LIST by NinghijzhindaDrogi Panie! Pisząc do Pana świadom jestem, że wołacz ten serdeczny zdziwi Pana; zważywszy jednak na tożsamość jego autora, ufam iż nie spowoduje on drżenia Pańskich rąk; Wszak znamy się nie od dziś... Dlaczegóż to piszę właśnie do Pana? - zapyta Pan zapewne. Otóż, ucząc się na błędach Drugiej Strony doszedłem do wniosku, iż nie ma sensu posługiwać się marami, zjawami i nędznymi sztuczkami (zwłaszcza, że ja sam nauczyłem Pańskich Ziomków w takie rzeczy nie wierzyć -co ciekawe - postarałem się także, aby i we mnie wiarę stracili - przyznaję to nie bez pewnej dozy satysfakcji). Niech fakty mówią same za siebie; Bezcelowe jest również poleganie na ludziach podających się za proroków - zgłębiłem ludzką naturę (jak to rzekł jeden z moich bliskich współpracowników - "nic, co ludzkie nie jest mi obce"), rzec wręcz mogę, iż natura ta moim jest dziełem, tak więc wiadome mi jest, że ludzie pokroju Mojżesza skłonność mają do fantazjowania i oszukiwania. Chciałbym Pana zarazem prosić o wyrozumiałość dla moiei Polszczyzny, miejscami może anachronicznej, ale ojczyzny Pańskiej nie odwiedzałem od czasów akcji reklamowej, jaką razem z moim współpracownikiem, Mistrzem Twardowskim przedsięwzięliśmy... Ach... to żeby by było Waćpanowi widzieć... Nawet Pan nie wie, ilu naiwnych uwierzyło, że można się mi wymknąć... A ile mieliśmy potem niewykle korzystnych kontraktów... Pewną ryskę na moim Image uczyniła kwestia dra. Fausta. Jednakże, mój człowiek - Goethe, zlikwidował i ten problem, rozpowszechniając opinię, jakoby i dr. Faust mi się wymknął. Co prawda, trafiali się jeszcze oszczercy, jak Christopher Marlowe, który starał się ukazać szerokim rzeszom prawdę o doktorze Fauscie. Jakże niefortunnie, że zginął tak młodo... Piszę to z nieukrywaną dziką satysfakcją. A i pan Marlowe nie nudzi się tutaj, jako że na dyskusje z jego bohaterem, dr-em Faustem mieć będzie całą wieczność... nie kryję, że spędzą ten czas w moim resorcie, gdzie przygotowałem dla nich wyjątkowo rozrywkowy program... Ale nie będę się rozwodził nad takimi rzeczami. Wszak nie wypada, abym przechwalał się. Prawda i tak będzie widziana, gdy Czas nadejdzie! Zdecydowałem się jednak zaufać Panu, jako, że udało mi się poznać Pana i Jego pociąg do poznawania faktów historycznych (jakże mi sprzyjających!). Dostrzegłem także w Panu pewien "dyaboliczny" talent przejawiający się w Pańskich pracach literackich. Po dłuższej Pana inwigilacji (mam nadzieję, że mi Pan to po chrześcijańsku wybaczy) dochodzę do wniosku, że jeżeli ktoś na tej kulce brudu wart jest zostania moim Ambasadorem i Powiernikiem, to właśnie Pan. Wiadome jest już więc Panu, dlaczego do Pańskich właśnie, a nie innych rąk ten list trafił. Pozostaje tylko pytanie: "Po co?"
W związku z powyższym, dochodzę więc do wniosku, że najlepiej zostawić Go z jego pożałowania godną (za przeproszeniem) piaskownicą, przez Pańskich współziomków zwaną Ziemią i dać sobie spokój z wszelkimi próbami kuszenia ludzi upadających jeszcze zanim ich dotknę. Ale zostawmy w pokoju Kościoły ze swoimi metodami - temat wszak to znany powszechnie i nieomalże wyczerpany... Przyjdźmy do życia codziennego... Pójdźmy dalej: Nie przemilczę także kontrolowanych przez Niego żywiołów. Pominę już znane sprawy sztormów i tornad, wichrów, wulkanów, wyładowań elektrycznych. Podam jeden z typowych faktów. Rodzina z Kędzierzyna- Koźla poszła nad rzekę się wykąpać. Rodzina składała się z rodziców, 14-letniego syna Łukasza oraz (nieobecnego nad rzeką) 21-letniego syna Alberta. Jako, że Pan Najwyższy (wszak to On wszystko kontroluje) pozwolił łaskawie Łukaszowi się utopić, a wraz z nim, przyjął na swoje przemiłosierne łono próbujących go uratować rodziców, Albert po niedługim czasie powiesił się. Cóż jeszcze... nawiązując do samobójstw. W e wrześniu 1998r. Pacjent Szpitala Górniczego w Bytomiu wyskoczył przez okno z wysokości dwunastu metrów, ponieważ nie mógł znieść, danego mu przez Łaskawego, bólu wywołanego rakiem płuc i oskrzeli... Powiem jeszcze o karze czternastokrotnego dożywocia, jaką włoski sąd przeznaczył dla Pietra Paccianiego, który zabijał, z łaski Pana oczywiście, w sposób specyficzny; Podglądał swoje ofiary podczas stosunku płciowego, po czym za pomocą pistoletu zabijał, pozbawiając kobiety pierwej piersi i owłosienia łonowego poprzez wyrywanie. Ach! No i kwestia wieży Babel! W czerwcu 1998r. w małym miasteczku Jasper, 49-letni James Byrd wracał z przyjęcia u kuzynki, której urodziło się dziecko. Wracając, skorzystał z okazji podwiezienia ciężarówką, którą złożyli mu trzej biali mężczyźni. Cóż stało się dalej? Trzech, stworzonych przez Najmiłosierniejszego, mężczyzn przywiązawszy pasażera do liny ciągnęło go za samochodem po asfalcie. Czemu? Ofiara, także dzieło Wszechwybaczającego, była czarnego koloru skóry. Zaprawdę długo się ciągnie ta sprawa wieży Babel... Tej czerwcowej nocy ciągnęła się cztery kilometry. Urwaną głowę, szyją i prawe ramię Byrda znaleziono w promieniu dwóch kilometrów. Cóż na to mieszkańcy miasteczka? Jedna z mieszkanek powiedziała: "Takich rzeczy nie powinno się robić nawet czarnym." Zaprawdę, niezmierzona jest Miłość Pana... Nie jest to jednak odosobniony przypadek... pomyślmy o aktualnym konflikcie pomiędzy Serbami a Albanami, pomyślmy o regionach, gdzie zwłoki murzynów mierzy się na stosy... Jeżeli jesteś Pan ciekaw, ze wstydem prześlę Panu zdjęcia... Wstyd mi, że nie moje to dzieło... Wspomnę także sprawę już dawną, bo starotestamentową - ofiarę. Pierwszym "ofiarodawcą" był sz. p. Abraham, który od Boga Najwyższego i Kochającego Wszystkie Stworzenia w nagrodę za zdolność do zabicia własnego syna otrzymał możliwość złożenia w ofierze zamiast niego owieczki. Do dziś w imię Boga muzułmanie składają co roku krwawe ofiary z owiec... broń boże zjadanych później - gdzieżby tam - w takim wypadku byłoby to zrozumiałe- zwierzęta po podcięciu gardeł są spalane w ofierze całopalnej. Wszak tak pragnie Stwórca. Tylko jak to się ma do chrześcijańsko - tomistycznego stwierdzenia, że Bóg jest pełnią wszystkiego, a więc nie może pragnąć czegokolwiek, ponieważ pragnienie takie oznaczałoby zaistnienie u Boga jakichś braków. A'propos ofiar - nie zaszkodzi tutaj nadmienić tych śmiesznych pseudo-okultystów, którzy są li tylko spadkiem po ludziach chorych psychicznie, skrzywionych przez Kościół (który przyznam - irytuje, ale żeby z nienawiści do niego czynić swoje poglądy antagonizmem chrześcijaństwa?). Mordowanie kotów, dewastacja grobów... Jednakże to nie ja jestem za to odpowiedzialny. Zauważył Pan w jednej ze swoich prac, z którymi miałem okazję się zapoznać, że żaden rozsądny człowiek nie byłby w stanie czcić Szatana Osobowego (czyli Mnie) nie pozostając zarazem w sprzeczności nie tylko z logiką (jak to jest w wypadku wiary w Boga), ale także w sprzeczności z samym sobą i zdrowym rozsądkiem. W gronie mych czcicieli pozostają więc jedynie wariaci (przez których powoli zaczynam się wstydzić Mojego Imienia - może je zmienię, wzorem JHVH, na STN? Muszę to poważnie przemyśleć.) Skąd jednak wariaci ci pochodzą? W skrócie podam mechanizm powstawania takich patologii, a tym samym wykażę, iż to nie ja jestem ich przyczyną: Pomińmy jednak i to. Przejdę do rzeczy. Muszę Pana prosić, aby zrozumiał Pan, a i przekazał osobom godnym zaufania, iż wskutek mających w przeciągu ostatnich paruset lat miejsce wydarzeń, których przykłady w dużym skrócie przedstawiłem powyżej - poddaję się. Tak. Niestety, że wstydem przyznaję, iż wynalazek Innego prześcignął mnie. Ja, który byłem wcielonym złem stałem się niczym w porównaniu z najbardziej morderczymi machinami, jakie kiedykolwiek stworzył. Połowa moich... hm... ludzi? Diabłów? Popełniła samobójstwo po, lub w czasie drugiej wojny światowej. Jedna trzecia zrezygnowała ze służby w trakcie ostatnich pięćdziesięciu lat. Wszyscy pozostali, oprócz mnie znajdują się na leczeniu w oddziałach zamkniętych szpitali psychiatrycznych. I ja, jako iż widzę siebie zbędnym, zadecydowałem, że udam się na emeryturę i zasłużony odpoczynek. I tym pozytywnym akcentem kończę, Satanas Rex
|