeże, wszak czas nie ma znaczenia, więc nie mogły się zestarzeć. Biegnę z nimi przez Las, próbując przeciąć jedną z nich przewód doprowadzający telefon do naszego domu, którego już, o dziwo , nie ma. A może jeszcze go nie ma? Jakie to ma znaczenie? Chaos jest Tym, co Jedyne, a reszta? Iluzja i nienawiść. Objaw fałszu.... lecz fałszem nic nie jest, a wartościowanie jest uczłowieczeniem i nie prowadzi do niczego. Cóż mogłem począć? Zniknąłem.
III.
I znowu, jak niegdyś, podczas mych mrocznych podróży astralnych, trafiłem Tam. Tam, gdzie On i To jest wszystkim. Tam, gdzie nie sięgają promienie słońca, a każdy dochodzący tam promień światła pochodzący z innego źródła brzękocze swoim niewolniczym łańcuchem. Tam, gdzie schody do wieczności mają swój koniec. Zanurzam się w odwiecznej mgle, której przeniknąć nie sposób. Jest ona na swój sposób łagodna, jakby zapraszająca. Gdy jednak człowiek głębiej w nią wejdzie, jak dzika orchidea, zaciska ona swe szczęki, aby ofiarę swą pożreć nie dając jej szans najmniejszych. Ach! Jak kołysze łagodnie, szepce do ucha czułe słówka, a nęci i mierzi zarazem. Zmienia kształt swój , projekcją się staje. Widzę teraz wąską, skalistą ścieżkę, znajdującą się pomiędzy dwoma krawędziami przepaści. Jedyna to droga - na wprost, bo drzwi za mną już zamknięte zostały na kłódkę odwieczną - Tęsknotę. Idę więc, jak na śmierć skazany, a jednocześnie płakać mi się ze szczęścia chce, łzy spływają z moich pięciu pustych oczodołów, które nabierają kształtu smoków. Ta cienka linia, którą jest drogą jaką kroczę jest linią życia, a jej wyjściem jedynym - śmierć. Czymże jednak sama śmierć jest. Czyż nie jest ona tylko zmianą formy? A dusza - funkcją materii? Płomień buchający z przepaści po lewej, rozgrzewa mi stopy, a krzyki potępionych zagłuszają moje myśli. Płacz i zgrzytanie zębów jako śpiew chórów anielskich mi brzmią. I wtedy rozumiem - to Wszechświat jest piekłem Boga! Jakiego Boga? Zaprawdę, nie o istotę wyższą mi chodziło, lecz o to, czym jest to, co jest, a nie wiem dlaczego, po co i czym ... Czemuż?!! Czemuż!! Ten krzyk , wydzierający się samoczynnie z mojego gardła burzy mury ułudy , ukazuje niestabilność, a rzeczywistość zaginiona w mrokach niekompetencji pozostaje. Czemuż! Ach czemuż tak, a nie inaczej jest? Dlaczegoż to płacz jest tym, co przemawia teraz? Czyż śmiech wiarą nie jest, a z wiary śmiech wiarą w wiary fałszywość? Nielogiczne - powiedział ktoś.... Cóż jednak jest logiczne? Czy harmonia i łaska uzasadnić potrafią rzeczywistość, a czy świat sam w sobie uzasadnień potrzebuje? Czemuż, ach, czemuż nie wiemy? Ten Bólem przepojony krzyk gna nas na połacie pastwisk niebiańskich, aby Las ciemny, co wilki w nim żyją, czychając jedynie na zabłąkanego nieszczęśnika, aby rozszarpać go na krwawe strzępy mięsa przesiągnięte do głębi swego jestestwa strachem i Bólem, , nam ukazać. Gna on nas przez życie, czyniąc je Szukaniem... Szukaniem bez odpowiedzi pozostającym. Czy tylko zabawką w rękach Tego, Co nadejść Ma jestże wszechświat ten? Czy On , Nie jest wszechokrutnym, a nienawiść świata modusem napędowym? Stop! Świata nasze oceny nie tyczą! To my nazwaliśmy go w ogóle światem, zabijając go tym samym, poprzez zaklejenie mu dróg oddechowych etykietkami. Udusił się w ciasnych ramach naszego dogmatyzmu i naszych przekonań. Czemu? Ten krzyk przenika do głębi mego jestestwa, stając się kamieniem u szyi dla duszy mej, pozwala jej zatonąć w otchłani chaosu i bezładu. Czy cel jest wtórnym ludzkim wynalazkiem? Jeżeli tak, to cóż z tego wynika - pomyłkę świata jesteśmy. Stop! I słowo pomyłka etykietką jest, a wszechświat ni się nie myli, ni poprawnie nie postępuje. Inwencja ludzka nie ma granic... Czyżby i potrzebę metafizyczną wymyślił on sobie? Cóż jeśli nie? Jakaż implikacja wobec tego być powinna ? Czyż nie taka: Czemuż?! O, czemuż potrzebę nam dano, a zaspokoić jej nie mogę?! Czyż dana ona jest właśnie, czy od nas pochodzi? Co pierwsze było? Czemuż wiedzieć tego nie możemy.... Czyż maluccy zbyt jesteśmy, by pojąć to, czy też pojmować czego nie ma znowuż? Nie wiemy. Tylu rzeczy nie wiemy. Największe osiągnięcie filozoficzne, to stwierdzenie, że wiemy, iż nie wiemy. To wszystko, co nasz gatuneczek robaczków żyjących na tej kulce brudu wymyślić był w stanie. Ach, czemuż "czemuż" modlitwą mą i mantrą się stało? Dlaczego zaniknąć bez świadomości nie możemy? Czyż nie to byłoby właśnie zbawieniem? Piekło... Gdzie to jest? Co to w ogóle znaczy . "gdzie" ? Gdzie jest gdzieś? Czemuż, ach czemuż wiedzieć nam to nie dane? Dane? Przez kogo, czemu i za co? Nie wiemy nawet , kim jest ten, o którym nie wiemy, czy jest. Cóż życie? Czymże jest więc ono? Szukaniem celu? Celu szukaniem bezcelowym, co do niczego nie prowadzi? Egzystencja ma z bólem nierozłącznie mnie wiąże. Ból mną się staje, a ja nim, bo nic poza niewiedzą nie ma. Po cóż wiedza, nawet jeśli dana by nam była? Chybaćmy wszystkie "czemuż" poznać mieli. Lecz po cóż istnielibyśmy wówczas?
IV.
Lecz cóż to dziać się poczęło? Pojawiłem się ja na łożu szpitalnym, z rękawami związanymi. Zastrzyk jakiś właśnie podawać mi przestawano. Spytałem się: Która godzina? A odpowiedź brzmiała dwa tysiące i dziesięć, bo okazało się, iż to o rok się pytałem, nie wiedząc sam o tem. Jakże to? Cóż jest rzeczywistością? Przyrząda przeróżne leżą wokół mnie, a ja sam czuję się tu obco. Ludzie dziwnym językiem mówią, jednakże rozumiem ich... Ach jakie piękne wagony z czołgami jadą po suficie... Ptaki śpiewają mi mój marsz pogrzebowy, a człowiek w cylindrze czai się za wzgórzami... On czeka! Krzyczę: On czeka! Czeka, Czeka!!! Będzie tu, gdy wy spać będziecie, stanie się waszym koszmarem, zniszczy wasze marzenia i pragnienia, zabija waszą wolność, a ducha waszego do zaniku doprowadzi; Bowiem On jest ten, co dusze pożera, a imię jego drugie to Śmierć . Okrąg pełen czas zatoczył. Czymże jednak jest ten "czas" ? Czy ktoś z was powiedzieć może, iż nie istnieje on jako absolut Jakże inaczej mógłbym w czasie tym podróżować? Jakże moja międzywymiarowo-międzyczasowa podróż mogłaby się toczyć? Zagubiony w przestrzeni nieegzystencji, płomień trawi swoje dzieło, a biała Biel z Czernią się łączy. Węże dwa, co Prawda i Kłamstwo zwą się w plątaninę nierozłączną między sobą weszły. Czymże jest On? Kim i czemu? Cóż Cylinder oznaczać może? Właśnie. Gdzie jest Mój cylinder? Chyba go zostawiłem w Piekle, kiedy zwiedzałem to miejsce... Znikam więc, by i mego cylindra On nie dostał...
V.
Czas.... krążę i krążę gdziekolwiek zechcę, lecz czym ja sam jestem? Czymże pragnienia me, a czemuż och czemuż męczą one mnie? I gonić mi za czymś każę nieustannie, aż człowiek w końcu tych szukań zaginie już marnie.... Skrzydła me niosą mnie....Czyż Ikar me imię? A może On dał mi moc, bym mógł nie wiedzieć i wiedzieć, że nie wiem. Plątanina węży... To wszystko, czym jest to , co jest, dopóki nie przestanie być tym, czym jest, a więc, aż treść formę przybierze. Jakże więc można o treść pytać, gdy sama forma obserwować się daje, a nic, co jest, nie jest tym, co chce być, a nie może. Celu mi brak, a wiem, że brak mi go na wieki przeznaczon. Sama śmierć ma czasu nie zna, jako i ja nie znam go. Czyż warto więc żyć, i czemu miałoby życie racją być? Czemuż, ach czemuż Radości Życia ma opuściłaś mnie, bym na wieki potępieńczego szukania skazan został? Cóż więc "przeznaczon" oznacza? Przez kogo, po co? Kpię z tego, co jest! śmieję się temu w twarz, co bólem me życie czynić pragnie. Lecz nie! Nie przegram! Nie więźniem mi być dane! Śmierć prędej tutaj, niźli życie wiecznego tułacza! Śmierć tutaj niźli życie przeklęte na wieki! Skon mi!
VI.
Takowoż żegnamy dziś, roku pańskiego bliźniego naszego, co w roku pańskim 2010 popełnić samobójstwo z przyczyny choroby psychicznej nieznanej, którą on sam, w chwilach przytomności " wiedzy pragnieniem" zwał. Dusza jego być może, w pokoju spoczywać raczy, a cisza wieczna jego odpoczynkiem.
|